Nowa złota era serii. Assassin's Creed Odyssey to najlepsza odsłona od czasu Black Flag - recenzja Spider’s Web
Assassin's Creed Odyssey to egipskie Origins na spartańskich dopalaczach. Ubisoft wysmażył dwie pieczenie na jednym ogniu, korzystając z gotowych narzędzi, skryptów i rozwiązań. Trudno jednak mieć to Francuzom za złe, bo każda z obu gier wchodzi rewelacyjnie. I chociaż trzymając się kulinarnych metafor Odyssey zalatuje zużytym olejem, smakuje nawet lepiej niż pierwsze danie.
Bliźniacze podobieństwo do egipskiego Origins to największa zaleta, jak i największa wada Assassin's Creed Odyssey. Zaleta, ponieważ zeszłoroczny tytuł był naprawdę udany. No a jak kopiować, to tylko najlepszych. Wada, ponieważ przemierzając grecki półwysep pieszo, konno, a nawet wielką łodzią, cały czas ma się wrażenie, że gramy drugi raz w to samo. Jeśli nie macie dosyć Origins - doskonale się składa. Jeśli liczyliście na odważną ewolucję serii - nie tym razem.
Assassin's Creed Odyssey, czyli „kochanie, dlaczego ty grasz dziewczyną?“
Na to niezręczne pytanie nie ma prostej odpowiedzi. No bo jak wytłumaczyć, że przez lata wciskano nam muskularnych wojowników, a kobiety głównie ratowaliśmy z opresji. Każdy z nas pokochał Ezio, część polubiła Connora, a z piratem Kenwayem chętnie poszlibyśmy na butelkę rumu. Kiedy jednak kaptur asasyna założyła Evie z Syndicate, wszyscy poczuliśmy, że to jest to. Strzał w dziesiątkę. Nareszcie ciekawa odmiana.
Ubisoft poszedł za ciosem. W Assassin's Creed Odyssey możemy grać Kassandrą lub Alexiosem. Wyboru dokonałem bez mrugnięcia okiem. Żeńska postać spisuje się rewelacyjnie. Jest przekonująca na filmach przerywnikowych. Ma ikrę. Jest bystra. Powala dzikim pięknem. Do tego ma oczy tak żywe, tak pełne błysku, że można niemal uwierzyć, iż naprawdę czai się za nimi cyfrowa dusza. Ubisoft rewelacyjnie zrealizował swoją bohaterkę. Na tyle dobrze, że o alternatywie w postaci Alexiosa zapomniałem już po drugim zadaniu.
W tym miejscu może się odezwać kilku miłośników teorii spiskowych, jakoby chodziło o poprawność, a kobieta nie pasuje do głównej roli. Bzdura. Tutaj nie chodzi o żadną poprawność. Nie chodzi również o lubieżną kamerę znad bioder protagonistki. Kassandra jest powiewem świeżego powietrza nad prażącym półwyspem. Po dziewięciu głównych odsłonach z mężczyznami w rolach okładkowych granie zakapturzoną wojowniczką jest po prostu cool. Tak samo, jak dawniej cool była Xena na Polsacie, która zjadała serialowego Herkulesa.
Drugą bohaterką Assassin's Creed Odyssey jest Starożytna Grecja. Jak to wygląda!
Południowa cześć Półwyspu Bałkańskiego nie zapiera tchu w piersiach jak Dolny Egipt. Nie ma tutaj monumentalnych piramid czy gigantycznej Aleksandrii. Mniejsze polis są rozsiane na wyspach morza Egejskiego i Jońskiego. Aleksander Wielki wciąż nie narodził się, aby rozszerzyć greckie wpływy na gigantyczne terytorium swoich podbojów. Władza nie była jeszcze utożsamiana z boskością, a wojny Sparty z Atenami ograniczały ekspansję kulturową. Dlatego skala i rozmach indywidualnych lokacji jest jakby mniejsza. Polis są piękne, ale nie powalające.
Dlatego Odyssey nadrabia tym, czego nie było w Origins. Gajami oliwnymi, pokrytymi śniegiem szczytami oraz głębokimi wodami, po których można swobodnie pływać. Piękno Starożytnej Grecji to w dużej mierze piękno zmiennej i żywej natury. Delfinów skaczących przy burcie statku i Spartan trenujących pośród lasów skąpanych w śniegu. Urok tej gry zawarty jest w chwili. W wydarzeniach, na które napotykamy przypadkiem i którymi delektujemy się przez kilka sekund. Bo chociaż pod względem architektury Assassin's Creed Odyssey nie jest tak onieśmielające jak Origins, bez wątpienia jest od Origins bardziej żywe. Pełniejsze. Bardziej szczegółowe.
Wraz z wiekszą liczbą mniejszych polis idzie w parze inny model przemieszczania. Origins jest nastawione na eksplorację. Zamiast znacznika na mapie gra kusi, aby szukać celu na własną rękę. Niczym w TES III: Morrowind, dostajemy wskazówki typu „na południe od posągu Zeusa, ścieżką obok tartaku”. Dodaje to grze immersji i sprawia, że człowiek przestaje się spieszyć. Zamiast odhaczać jedno zadanie za drugim zamieniłem się w turystę. Po prostu rozkoszowałem się przygodą. Oczywiście tradycyjny system mapy i znaczników również jest w grze obecny, ale zdecydowanie odradzam jego włączenie.
Niby gra akcji, a jednak cRPG. Origins pozwala wybrać własną „klasę postaci”.
