Miałem masę powodów, żeby nie zakładać bagażnika dachowego na samochód. Dziś nie mam już żadnego
Brzydkie, głośne, trudne w montażu – tak wyobrażałem sobie belki bagażnika dachowego, przed których zakupem i założeniem mocno się wzbraniałem. Kiedy jednak Thule zaproponowało mi testy jednego ze swoich produktów, postanowiłem zaryzykować.
W zasadzie to przed zakupem bagażnika dachowego dla mojego auta wstrzymywało mniej jeszcze więcej powodów. W tym przede wszystkim fakt, że nie posiada ono relingów, ich dołożenie nie jest możliwe, a nie chciało mi się wierzyć, że zaczep o wnękę drzwi a) jest wystarczająco solidny i b) nie odbije się negatywnie na kondycji lakieru w punktach zaczepienia.
Czyli podsumujmy, czego bałem się w bagażniku dachowym:
- Że będzie głośny – każdy dodatkowy hałas w trakcie jazdy doprowadza mnie do szału, nawet jeśli trasa nie jest przesadnie długa
- Trudnego montażu – w końcu chcę bagażnik móc demontować i montować błyskawicznie, na kilka chwil przed wyjazdem
- Potencjalnych uszkodzeń – brak relingów oznacza, że w miejscu montażu z czasem mogą pojawić się mniejsze i większe przetarcia (nie żebym był na nie szczególnie wyczulony, ale zawsze szkoda)
- Wyglądu – nie po to kupuje się auto kierując się jego wyglądem, żeby je oszpecić dodatkami
- Bezpieczeństwa – brak relingów, moje umiarkowane zdolności manualne… jest się czego obawiać.
Efekt? Do tej pory udało mi się sprawdzić m.in. ile rowerów zmieści się do bagażnika powszechnie uważanej za niepraktyczną Alfy 159 SW (odpowiedź: 2, o ile ma się odpowiednio dużo samozaparcia).
Skoro jednak Thule zaproponowało testy, postanowiłem sprawdzić, czy moje wszystkie obawy były słuszne. Na warsztat wjechał więc zestaw składający się z trzech elementów – belek Thule WingBar 961, systemu mocowania Thule Rapid System 754 oraz adapterów/stópek mocujących Kit 1419 (w sumie 1063 zł).
Spokojnie, spokojnie, niech nie przeraża was ani liczba elementów, ani też ich pozornie skomplikowane oznaczenie.
Dobór zestawu odpowiedniego dla naszego samochodu jest banalnie prosty – wystarczy skorzystać z konfiguratora na stronie Thule, wybrać markę, model i rocznik samochodu, a także dodać informację, czy ma relingi czy nie. Natychmiast wyświetlony zostanie pakiet, który powinniśmy zakupić, wraz z sugerowaną ceną za komplet i dodatkowymi informacjami.
Dobre pierwsze wrażenie to jednak nie wszystko. Przyszło do tego, czego obawiałem się najbardziej – montażu. W końcu mamy aż trzy zestawy części, które jakoś trzeba ze sobą połączyć…
No, to do dzieła.
I tutaj niestety pojawia się moje pierwsze zastrzeżenie do osprzętu od Thule, a może nawet i dwa. Po pierwsze, instrukcje papierowe są dla mnie umiarkowanie czytelne i wersje wideo są nie dość, że o wiele lepsze, to jeszcze… inaczej (lepiej) prowadzą przez niektóre podpunkty. Do tego, jako że mamy 3 zestawy elementów, musimy często skakać pomiędzy instrukcjami. Do montażu nie potrzebowałem pomocy – do trzymania instrukcji już tak.
Co do tej pory przypadło mi do gustu, a co nie?
Na tak:
- Prostota doboru zestawu (konfigurator na stronie)
- To jest absolutnie idiotoodporne – tego się po prostu nie da źle złożyć
- Nie da się też tego złożyć nieprecyzyjnie, krzywo czy byle jak – trzeba byłoby się naprawdę bardzo, bardzo postarać
- Złożenie całego zestawu zajmuje chwilę, a i tak robimy to raz na długi czas (albo raz na zawsze)
- Belki ze stópkami po złożeniu są bardzo lekkie – jedna waży około 3-3,5 kg, więc ich transport z samochodu do domu/garażu nie będzie zbyt męczący
- Wszystko wygląda dobrze i jest wykonane naprawdę dobrze – każdy element idealnie pasuje do swojego miejsca docelowego, każdy prawidłowy montaż potwierdzany jest kliknięciem
- Do montażu nie jest wymagane ani jedno narzędzie. Nic, nawet linijka czy inna metrówka. W zestawie są nawet takie drobiazgi jak naklejki informujące o stronie bagażnika
Na nie:
- Instrukcja mogłaby być lepsza (instrukcje wideo od Thule takie właśnie są)
- Instrukcji jest strasznie dużo (aczkolwiek przy takich zestawach trudno spodziewać się czegoś innego)
- Lepiej nie kładźcie elementów zestawu luzem na dachu. To boli…
Belki z akcesoriami skręcamy jednak tylko raz. Jak będzie z montażem zestawu na dachu?
