Popularna osobowość z polskiego Facebooka zarabia 350 tys. złotych rocznie
Artur Kurasiński po tym jak położył w swoim życiu X startupów, nareszcie zrozumiał, że najlepszym startupem jego życia jest on sam.
Nie znacie? Już wyjaśniam. Artur Kurasiński to przedsiębiorca, startuper, ale przede wszystkim chyba najbardziej znana "gadająca głowa" polskiego internetu, przy czym przez internet rozumiem w tym wypadku nie tyle przestrzeń, co instytucję. Jak sądzę, bo osobiście się nie znamy, Artur kocha internet. Odkąd pamiętam, a pamięcią sięgam przynajmniej do czasów mojego gimnazjum, w sieci był wszędzie. Ogień w głowie, milion projektów, społecznik, biznesmen, ekspert, mentor, gdy akurat nie rysował komiksów, to rozkręcał internetową aptekę. Projekt za projektem, inicjatywa za inicjatywą, wypowiedź w mediach społecznościowych za wypowiedzią. Człowiek orkiestra, człowiek renesansu, binarny Da Vinci, omnibus.
Tym niemniej, jeśli Artur Kurasiński jest Jezusem Chrystusem polskiego internetu, to ja jestem jednym z najbardziej zgorzkniałych ateistów. Jeżeli Artur Kurasiński jest Albusem Dumbledorem polskiego startupu, to ja jestem skończonym mugolem, nie tylko niezdolnym do obsługi różdżki, ale nawet odmawiającym wymachiwania kawałkiem kija.
Ja się bardzo szybko znudziłem Kurasińskim oraz sporą grupą jego naśladowców, tak zwanych talking heads z Facebooka - znacie ich może z widzenia, ze dwa razy w roku lubią się zjechać na jakąś branżową konferencję, z której nic nie wynika. Jeżeli macie pecha, to wasi znajomi myślą, że interesują się internetem i będą lajkowali i udostępniali ich posty. Parę lat temu zadałem sobie trud i niemal całkowicie poblokowałem i poignorowałem te wszystkie gadające głowy, nic osobistego - zmęczenie materiału (z tego samego powodu ludzie wyrzucają z domu telewizor), gdy zrozumiałem, że ich działalność to papka dla wannabe startupes. Coaching, którego motywem przewodnim jest sieć. I co najwyżej autopromocja.
Złapał się na to między innymi redaktor naczelny Spider's Web, choć bardzo nie miałem na to ochoty, podrzucając mi (co oznacza tylko jedno: napisz coś na ten temat) link do najnowszego posta Artura Kurasińskiego, w którym ten odkrywa, że przez 20 lat aktywnej obecności internetowej zbudował sobie przynoszącą zyski internetową markę. Osobiście cieszę się, że działacz zrozumiał wreszcie, że największą wartością jest on sam i choć publikowane przez niego treści na pewnym etapie mnie męczyły, to jednak również on sam - z perspektywy człowieka doświadczonego porażką - stworzył chyba najbardziej wiarygodni pomnik polskiego startupu:
Artur Kurasiński a kwestia internetowego coachingu
Mateusz Grzesiak jest dziś prawdopodobnie multimilionerem. Nie dziwi mnie więc, że Artur Kurasiński zarabia na swojej osobistej marce w środowisku internetowym i uważam, że te przychody są adekwatne, a nawet ciut za małe, w porównaniu do wysiłków (choć podejrzewam, że to wcale nie były wysiłki czynione wbrew sobie) ostatnich dwóch dekad czy mimo wszystko płynącego za tym doświadczenia (które jednak, jak pokazuje historia jego startupów, nie ma przesadnego przełożenia na rezultaty). To nie jest jakiś rewolucyjny model biznesowy. Blogi przekładające się na szkolenia to raczej standard w dzisiejszym internecie - tak działa na przykład Niebezpiecznik, również Bezprawnik oferuje szkolenia w związku z nadchodzącym huraganem RODO (info@bezprawnik.pl). Powiem więcej, praktycznie każdy prawniczy blog w kraju nastawia się na konwersję na klientów do obsługi lub szkoleń.
Jak już wspomniałem - ja Kurasińskiego oraz jego branżowych kolegów "nie kupuję". Uważam, że filtrując tego typu treści mogę mieć wręcz czystszy umysł podczas obserwowania polskiego internetu, niż stając się członkiem tego kościoła, jeszcze do niedawna ślepo i bezrefleksyjnie zapatrzonego np. w praktycznie dziś martwą jako zjawisko tzw. blogosferę czy wywołujące coraz mniejszy entuzjazm startupy.
Kiedy patrzę na wykresy zaprezentowane na profilu Kurasińskiego, płonę z zazdrości. Nie kwot, ponieważ uważam je za wypracowane i zasłużone, choć w branży, której kompletnie nie czuję. Zazdroszczę tego, że wszystkie faktury zostały zapłacone w terminie, ja cały czas walczę jeszcze o te z lipca, października, o grudniu nawet nie wspominam.
Na samym końcu wypowiedzi, Kurasiński wzdycha do serwisów technologicznych i ubolewa nad tym, że sam w swoim czasie nie odpalił jakiegoś “KurasWeb”. Ale przecież, dobrze pamiętam, przez lata miał i chyba nawet nadal ma swojego bloga. Dokładnie z tego pułapu startowały dwa największe blogi w polskich mediach technologicznych - jeden autor, który w miarę rozwijania biznesu zatrudniał kolejnych. Rozumiem jednak, że dla branży startupowej ten model prowadzenia działalności może być na swój sposób niezrozumiały.