Koniec z żebraniem o głosy - Valve zabija Steam Greenlight. Nowy system będzie jak bank
Steam Greenlight jest świetnym systemem dla małych twórców gier, ale jednocześnie składowiskiem odpadków, o których Valve woli nie wspominać.
Steam Greenlight to trochę jak połączenie rewii mody z łańcuszkami na gadu-gadu. Dzięki niemu mali, niezależni producenci mieli szansę zaprezentować swoje gry na największej platformie cyfrowej dystrybucji świata. Jeżeli produkt zapowiadał się naprawdę ciekawie, użytkownicy Steama głosowali na niego za pomocą „lajków”. Gdy gra zebrała ich odpowiednio dużo, trafiała pod lupę Valve, które decydowało o być albo nie być projektu.
Założenia Steam Greenlight są jak najbardziej szczytne. Valve chciało dać szansę mniejszym producentom na łatwiejsze publikowanie cyfrowych gier. Bez wysokich opłat (wpisowe wynosi 100 dolarów, jest przeznaczane na cele charytatywne) oraz masy dokumentacji. Do tego włodarze platformy posłużyli się graczami jako „sędziami” dbającymi o jakość napływającej zawartości.
W praktyce Steam Greenlight nie realizował w pełni założeń, jakie mu przyświecały. Proces weryfikacji przez Valve początkowo był bardzo długi, a liczba gier opublikowanych w Steam Greenlight skromna. Gdy właściciele Steama zdecydowali się na większą otwartość i szerszy strumień akceptowanych projektów, narzekać zaczęli... sami ich twórcy. Na platformie pojawiła się masa tytułów-śmieci, a porządne gry zaczęły mieć ciężko, aby wybić się na tym tle.
W Valve od początku byli świadomi, że Steam Greenlight nie działał tak, jak powinien.
Administratorzy Steama kilkukrotnie przesuwali akcenty między solidniejszą weryfikacją zawartości, a szerszym strumieniem napływających tytułów. Mimo tych regulacji, Greenlight nigdy nie działał tak, jak życzyliby sobie tego właściciele platformy. No i oczywiście społeczność komputerowych graczy.
Zmiany były konieczne. Valve zapowiadało je od lat. Na portalach poświęconych grom wideo wielokrotnie pisało się o wygaszaniu usługi Steam Greenlight oraz poszukiwaniu bardziej skutecznej, efektywnej alternatywy. Zdaje się, że Valve w końcu ją znalazło.
Steam Greenlight zostanie wymieniony na Steam Direct. Już tej wiosny!
Na czym będzie polegać różnica? Przede wszystkim na procedurze zgłaszania gier, a także na sposobie wyłaniania wartościowej zawartości.
Co najważniejsze, Steam rezygnuje z „lajków” graczy jako głównego kryterium. Oznacza to, że mniejsi producenci przestaną żebrać o głosy za pomocą platform społecznościowych. W Steamie zdali sobie sprawę, że taka weryfikacja nie zawsze się sprawdza. Można oferować kiepską grę, ale posiadać masę fanów w social media. Można również wyprodukować świetny tytuł, który zginie bez dobrej kampanii na Facebooku.
Bardziej rygorystyczne będą również formularze zgłoszeniowe tytułów, które mają zostać objęte programem Steam Direct. Twórcy/wydawcy zostaną zmuszeni do podawania bardziej szczegółowych informacji, w tym takich dotyczących podatków. Valve porównuje wniosek Steam Direct do wniosku o założenie bankowego konta w Stanach Zjednoczonych.
Ciekawa jest również kwestia opłaty. Wnioskując o debiut na Steam Direct, wydawca/twórca musi pokryć koszt w wysokości od 100 do 5000 dol.. Ostateczna stawka wciąż nie jest ustalona. Zdaniem Valve, pozwoli to ograniczyć napływ gier-śmieci na ich platformę. Jeżeli produkcja zostanie pozytywnie zweryfikowana i uznana za wartościową przez załogę Steam, suma zostaje zwracana deweloperowi.
Jeżeli gra nie będzie spełniać kryteriów, wciąż będzie istniała szansa na jej dystrybucję za pomocą Steam Direct. Tyle tylko, że wtedy Valve nie zwraca wpłaty wynoszącej między 100 a 5000 dol. Zamiast tego zachowuje ją dla siebie, w zamian za obecność „niepewnej” gry na ich platformie.
Muszę przyznać, że to mocno dyskusyjny model.
Społeczna kontrola graczy nad zawartością w Steam Greenlight była daleka od doskonałości. Polegała jednak na jasnych, czytelnych mechanizmach. Im więcej głosów, tym większa szansa debiutu na najpopularniejszej platformie cyfrowej dystrybucji. Jeżeli Greenlight zapychał się śmieciami, winni tego byli w dużej mierze sami gracze.
Nowe metody Steam Direct zależą już tylko i wyłącznie od wewnętrznych procedur Valve. Zamiast mechanizmu społecznej kontroli dostajemy kontrolę korporacyjną. Ona nigdy nie będzie ani tak czytelna, ani tak jasna. Wszakże Valve może dokonywać kontrowersyjnych, arbitralnych decyzji zgodnie ze swoim widzi-mi-się.
Co jeszcze bardziej dyskusyjne, kiepskie gry wciąż mogą pojawiać się na Steam, o ile ich twórcy/wydawcy nie będą chcieli zwrotu wpisowego.