Robią telefony dla technologicznych ignorantów i jest im z tym dobrze. Wiko zapowiada nowe rozdanie
Od małego startupu z Marsylii do numeru 4 w Europie w zaledwie 7 lat. Wiko przeszło długą drogę i zapowiada nowe rozdanie w czasie targów MWC 2019 w Barcelonie.
W Polsce marka Wiko jest jeszcze relatywnie nieznanym tworem, istniejąca w świadomości klientów gdzieś daleko za Xiaomi, Honorem, Motorolą i innymi producentami telefonów z niższej oraz średniej półki.
Nie znaczy to jednak, że nie próbuje stać się istotnym graczem na naszym rynku, między innymi poprzez współpracę z operatorami Play i Orange, czy lokalny serwis smartfonów, który – niczym w Apple Store’ach – wymienia uszkodzony smartfon od razu na nowy, zamiast zmuszać klienta do długiego oczekiwania na naprawę.
Wiko chce powtórzyć w Polsce swój europejski sukces.
Marka Wiko powstała zaledwie 7 lat temu, a w Europie w ubiegłym roku była numerem 4 w ujęciu liczby sprzedanych telefonów. To wielki wyczyn, biorąc pod uwagę mnogość producentów znanych i nieznanych walczących o kawałki tego samego tortu.
Wiko bryluje w jednej z najbardziej istotnych dla konsumenta, a przez to także jednej z najbardziej zatłoczonych kategorii smartfonów kosztujących mniej niż 150 euro. Ten segment stanowi prawie 25 proc. wszystkich smartfonów na Starym Kontynencie, zaś druga kategoria, w której Wiko jest mocne – smartfony do 100 euro – ma 10 proc. udziałów rynkowych.
Strategia marki może się wydawać kontrintuicyjna dla fana nowych technologii.
Większość czytelników Spider’s Web zapewne oczekuje od telefonu jak najlepszego stosunku jakości do ceny, jak najlepszego aparatu, jak najlepszej specyfikacji. Łakniemy nowinek technologicznych i mnogości bajerów.
Tymczasem Wiko skupia się na konsumencie, którego te wszystkie aspekty w ogóle nie obchodzą. Na kliencie, który ma w nosie, czy jego telefon ma 2 czy 10 GB RAM-u; czy procesor jest od Qualcomma czy Mediateka. Na „technologicznych ignorantach”, dla których te wszystkie cyferki nic nie znaczą.
Tym sposobem firma wypuszcza na rynek smartfony, które być może nie powalają specyfikacją, ale spełniają wymagania opisanego wyżej klienta: mają duży wyświetlacz, bardzo dobry czas pracy na jednym ładowaniu i aparat na tyle dobry, by można było bez wstydu podzielić się zdjęciem w mediach społecznościowych.
Miłe dla oka wzornictwo jest tu wisienką na torcie – ważniejszy jest fakt, aby z telefonu dało się wygodnie zadzwonić, sprawdzić pocztę i Facebooka.
Osobiście jest mi przykro, że wciąż tak ogromna rzesza konsumentów nie do końca rozumie, jak wielki potencjał mają urządzenia, które nosimy w kieszeni. Trudno się jednak dziwić, szczególnie pokoleniu wychowanemu w czasach poprzedzających rewolucję cyfrową, że dla niektórych osób smartfony to wciąż w głównej mierze… telefony. Podczas gdy w istocie są to potężne narzędzia dostępu do wiedzy i rozrywki, w których funkcje dzwonienia i wysyłania SMS-ów stały się tak naprawdę drugorzędne.
Nie sposób jednak polemizować z rynkiem. A rynek mówi jasno: chcemy tanich, prostych telefonów.
Nic więc dziwnego, że Wiko nie próbuje wyważać otwartych drzwi i kontynuuje swoje działania, od zeszłego roku już nie jako mały startup z Marsylii, ale jako część chińskiej grupy Tinno, jednego z największych wytwórców tzw. b-brandów na świecie.
Jako że grupa Tinno posiada własne centra R&D, możemy się spodziewać, że na zbliżających się targach MWC w Barcelonie zobaczymy zupełnie nowe, stworzone od zera smartfony Wiko. Nowoczesne, ale wpisujące się w zapotrzebowanie mniej wymagających konsumentów, nie zaś entuzjastów nowych technologii.
I jeśli firma chce powtórzyć w Polsce swój zagraniczny sukces, te urządzenia będą musiały być naprawdę udane. Bo na ten moment w cenie 500-600 zł możemy kupić już na tyle dobre telefony takich rywali jak Xiaomi czy Motorola, że nawet ten „nieświadomy” klient może zacząć kręcić nosem na urządzenia gorzej wyposażone, skoro w tej samej cenie będzie mógł dostać coś znacznie lepszego.