Facebook jak Rosja? Zuckerberg jak Putin?
Facebook jest jak Rosja. Spora część świata nie lubi tego kraju, równocześnie korzystając z jego zasobów naturalnych.
Wybaczcie tę analogię. Być może jest nieco na wyrost. Wszak Facebook to nie ropa czy gaz, a Zuckerberg to nie Putin. Takie osobliwe skojarzenia przyjdą do głowy niejednemu komentatorowi sytuacji serwisu. Wizerunkowo mamy przecież do czynienia z katastrofą.
Facebook zaczyna się jawić światu w trzech wymiarach. Wszystkie one uwypukliły się w bieżącym roku, gdy afera goni aferę. Po pierwsze więc, prezentuje się jako serwis, który otworzył swego czasu strumień z danymi użytkowników, ale ciśnienie szybko rozsadziło instalację i zamiast skutecznego zaworu zobaczyliśmy rwącą rzekę. Wystarczającym przykładem jest skandal wokół Cambridge Analytica, który zaprowadził Zuckerberga przed komisje amerykańskiego Senatu i Parlament Europejski. Szef serwisu niczym Mario z kultowej gry, dwoi się i troi, by ratować księżniczkę imperium. I gdy już witał się z gąską, na jaw wyszły kolejne afery.
Po drugie, Facebook jawić się zaczyna jako serwis niezapewniający bezpieczeństwa. Wycieki danych działają na wyobraźnię nawet wyjątkowo opieszałych użytkowników. I co prawda obecnie firma podaje blisko połowę niższą liczbę kont niż na początku (30 wobec 50 mln), nadal są to grube miliony. Nawet człowiek nie do końca rozumiejący prawidła Internetu może zadać proste pytanie: jak ufać serwisowi, który umożliwia włam na taką skalę?
Po trzecie i prawdopodobnie najważniejsze, Facebook kłamał. Ostatnio przy okazji statystyk wyświetleń filmów w serwisie. Pozwólcie, że zacytuję mojego redakcyjnego kolegę, Jakuba Kralkę: „Trudno spodziewać się czegoś ambitnego po serwisie, którego pomysł został podstępnie ukradziony jego prawowitym autorom, a następnie facet w klapkach wysiudał z niego również najważniejszych”. Brzmi dość obcesowo, ale dobrze opisuje DNA problemu.
Jasne, kłamstwo to nie pierwszyzna. Przecież wiele afer dotyczących firmy, gdzieś u zarania opierało się na zatajaniu prawdy. Najnowsza aferka jest jednak ważniejsza, niż się wydaje, bo może wrogo nastawić główne źródło utrzymania firmy, czyli reklamodawców.
Wszyscy czekamy na upadek giganta.
Przyzwyczaiłem się już, że po każdym większym skandalu związanym z Facebookiem pojawiają się głosy, że to już koniec największego serwisu społecznościowego świata. To pobożne życzenia, które prawdopobnie prędko się nie ziszczą. Świat mediów tupie nóżkami, czekając na kolejne wyniki kwartalne. Zostaną ujawnione 30 października i data ta może rzeczywiście okazać się początkiem czegoś nowego. Nie wierzę jednak w spektakularny upadek.
Do tej pory Facebook rósł. Wbrew przeciwnościom, kwartał w kwartał notowano wzrosty przychodów i użytkowników. 2018 r. może być przełomowy, bo stężenie afer, kłamstw i wpadek jest tak wysokie, że słyszeli o nich nawet ci, którzy zapleczem Facebooka się nie interesują, ale beztrosko uczestniczą w kolejnych łańcuszkach.
Wściekli są przede wszystkim reklamodawcy i wydawcy. Naginanie statystyk wyświetleń wideo to grzech ciężki, zwłaszcza wobec tych ostatnich.
Facebook jest wielki jak Rosja i równocześnie słaby jak ten kraj.
Rosja nie jest najbardziej kochanym krajem świata. W oczach Zachodu to nie tylko wróg demokracji i państwo autorytarne, ale również kolos na glinianych nogach. Faktem pozostaje, że jest to gigant śmiertelnie niebezpieczny. A jeszcze ważniejszym, że dysponujący znacznymi zasobami naturalnymi.
Gdy przyrównamy Facebooka do Rosji, przypomnimy sobie o tym, jaki jest zasięg serwisu. 2,23 mld użytkowników w miesiącu musi robić wrażenie, podobnie jak zapiera dech bezkres syberyjskiej Tajgi. W tej paraleli moglibyśmy zobaczyć Zuckerberga jako Putina. I być może jest to tandetne porównanie, ale pamiętając o pozycji szefa Facebooka w firmie i jego swoistej „nienaruszalności” ze względu na strukturę właścicielską, skojarzenia nasuwają się niczym natręctwa. Porównanie wzmacnia fakt, że Zuckerberg nie tylko trwa, ale też sprawia wrażenie, że nigdzie się nie wybiera i zamierza kierować firmą przez długie lata.
Czekający na apokalipsę Facebooka mogą srogo się zawieść. I owszem, w sieci znajdziemy wielu proroków wieszczących upadek Babilonu. Nie znaczy to niestety, że te proroctwa się spełnią. Sam należę do grona zaciekłych krytyków poczynań Marka Zuckerberga, a nie dalej jak wczoraj zmieniłem swoje zdjęcie w tle w jego serwisie.