Samsung nawet nie musiał się starać. Po premierze Galaxy S10 targi MWC 2019 wyglądają jak impreza przegrywów
To było zbyt łatwe. Galaxy S10 wjechał na rynek, przejechał jak walec po konkurencji i zostawił ją daleko za sobą.
Końcówka lutego w świecie mobilnych technologii zawsze jest najgorętszym okresem. Targi MWC w Barcelonie przynoszą istny wysyp nowości, producenci biją się o palmę pierwszeństwa, konsumenci zaczynają głowić się, na którą z zaprezentowanych nowości wydać pieniądze.
W tym roku sprawa jest nadzwyczaj prosta – Samsung Galaxy S10 przyćmił całe MWC 2019
Przyglądam się świeżo pokazanym smartfonom i porównuję je z Galaxy S10+, którego od tygodnia używam. Patrzę na jedno, patrzę na drugie. I widzę, że Samsung nawet nie musiał się starać, żeby wygrać ten wyścig.
Uwzględniając tylko smartfony pokazane w lutym 2019 r. – Galaxy S10+ nie ma realnej konkurencji.
Bo kto niby miałby z nim stanąć w szranki?
Nokia 9 PureView, która ma pięć aparatów z tyłu i żadnego przyzwoitego?
Xiaomi Mi9, który jest nagrodą pocieszenia dla tych, którzy chcieliby topowy smartfon, ale ich nie stać?
A może LG, ze skanowaniem żył i nikomu niepotrzebnymi gestami w G8 czy LG V50, który w pełni zasłużył na tytuł paździerza targów?
Sony Xperia 1? Tak, ten smartfon budzi we mnie podobną ekscytację, co Galaxy S10, ale jest jeden problem – na MWC 2019 pokazano zaledwie wersję przedprodukcyjną. Smartfon trafi do sprzedaży dopiero latem.
Podobny problem jest z Oppo. Dziesięciokrotny zoom optyczny w smartfonie to super sprawa. Tyle że pokazanie prototypu, a pokazanie produktu gotowego do sprzedaży, to fundamentalnie odmienne kwestie.
Po debiucie Galaxy S10 na pozostałe nowości reagujemy wzruszeniem ramion.
Spośród wszystkich zaprezentowanych wariantów nowego Galaxy, tylko ten z obsługą 5G nie był gotowy w chwili premiery na sklepowy debiut. Pozostałe wersje – S10, S10+ i S10e – trafią na rynek już 8 marca, a dziennikarze otrzymali w pełni funkcjonalne egzemplarze testowe.
To nie jest obietnica produktu. To nie jest prototyp, który ukaże się za pół roku. To namacalny smartfon, w którego Samsung upakował tak wiele użytecznych funkcji, że wszelkie starania konkurencji bledną.
Przyjrzyjmy się aparatom. Samsung nie potrzebował (jak Nokia) ładować na tył pięciu sensorów, robiących z grubsza to samo, żeby osiągnąć wybitną rozpiętość tonalną. Zamiast tego zastosował trzy sensory, każdy z obiektywem o innej ogniskowej, z których każdy daje satysfakcjonujące rezultaty.
Galaxy S10 jest wypakowany po brzegi bajerami, ale każdy drobiazg – od ekranu krawędziowego po dwustronne ładowanie bezprzewodowe – jest tu przemyślany, dopracowany i w pełni funkcjonalny.
Tymczasem patrzę na pierwsze wrażenia LG G8, szczególnie te nagrane na wideo, i nie mogę uwierzyć, że rodzimy rywal Samsunga naprawdę zdecydował się wypuścić w świat tak źle działającą i fatalnie zrealizowaną funkcję. Kiedy pierwszy raz usłyszałem o „gestach”, wyobrażałem sobie gesty a’la Samsung Galaxy S4, czyli proste przesuwanie dłonią nad ekranem. A nie kręcenie ręką nad wyświetlaczem, jakbym próbował z niego wysysać manę…
Galaxy S10 ma przepiękny ekran. Ale Samsung nie zdecydował się ani na niecodzienne proporcje, ani na zastąpienie głośnika przetwornikiem piezo ukrytym pod wyświetlaczem, lecz na rozwiązanie realnych problemów: korzystania z telefonu w pełnym słońcu i emisji światła niebieskiego.
