Rzadko się zdarza, żeby fanowska ekranizacja gry była tak dobra jak film Papers, Please
Papers, please w niecałe 11 minut pokazuje, jak powinny wyglądać wszystkie fanowskie filmy. W trzy dni ma już niemal milion obejrzeń.
Krótki film Papers, please dokonał tego, czego nie udało się niejednej wysokobudżetowej ekranizacji gry. Przekazał emocje, które wzbierają w graczu, na język filmu i pozwolił ponownie poczuć duszną atmosferę pułapki, jaką jest praca dla opresyjnego reżimu w Arstoczce.
To one emocje były najmocniejszym atutem tej fantastycznej gry. Spocone dłonie, pełne skupienia spojrzenie, napięcie, które przeszywa całe ciało, kiedy trzeba podjąć kolejną złą decyzję, bo dobra po prostu nie istnieje. To wszystko sprawiło, że Papers, Please to fenomen. Jak niewiele innych, ta gra potrafiła wciągnąć w swój świat, korzystając jedynie ze rozpikselowanej grafiki i konsekwentnie realizowanego pomysłu. Jest jak oda do prostoty. Wszystko tu wydaje się na pierwszy rzut oka banalne, może nawet nudne. Kogo bowiem poruszy historia celnika, który może podjąć tylko dwie decyzje — zezwolić petentowi na wejście do Arstoczki, albo mu odmówić? Zapewniam was, że w praktyce poruszy każdego.
Film świetnie przetłumaczył grę na inne medium.
Fanowskie ekranizacje gier lub filmy inspirowane danym tytułem pojawiają się dość często. Ich jakość, mówiąc oględnie, często pozostawia wiele do życzenia, aczkolwiek zdarzają się też naprawdę dobre. Na przykład Portal: No Escape czy The Splinter Cell. W tym wypadku oddanie ducha gry mogło być nieco prostsze, bo w produkcję zaangażował się sam jej twórca — Lucas Pope.
Głównym bohaterem filmu jest, oczywiście, celnik z Arstoczki, który musi zdecydować, kogo wpuści w granicę swojego totalitarnego państwa. Zamknięta w małej budce celnika kamera oddaje klaustrofobiczną atmosferę reżimu. Ciemne barwy współgrają z ponurą atmosferą miejsca, a brak światła podkreśla brak nadziei. W filmie dostajemy minimum informacji, a nasze zrozumienie sytuacji bohatera jest budowane na podstawie tego, co widzimy i czytamy między kadrami, a nie słowami. Dialogów jest niewiele, a większość z nich jest podobna, bo każdy chce tego samego. Dostać się do Arstoczki.
Oddanie gęstej atmosfery nie było łatwe, ale się udało. Duża w tym zasługa pracy kamery i oszczędnych, ale wiele mówiących rekwizytów. Udręczone oczy celnika spoglądają z wahaniem to na obie pieczątki, to na zdjęcie rodziny.