Belki są na tyle lekkie, że bez trudu przeniesie je nad samochodem nawet niezbyt silna osoba. Bez większego wysiłku da się je też założyć wstępnie tak, żeby nie porysować karoserii. Wszystkie narzędzia do skręcenia zestawu są oczywiście w komplecie – w tym i klucz dynamometryczny, który ma pomóc w zbyt słabym lub zbyt mocnym dokręceniu uchwytów.
Po pierwsze zatykamy pozostałą część szyny przy mocowaniu do dachu. Jeśli tego nie zrobimy, w trakcie szybkiej jazdy może być po prostu głośno (gwizd/świst). Przy czym niestety gumę trzeba przyciąć ręcznie, ale spokojnie – dopasowanie długości nie jest trudne, a gumy jest na tyle dużo, że można zrobić kilka przymiarek.
Co tutaj przypadło mi do gustu, a co nie?
Za:
- Nie porysowałem auta, mimo montażu w jedna osobę
- Już za pierwszym razem udało się dokręcić bagażnik tak, że ani nie wgniotłem blachy, ani nie zgubiłem bagażnika podczas przejazdu
- Montaż i demontaż zajmuje chwilę
- Prawie wszystkie narzędzia montażowe chowa się wewnątrz zestawu (nie trzeba szukać, nie można zgubić)
- Całość wygląda ładnie
- System wspólnych zamków dla wielu akcesoriów
- Solidność montażu mimo znikomych umiejętności z mojej strony
- Lekkie
- Możliwość montażu w jedną osobę
Przeciw:
- Ponownie, lepsze okazały się instrukcje wideo
- Jeśli chcemy montować bagażnik, zawsze będziemy potrzebować linijki/miarki/metrówki, chyba że jakoś zaznaczymy miejsce montażu
No dobrze, ale jak się z tym jeździ?
I tutaj byłem najbardziej zdziwiony. Spodziewałem się, że będę miał podczas jazdy cały czas świadomość (akustyczną), że jeżdżę z założonym bagażnikiem bazowym. A jednak…
… nie słyszałem praktycznie nic. Przy prędkościach miejskich, przy wyłączonym radio, klimatyzacji i innych przeszkadzajkach, hałasu generowanego przez Wingbary nie dało się w ogóle wychwycić. Przy prędkościach z dróg krajowych (około 90 km/h) w kabinie również panowała standardowa cisza.
Nawet po wjeździe na autostradę i rozpędzaniu się do około 120 km/h, dosłyszenie leciutkiego świstu belek stawało się możliwe dopiero przy mocnym skupieniu się. Ba, nawet lekko powyżej dopuszczalnej prędkości autostradowej wystarczyło włączyć radio na najniższe ustawienia głośności, żeby zapomnieć o tym, że na dachu jest cokolwiek przymocowane. Choć trzeba tutaj zaznaczyć, że maksymalna rekomendowana przez Thule prędkość to 130 km/h.
Zostały w zasadzie tylko dwie kwestie do wyjaśnienia. Po pierwsze, jak długo wytrzymają same belki z osprzętem. Po drugie, jaki mają wpływ na lakier samochodu w miejscach montażu.
W tej pierwszej kwestii jeszcze zbyt wcześnie na ocenę – belki podróżują ze mną dopiero od kilku tygodni, ale wyglądają i sprawiają wrażenie, jakby były w stanie przeżyć mój obecny samochód. W drugiej kwestii też trudno mi na razie o ocenę. Do tej pory (kilkanaście zdjęć i założeń) nie jestem w stanie znaleźć najmniejszych śladów po ich obecności na aucie. Choć, jeśli ktoś jest wyjątkowo przezorny, może skorzystać z internetowych porad i np. podkleić coś w miejsce, gdzie trafiają uchwyty.
Oczywiście na bagażniku dachowym wypada coś wozić. Dlatego też przez ostatnie tygodnie jeździłem cały czas z jednym z boksów dachowych Thule oraz bagażnikiem na rower. Ale to materiał na osobne teksty, które ukażą się u nas już niedługo.
To jak w sumie oceniłbym zestaw Thule Wingbar z akcesoriami do montażu na dachu bez relingów?
Na bardzo tak:
- Świetnie wyglądają
- Są proste w złożeniu i proste w późniejszym montażu
- Są niemal całkowicie bezgłośne, nawet przy prędkościach autostradowych
- Są świetnie wykonane i świetnie spasowane
- Wszystkie narzędzia (poza nożyczkami) są w zestawie
- Wszystkie narzędzia schowamy w bagażniku dachowym
Na delikatne nie:
- Najtańsze to one nie są (ale czy kogoś to dziwi?)
- Instrukcje są nie do końca czytelne. Dużo lepiej skorzystać z oficjalnych poradników wideo
Czyli jednak nie miałem ani trochę racji. Żadna z moich obaw odnośnie bagażnika dachowego nie potwierdziła się w przypadku sprzętu od Thule. Coż, czas się przyzwyczaić.