Dzięki jasności 800 nitów (1200 nitów szczytowo) z Galaxy S10+ mogę korzystać nawet wtedy, gdy promienie słoneczne padają wprost na wyświetlacz. Do tego Samsungowi udało się znacznie opanować refleksy świetlne, co w połączeniu ze zredukowaną emisją szkodliwego światła niebieskiego pozwala mi dłużej korzystać z telefonu bez bólu głowy.
Trzymając Galaxy S10+ w dłoniach nie potrafię wykrzesać z siebie ekscytacji dla żadnej premiery z MWC 2019.
Żadne z zaprezentowanych na targowych halach urządzeń nie prezentuje sobą tak wysokiego poziomu innowacji i współczesności. Jedyny produkt, który w jakiś sposób mnie emocjonuje (głównie przez wzgląd na sentyment do marki) do Xperia 1, której nie zobaczymy na rynku jeszcze przez kilka miesięcy.
Nie twierdzę, że ten stan rzeczy utrzyma się długo – przed nami jeszcze dwie premiery, które mogą zmienić ten stan rzeczy: OnePlus 7 i Huawei P30. Obstawiam, że te dwa debiuty zauważalnie zachwieją pozycją Samsunga Galaxy S10. Ale na ten moment, na dzień oficjalnego startu MWC 2019, Samsung zwyczajnie pozamiatał.
Najpierw jest Samsung, potem jest Huawei. A potem długo, długo nic.
Targi MWC 2019 jak nigdy wcześniej pokazały, które marki liczą się na rynku smartfonów z Androidem. I nie ma się co oszukiwać – najpierw jest Samsung, potem jest Huawei, a reszta próbuje, jak może, by utrzymać się gdzieś w środku stawki.
Znamiennym symbolem tego podziału niech będzie fakt, że zarówno Samsung jak i Huawei ogłaszają swoje najbardziej istotne rynkowo premiery poza targami MWC. Owszem, są na nich obecni, pokazują mniej istotne sprzęty, ale kluczowe dla bytności firm modele (w tym roku Galaxy S10 i Huawei P30) debiutują na dedykowanych wydarzeniach. Zupełnie jakby obydwie firmy – niczym Apple – chciały pokazać, że nie będą mieszać się z plebsem.
Szkoda.
Szkoda, że podobnie jak na IFA 2018, którą nazwałem wielką wystawą elektrośmieci, również na MWC 2019 obserwujemy wysyp urządzeń, które równie dobrze mogłyby nie powstać. I nie dokładać się do i tak porażającego zanieczyszczenia planety.
To smutne, że przy takim ogromie dostępnych marek i modeli, nie znajduje się nikt, kto w obiektywny sposób rzucałby rękawicę gigantom czymś innym, niż tylko niższa cena.
I nie twierdzę, że na te „gorsze” modele nie znajdą się chętni. Bo na pewno się znajdą. Nokię kupią miłośnicy fotografii mobilnej, którzy nadal utożsamiają markę z czasami fotograficznej świetności Lumii. LG kupią miłośnicy przecen – za pół roku obydwie premiery Koreańczyków kosztować będą góra 60 proc. dzisiejszej ceny. Xiaomi kupią fani Xiaomi.
Ale to po Galaxy S10 ustawią się kolejki ludzi, którzy na co dzień nie są zainteresowani nowinkami, nie śledzą rynku, tylko po prostu chcą mieć najlepszy telefon z Androidem, bez względu na cenę.
Nie chciałbym nazwać całych targów MWC „imprezą przegrywów”, ale… w tym ujęciu tak to niestety wygląda.