Facebook będzie się tłumaczył przed brytyjskim parlamentem. Znów chodzi o rosyjskie reklamy
W dyskusji na temat wpływu Rosjan na wybory z rzadka przewijał się również temat referendum dotyczącego Brexitu w Wielkiej Brytanii. Teraz może się to zmienić.
Odkąd wybuchła afera związana z reklamami publikowanymi na Facebooku z fałszywych kont powiązanych z Rosją, temat doczekał się interwencji Kongresu Stanów Zjednoczonych i ogólnoświatowej dyskusji na temat roli, jaką spełniają media społecznościowe w działalności tzw. agentur wpływu.
Tematem numer jeden były oczywiście fake newsy, ale problem jest szerszy. Facebook podczas analizy treści publikowanych z 470 fałszywych kont doszedł do bardzo ciekawego wniosku - że wiele z tych reklam nie naruszało standardów serwisu, a zostały usunięte w zasadzie tylko dlatego, że ich źródłem były owe fałszywe konta, odlegle powiązane z obcym państwem. Pamiętajmy, że wszystko to działo się podczas kampanii prezydenckiej w Stanach Zjednoczonych.
Na tego typu reklamę wydano, co najmniej 100 tys. dolarów i wspominając ją trzeba przypomnieć, że wyświetliła się ona 10 mln razy użytkownikom w Ameryce Północnej. Wiadomo też, że Facebook nie był jedynym medium, które zostało wykorzystane. Również platformy reklamowe Google okazały się świetnym miejscem do rozprzestrzeniania tego specyficznego rodzaju treści.
Problem nie kończy się na Stanach Zjednoczonych.
Członkowie brytyjskiego parlamentu będą domagać się od Facebooka wyjaśnień dotyczących udziału Rosjan w kampanii wokół Brexitu. Szef Komitetu ds. Cyfryzacji, Kultury, Mediów i Sportu w Izbie Gmin zapowiedział, że kierowana przez niego instytucja skieruje do Marka Zuckerberga prośbę o ujawnienie informacji na temat reklamy politycznej poprzedzającej referendum w sprawie opuszczenia przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej. Miało ono miejsce w czerwcu 2016 r. i zakończyło się zwycięstwem zwolenników wyjścia z UE.
Po co brytyjskiemu parlamentowi tego typu informacje? Jego członkowie chcą się dowiedzieć czy Rosjanie stosowali na Wyspach analogiczne praktyki za pośrednictwem Facebooka, jak w Stanach Zjednoczonych. Szef komitetu chce wiedzieć, kto kupował reklamę polityczną w największym serwisie społecznościowym świata. Kwestią tą, w szerszym kontekście rozprzestrzeniania fake newsów, ma zająć się parlamentarna komisja śledcza.
Badanie wpływu obcych państw na referendum w sprawie Brexitu to musztarda po obiedzie?
Reakcja wydaje się na pierwszy rzut oka spóźniona, ale po części poślizg ma związek z nowo ujawnionymi faktami. Dopiero niedawno Facebook przyznał się, że sprzedawał reklamy podejrzanym użytkownikom, którzy korzystali z fałszywych kont. Sprawą żywotnie zainteresowała się amerykańska administracja. Była to również nauczka dla Marka Zuckerberga. Ten początkowo przyjął taktykę bagatelizowania problemu. W pewnym momencie nie był już w stanie go ignorować.
Sytuacja brytyjskich parlamentarzystów, chcących poznać prawdę o agenturze wpływu działającej za pośrednictwem Facebooka, jest bardziej skomplikowana niż Kongresu. Facebook jest, co prawda przedsiębiorstwem działającym na całym świecie, ale jego siedziba znajduje się w Stanach Zjednoczonych. Administracja miała potencjalnie więcej kart w rękach niż będzie ich miała komisja parlamentarna na Wyspach Brytyjskich. Nadzieję na to, że Mark Zuckerberg zdecyduje się na transparentne działanie daje aktywność mająca na celu przeciwdziałanie dezinformacji podczas wyborów w Niemczech. Facebook nie chce popełnić tego samego błędu, co w swojej ojczyźnie i narazić się na kolejne zarzuty.
Ujawnienie skali działania obcych państw na Facebooku w okolicach Brexitu nie zmieni już wyniku referendum. W praktyce jednak temat nie został zamknięty, bo podobne mechanizmy mogą zostać wykorzystane podczas kolejnych głosowań.