Czekam na płatności zbliżeniowe majtkami
Nie zadawaj żadnych pytań. Nie zastanawiaj się, czy potrzebujesz tych nowych technologii. Zacznij z nich korzystać i płać, płać, płać, płać, płać…
Nie będę owijał w bawełnę - trochę przeraża mnie to, jak nowe technologie wykorzystywane są przez banki, instytucje finansowe i dostawców usług płatniczych. Nie żebym był przeciwny rozwojowi i upierał się przy tym, że powinniśmy za wszelką cenę wrócić do posługiwania się złotymi i srebrnymi monetami. Jednak, gdy czytam, że Visa chce, żebyśmy płacili za pomocą… okularów przeciwsłonecznych, to zadaję sobie pytanie:
Komu ma to służyć?
Czy płacenie okularami przeciwsłonecznymi, smart opaskami, smart pierścionkami (serio, są takie) lub nawet zegarkami niesie ze sobą rzeczywiście jakieś zalety dla użytkownika?
Jest łatwo, jest nowocześnie, czasem nawet jest szybko, ale przecież to nie wszystko.
Zakup to często jakiś rytuał. Czasem duży, czasem mały, czasem wręcz znikomy. Za zakupem powinna stać przemyślana decyzja. Zakup przedmiotu lub usługi powinien rozwiązywać jakiś problem, a nie być tylko rozrywką - bo takie rzeczy prowadzą do zakupoholizmu, a to już się leczy.
Żeby ocenić teraźniejszość cofnijmy się w czasie
Wróćmy zatem do zamierzchłych czasów, kiedy wszyscy płaciliśmy gotówką. Każdy z nas widział, ile ma pieniędzy, widział, jak ubywa ich w portfelu, a w ich miejsce przybywa paragonów. Mogliśmy łatwo kontrolować nasze finanse i rzeczywiście obcowaliśmy z pieniądzem.
Gotówka ma jednak oczywiste wady. Często nie byliśmy w stanie mieć przy sobie odpowiednich jej zapasów, aby zrealizować spontanicznie większy zakup. Miało to jednak dobre strony, bo przed kupieniem czegoś droższego dobrze się do tego przygotowywaliśmy, odkładaliśmy pieniądze i szliśmy na zakupy dopiero wtedy, gdy decyzja była już dobrze przemyślana.
Potem pojawiły się karty, które pozwalały na łatwy dostęp do większej ilości pieniędzy, czasem nawet całych naszych zasobów finansowych. Dlatego chętnie zaczęliśmy nimi płacić. Nadal sięgaliśmy do portfeli, wyciągaliśmy karty, wpisywaliśmy PIN-y i płaciliśmy.
Teraz płacimy podobnie choć już często bez PIN-ów i bez wkładania kart do terminali.
Efekty? Wydawanie pieniędzy przychodzi nam łatwiej. Nie widzimy banknotów ubywających z portfela, a jedyne co możemy kontrolować, to cyferki na koncie bankowym, do którego zaglądamy (lub ze strachu nie zaglądamy) przez telefon lub komputer.
Kartowe zakupowe szaleństwo pochłonęło nas do tego stopnia, że wielu z nas płaci nawet jak nie ma nic na koncie. Na debet. Na kredyt.
Kasa się skończyła i nie możesz czegoś kupić? Trzy dotknięcia ekranu w smartfonie i kasa jest już na twoim koncie. Możesz dalej kupować. Taki przekaz płynie z reklam banków.
Będzie jeszcze gorzej
Firmy i instytucje finansowe zachodzą w głowę, co zrobić, abyśmy płacili jeszcze więcej, częściej i łatwiej. Żebyśmy stracili totalnie kontrolę nad wydawanymi pieniędzmi. Jak to robią? W pewnym sensie likwidując pieniądze.
Z dzieciństwa pamiętam doskonale kwoty, jakie rodzice dawali mi w formie kieszonkowego. Pamiętam gotówkę i to, jak dostawałem banknoty o coraz wyższych nominałach. To były pieniądze.
Dzisiaj pieniędzy już prawie nie ma. Są karty (w najlepszym wypadku na PIN), są smartfony na dotknięcie palca, są pierścienie do płacenia i okulary przeciwsłoneczne do płatności zbliżeniowych.
Płacenie nimi rzeczywiście może być ciekawe i nawet wygodne - no chyba, że na słonecznej plaży będziemy chcieli zapłacić za lemoniadę okularami i nagle okaże się, że musimy je zdjąć albo przyłożyć głowę do terminala, aby potwierdzić zakup.
Jednak takie obdzieranie pieniędzy z wartości i pewnego prestiżu, jaki mają banknoty, w dużej mierze nie służy użytkownikom.
Bo na dobrą sprawę wyjęcie karty lub gotówki z portfela nie różni się znacząco od płacenia telefonem, zegarkiem, pierścieniem, okularami, butem, skarpetą, kolczykiem, czy co tam jeszcze wymyślą…
Jednak te nowe formy płatności mają sporą wadę. Odcinają nas od pieniędzy, od ich wartości, od ich fizyczności, a przez to sprawiają, że płacimy częściej i więcej za to, czego właściwie nie potrzebujemy.
Nie mam pojęcia, jak za kilkanaście lat będzie wyglądała kwestia nauki dziecka gospodarowania pieniędzmi. Przyjdzie do mnie taki mały człowiek i powie: tata kliknij gdzieś tam, bo nie mogłem zapłacić samochodzikiem, z którym poszedłem do sklepu.