Kilkadziesiąt lat po wynalezieniu e-maila chciałbym nie zaprzątać sobie głowy programem do jego obsługi
W dobie Slacka i komunikatorów poczta e-mail pozostaje jednym z najważniejszych narzędzi pracy. Błahe problemy i ograniczenia systemowe sprawiają jednak, że nadal potrafi irytować.
Pierwszy e-mail został wysłany na początku lat 70. ubiegłego wieku. Ta forma komunikacji stała się jedną z kluczowych, zwłaszcza w relacjach biznesowych. Pracując w różnych firmach wielekroć tego doświadczyłem. Do dziś pamiętam powroty z urlopu, gdy w skrzynce czekało na mnie ponad 1000 nieprzeczytanych wiadomości. Przekopywanie się przez nie w trwało cały dzień.
Dziś e-mail jest dla mnie nieco mniej ważnym narzędziem. Do komunikacji z współpracownikami używam Slacka. Często korzystam też z komunikatorów. W oficjalnej korespondencji nadal sięgam po skrzynkę poczty elektronicznej.
Otrzymując kilkadziesiąt wiadomości dziennie oczekuję przede wszystkim dobrze działających powiadomień i wygody użytkowania. Choć z urządzeń Apple’a korzystam od wielu lat w kwestii klienta poczty czuję się jak wędrowiec niepotrafiący odnaleźć drogi.
Mail.app, czyli bardzo niedoskonała aplikacja do obsługi poczty elektronicznej.
Mail.app ma kilka irytujących wad, które co jakiś czas skłaniają mnie do szukania alternatywy.
Pierwszą z nich jest brak powiadomień push dla kont poczty Google’a na iOS. Mało mnie przy tym interesuje, która strona i jaka firma jest winna w tej sprawie. Ostatnio przeczytałem bardzo ważnego maila z kilkugodzinnym opóźnieniem, co dodało mi niepotrzebnej pracy. Stało się tak, bo powiadomienia fetch przestały działać jak należy. Sytuacja, gdy z niewiadomych powodów poczta w iPhonie przestaje sprawdzać e-maile w określonych uprzednio interwałach zdarzyła mi się wiele razy. W przypadku powiadomień push takie niedogodności zdarzają się tylko w przypadku awarii i nie są akceptowalną normą.
Drugą wadą jest brak należytej synchronizacji powiadomień między Mail.app na iOS i macOS.
Przykład: przychodzi wiadomość, którą odbieram na MacBooku. Kilka godzin później powiadomienie nadal wisi na iPhonie. Przy liczbie e-maili, które otrzymuję dziennie, bywa to mylące i irytujące.
Co ciekawe, powiadomienia synchronizują się bez przeszkód między dwiema różnymi aplikacjami. Powiadomienie o e-mailu przeczytanym wcześniej na Macu znika w aplikacji Gmail, Edison czy Airmail, a więc na oprogramowaniu firm trzecich.
Poszukując alternatywy spróbowałem wielu narzędzi. Dotyczy to klienta na urządzeniu mobilnym, bo ten systemowy z macOS spełnia większość moich oczekiwań.
Jeżeli nie Mail.app to co?
Gmail - aplikacji poczty Google na iOS brakuje stosunkowo niewiele do ideału. Za główną jej wadę mogę uznać niezbyt wygodne przełączanie się między kontami. Gdy ktoś korzysta z kilku, nie będzie zadowolony. Światełkiem w tunelu jest wprowadzenie zupełnie niedawno wspólnej skrzynki odbiorczej dla wielu kont. Dla mnie to wciąż za mało, bo często muszę mieć dostęp również do innych folderów.
Edison - tę aplikację mógłbym polecać w ciemno. Lubię ją za prostotę, intuicyjną obsługę i dyskretne podobieństwo do Mail.app. Z tego powodu co jakiś czas do niej wracam i po kilku tygodniach porzucam, bo natrafiam na błędy, które zamieniają przyjemność korzystania w udrękę. Ostatnim razem wiadomości wracały do skrzynki odbiorczej po skasowaniu, a plakietka na ikonie pokazywała nieprawdziwą liczbę nieprzeczytany e-maili. Nieakceptowalne.
Newton - to obiektywnie dobre, a swego czasu nawet bardzo dobre oprogramowanie. Trudno jednak ufać firmie, która likwiduje usługę, by po kilku miesiącach uruchomić ją ponownie.
Spark - przyciąga inteligentną skrzynką odbiorczą i wydajnym sortowaniem wiadomości. Odrzuca... wzornictwem. Do poczty zaglądam zbyt często, by przeżyć patrzenie na aplikację, która zupełnie nie trafia w mój gust. Tak, wiem, problem pierwszego świata.
Airmail - to mój ostatni nabytek. Aplikacja przekonuje ogromnymi możliwościami personalizacji, integracją z takimi usługami jak iA Writer czy Things, czy wreszcie synchronizacją ustawień w iCloud. W zasadzie nie byłoby się do czego przyczepić, gdyby nie mikrowady - płynność przesuwania, która sprawia wrażenie ociężałości albo wczoraj zauważony problem z wysłaniem wiadomości ze sporym załącznikiem.
myMail czy BlueMail należą do tych aplikacji, które przewinęły się przez mój telefon, ale nie pamiętam już nawet jakich oczekiwań nie spełniły.
Kilkadziesiąt lat po wynalezieniu poczty elektronicznej chciałbym nie zaprzątać sobie głowy programem do jej obsługi.
Mam dość konserwatywne podejście do e-maila. Nie korzystam np. zupełnie z funkcji odkładania wiadomości na później. Nie ufam też sztucznej inteligencji kategoryzującej z automatu przychodzące do mnie wiadomości. Staram się z sukcesem utrzymywać inbox PRAWIE zero, ale bez objawów nerwicy. Pozostawiam bowiem w skrzynce odbiorczej wiadomości wymagające reakcji w ciągu najbliższych godzin czy dni. Pozostałe segreguję korzystając z folderów.
Oczekiwania wobec aplikacji do obsługi poczty mam proste. Potrzebuję wspólnej skrzynki odbiorczej dla wszystkich kont z jednoczesnym wygodnym dostępem do poszczególnych skrzynek i ich folderów oraz poprawnej synchronizacji powiadomień między urządzeniami. Niewiele, prawda? Tym bardziej dziwi fakt, że ciągle poszukuję ideału. Może to jednak nerwica?