Co za cios! Nikon rezygnuje z najciekawszej serii aparatów od lat
Po wielu miesiącach przekładania premiery, Nikon kompletnie rezygnuje z serii kapitalnie zapowiadających się kompaktów DL. Powód jest tak prozaiczny, ze aż trudno w niego uwierzyć.
Pierwsze plotki o serii Nikon DL pojawiły się już w 2015 roku. Od razu wzbudziły duże zainteresowanie, ponieważ Nikon zamierzał pokazać naprawdę ciekawą alternatywę dla mocnych (lecz małych) kompaktów konkurencji, głównie spod znaku Sony i Panasonica.
Seria Nikon DL miała premierę w lutym 2016 roku, lecz aparaty nigdy nie trafiły do sprzedaży. Premiera rynkowa była kilkukrotnie przekładana, a teraz niestety dowiadujemy się, Nikon przekreślił tę serię. Aparaty DL nie trafią na półki sklepowe.
Czym miały być aparaty Nikon DL?
Seria DL obejmowała trzy kompakty wyposażone w jednocalowe, 20-megapikselowe matryce, takie same jak w bardzo popularnych kompaktach serii Sony RX100. Pierwszym kompaktem był Nikon DL18–50 wyposażony w obiektyw 18–50 mm (w przeliczeniu na pełną klatkę). Daje to zakres od naprawdę szerokiego kąta do klasycznej ogniskowej 50 mm. Na dodatek szkło charakteryzowało się bardzo dobrym światłem o zmiennych wartościach f/1.8 – f/2.8. Cena miała wynosić 3800 zł.
Kolejnym maluchem był Nikon DL24–85 o cześciej spotykanym zakresie ogniskowych 24–85 mm (w ekwiwalencie pełnej klatki) i świetle f/1.8-f/2.8. Cena tego aparatu miała wynosić 3100 zł.
Ostatnim aparatem był nico większy Nikon DL24–500 o imponującym zakresie ogniskowych 24–500 mm i świetle f/2.8 – f/5.6. Cena miała wynosić 4150 zł.
Co poszło nie tak? Odpowiedź nie napawa optymizmem.
Nikon jeszcze raz zrobił rachunek zysków i strat i okazało się, że koszt produkcji nowych typów aparatów jest… zbyt wysoki. Produkcja nie opłaci się, ponieważ według analityków firmy, Nikonowi nie uda się sprzedać odpowiedniej liczby aparatów DL.
Czy na rynku foto naprawdę jest już tak źle, że nie opłaca się tworzyć nowych konstrukcji? Czy może to tylko problemy Nikona?
Rynek foto się kurczy, ponieważ klienci kupują coraz mniej aparatów. Winowajcą są oczywiście smartfony. Tylko czy taki stan może się utrzymywać w nieskończoność?
Bardzo możliwe, że dojdziemy w końcu do momentu stabilizacji. To, co smartfony miały wygryźć, zostanie wygryzione. Reszta rynku nadal będzie funkcjonować.
Czy jest za czym płakać?
Oczywiście, że tak. Moim faworytem z byłej-niedoszłej trójki zdecydowani był Nikon DL18–50. Wyjątkowo szerokokątny obiektyw w niewielkim kompakcie to unikat na rynku. Takich aparatów po prostu nie ma. Jeśli komuś zależy na szerokim kącie, musi zainwestować w aparat z wymienną optyką i odpowiednim szkłem.
Pozostała dwójka faktycznie mogłaby mieć ciężki żywot. Nikon DL24–85 miałby bardzo mocną konkurencję w postaci serii Sony RX100, a Nikon DL24–500 byłby swoistym odpowiednikiem Sony RX10.
Mam nadzieję, że to jednorazowe potknięcie, a nie początek nowego trendu na rynku foto. Jeśli okaże się, że producentom nie opłaca się tworzyć nowych aparatów, to rozwój znacznie zwolni. A i tak przecież nie jest dziś wybitnie szybki.