Wciąż nie mam wyrobionego zdania na temat superów/specjalnych umiejętności, jakie pojawiają się w grze. Awansując z poziomu na poziom odblokowujemy nowe ataki specjalne, którym bliżej do Dungeons & Dragons niż Assassin’s Creed. Moja Kassandra potrafi uderzać we wroga byczą szarżą, sprowadzać na przeciwników deszcz strzał (dosłowny), a także zyskiwać chwilową nietykalność. To wszystko świetne urozmaicenie walk, ale gryzie mi się to z konwencją. Odnawialne supery są niemal z innego wymiaru. Trochę jak gdyby w Grze o Tron nagle pojawiła się KAMEHAMEHA. Nie będę jednak ukrywał, że korzystanie z tych zdolności daje wiele frajdy. W Origins można się dzięki nim poczuć naprawdę potężnie.
Wzorem gier cRPG mamy rozbicie na klasy - łowcy (łuk), zabójcy (ostrze, gadżety) i wojownika - a nawet linie dialogowe do wyboru. Po raz pierwszy w historii serii gracz wybiera, co mówi jego bohater(ka). Dzięki temu Kassandra jest jeszcze ciekawsza. Nie spodziewajcie się tylko systemu na miarę Planescape: Tormenta. Wybory są w większości kosmetyczne. Trzeba jednak oddać Ubisoftowi, że naprawdę się stara, aby konsekwencje naszych decyzji dialogowych były widoczne podczas scen przerywnikowych. Jeśli uratujesz wieśniaków, później możesz powierzyć im sierotę pod opiekę. Miłe, motywujące do uważnej gry detale.
Ubisoft flirtuje z gatunkiem cRPG mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Czasami pasuje to jak pięść do oka, ale muszę przyznać, że dzięki temu jest znacznie ciekawiej. Punkty umiejętności wydaje się ochoczo, a awansowanie z poziomu na poziom to bardzo przyjemny, zbliżający do bohaterki proces. Jak tak dalej pójdzie, Francuzi będą musieli poważnie się zastanowić nad rasową grą cRPG w stylu Mass Effecta albo Wiedźmina. Wszystko ku temu zmierza.
Ubisoft robi wszystko co możliwe, aby wymiksować się ze startego konfliktu Bractwo - Templariusze.
W Assassin's Creed Odyssey jest szokująco mało „Assassin’s Creed”. No i bardzo dobrze. System dialogowy, specjalne umiejętności, tło fabularne - producenci robią co mogą, aby zerwać z dominującym motywem serii. Grze wychodzi to tylko na dobre. W Odyssey pojawia się zadziwiająco wiele wątków nadprzyrodzonych oraz lokacji nie z tego świata. Dzięki temu jest ciekawie. Intrygująco. Chrzanić Bractwo i Templariuszy. Chcę przeżyć zupełnie nową przygodę, a Odyssey mi na to pozwala. Do tego daje poczucie gigantycznej wolności.
Owa wolność jest realizowana na trzy sposoby. Po pierwsze, od czasu do czasu sami podejmujemy decyzje podczas rozmów. Po drugie, gracz zostaje kapitanem wielkiego statku, do którego kompletuje załogę oraz ulepsza elementy pokładu. Po trzecie, w Odyssey pojawia się wariacja mini-gier opartych na zajmowaniu terenu. Wspierając Ateny lub Spartę zmieniamy rozkład sił na mapie wojennej, wpływając własnymi działaniami na przebieg wojny. Bliżej nam do wojennego bohatera niż zamaskowanego zabójcy. Nie mam nic przeciwko. Nie po to biegam z włócznią i tarczą Spartiaty, by chować się za drzewami.
Spider-Man, Tomb Raider, Assassin's Creed Odyssey - ależ fani gier akcji są rozpieszczani.
W 2018 r. pojawiło się kilka niezwykle udanych gier akcji. Odyssey należy do tego zbioru i nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek miłośnik serii mógł odpuścić tę cześć. Byłby to gigantyczny błąd. Nowe Assassin's Creed jest jedną z najlepszych odsłon jakie kiedykolwiek powstały. Kassandra szturmem wchodzi do panteonu moich ulubionych zabójców, zajmując zaszczytne, równorzędne miejsce obok Ezio Auditore da Firenze, Bayeka, Evy oraz Edwarda Kenwaya.
W Assassin's Creed Odyssey po prostu chce się grać. Bohaterka, otoczka, historia, lokacje, rozwój postaci - wszystko tutaj zagrało. No, może poza sztucznym ograniczaniem możliwości gracza za pomocą wysokopoziomowych przeciwników. Nie wyobrażam sobie jednak, aby jakikolwiek fan gier akcji był niezadowolony z tego zakupu. Stosunek jakość - długość - cena jest bardzo korzystny. Seria znajduje się w szczytowej formie i przeżywa drugi złoty okres. Absolutna rewelacja, bez cienia przesady.
Największe zalety:
- Najlepszy Assassin's Creed od lat
- Kassandra <3
- Starożytna Grecja jest przepiękna, otwarta i pełna sekretów
- Umiejętności specjalne są nie z tego wymiaru, ale świetnie się ich używa
- System dialogowy to ciekawe urozmaicenie
- Wracają bitwy morskie!
- Masa, masa zawartości na krążku z grą
- Ciekawy, pogłębiony flirt z gatunkiem cRPG
Największe wady:
- Odyssey jest bliźniaczo podobne do Origins
- Zadziwiająco wiele pomniejszych błędów, jak znikające podłogi czy samobójcze postaci NPC
- Ubisoft mógłby dać sobie spokój z liczbą wydań specjalnych. To nieprzyzwoite