Było Vero, nie ma Vero. Nie wiem, czy można być bardziej koncertową gapą w e-biznesie
Vero jednak nie rzuci rękawicy liderom mediów społecznościowych. I nie jest to dla mnie zaskoczenie. I dla was to też nie jest zaskoczenie.
Nie wierzyliśmy w sukces Vero od początku, natomiast na pewno ja, a chyba i wielu z was, miało nadzieję, że może w końcu ktoś pokaże figę z makiem Markowi Zuckerbergowi. Nawet jeśli nie pokona tego jego Facebooka, to wprowadzi jakąś nową siłę, z którą hegemoni mediów społecznościowych będą musieli się liczyć, której będą musieli się bać, która ograniczy ich monopolistyczne zapędy.
O Vero na przełomie lutego i marca pisali wszyscy za granicą, jak również w naszym kraju. Wszyscy! Na Spider’s Web pisałem ja, zaprosiłem nawet czytelników do zawierania znajomości i przez kilka dni czułem się jak topowa szafiarka - dziesiątki lajków, wiadomości, wylansowanie własnego hashtaga #kacikmuzyczny, bliskość i komunikacja z czytelnikami. I to z takimi zupełnie nowymi, których nie ma w komentarzach Disqus czy na Facebooku, a jednak znają Spider’s Web i Bezprawnika. A po raz pierwszy spotkałem ich na Vero. I to było piękne, a potem karoca z powrotem zmieniła się w dynię tak samo nagle, jak się pojawiła.
Chciałbym napisać, że Vero umierało w cierpieniu.
Ale to by była nieprawda. Vero nadal żyje, ludzie publikują tam posty, są jakieś aktywności. Boję się, że bardziej zrobił nam się z tego taki mikroświat w stylu Google+, że będziemy kilka lat oszukiwać się we własnym sosie, że urodzą nam się z tego dzieci z nieuchronnymi wadami genetycznymi, aż ktoś w końcu odłączy serwery.
Ale Vero już nie żyje medialnie, a nie jestem pewien, czy bez tego będą w stanie odpowiednio szybko skalować swój biznes, by włączyć się do walki. Pamiętacie jak pomiędzy 28 lutego a 3 marca powstało jakieś 5000 artykułów na temat Vero? Przeglądam Mashable, The Verge, Spider’s Weba i od tego czasu - cóż - milczenie. Zupełnie poważnie - właśnie czytacie jeden z nielicznych tekstów o Vero od jakiegoś miesiąca, choć jeszcze chwilę temu pisali o nim wszyscy.
Miał być alternatywą dla Facebooka, przypomnę. Facebook od paru tygodni płonie, oni tam naprawdę pojechali za grubo w sprawie Cambridge Analytica, politycy nie zostawiają na nich suchej nitki, akcjonariusze nie zostawiają na nich suchej nitki, użytkownicy nie zostawiają na nich suchej nitki, media nie zostawiają na nich suchej nitki. Bardzo fajnie Mateusz Madejski napisał na Bezprawniku, w pełni się z nim zgadzam, że ta afera może nie miałaby aż takich konsekwencji, ale Zuckerberg dopiero co nas - ludzi mediów - wkurzył.
Powiem wam szczerze, że mam głębokie poczucie bycia oszukanym. Że niby liczyłem się z tym od dawna i prewencyjnie starałem zapobiec, ale niesmak i tak jest ogromny. Że ktoś mi przez lata mówi „buduj u nas społeczność swoich fanów”, po czym mnie od nich odcina. Już nawet nie tyle chce dolę za to, co dla mnie robi, tylko ordynarnie oczekuje uwzględnienia w biznesplanie na poziomie, jakiego w zadowalający sposób nie jest w stanie sfinansować chyba żadne polskie medium.
Elon Musk kasuje konto na Facebooku, a co w tym czasie robi Vero? No, nic nie robi.
A nie, przepraszam - wprowadza killer feature polegający na tym, że teraz Vero powie mi, ile siedzę w ich aplikacji, żebym przypadkiem nie stracił kontaktu z rzeczywistością. To rzeczywiście najbardziej potrzebna funkcja dla programu, który pałęta się gdzieś na poziomie 3 mln zarejestrowanych użytkowników z plusem (trudno określić jakim, bo od miesiąca nikt się tym nie interesował).
I właśnie ta bierność daje mi do myślenia, że z Vero nic nie będzie.
Trochę znikąd im ta nagła popularność przyszła, a aplikacja jest całkiem fajna, ale to są gapy, które raczej nie mają pomysłu na prowadzenie biznesu. Vero właśnie straciło swoją życiową szansę, by zaistnieć na mapie mediów społecznościowych jako coś więcej, niż dosłownie trzydniowy fenomen.