Uber bagatelizuje protest polskich kierowców i pokazuje liczby. Mówimy: sprawdzam!
Kierowcy Ubera organizują protest, ale firma sprawia wrażenie, że nie jest tym szczególnie zmartwiona. Uber wystosował nawet oświadczenie, w którym bagatelizuje sprawę i zapewnia, że nie będzie to problem dla pasażerów.
Grupa kierowców Ubera organizuje protest i domaga się od firmy kojarzącej kierowców z pasażerami większych pieniędzy. Partnerzy firmy zapowiedzieli, że w poniedziałek 12.12 nie zalogują się do aplikacji, a do tego będą z innych kont zamawiać innych kierowców i anulować kursy, by utrudnić kolegom korzystanie z platformy służącej im do pracy i zarabiania pieniędzy.
Uber odniósł się do naszych doniesień o proteście.
Na moją skrzynkę dotarło dziś oficjalne oświadczenie firmy. Można przeczytać w nim, że wedle Ubera za grupę na Facebooku odpowiada kilkanaście osób. Ta - jakby nie było - nieliczna grupa wedle Ubera "nie reprezentuje społeczności kilku tysięcy kierowców".
Firma powołuje się na "badanie Millward Brown z 2016 roku" (wytłuszczenie moje, o czym później), z którego wynika, że "blisko 75 proc. kierowców jest zadowolona lub bardzo zadowolona z korzystania z aplikacji, a 70 proc. podkreśla, że ich sytuacja materialna poprawiła się, odkąd korzystają z Ubera".
O tym badaniu zresztą informowaliśmy już na łamach Spider's Web przy okazji drugiej rocznicy rozpoczęcia działalności przez Ubera w Polsce.
Firma nie przewiduje utrudnień w dostępie do aplikacji i uważa, że grupa kierowców jest zbyt mała, by miało to wpływ na działanie całej platformy. Przedstawiciele Ubera zaznaczają też, że są otwarci na dialog z kierowcami.
Pracownicy supportu obsługują setkę interakcji z kierowcami tygodniowo. Firma podaje też, że ich biura dla kierowców są otwarte przez cały tydzień w Warszawie, a w pozostałych miastach w Polsce 3 razy w tygodniu.
Uber podkreśla, że skala protestu jest niewielka:
Dostawca platformy wyjaśnia też, jak działa ich aplikacja - jak rozumiem sugerując, że nie ma zamiaru wprowadzać zmian w myśl postulatów kierowców. Partnerzy firmy - nie jej pracownicy, co Uber na każdym kroku podkreśla - domagają się przede wszystkim zmniejszenia prowizji i powrotu starych stawek za przejazd.
Uber odcina się też od zarzutów o faworyzowaniu jednych kierowców nad innymi.
Firma zaznacza, że ta sama aplikacja działa w 500 miastach na świecie, a przedsiębiorcy współpracują z Uberem na takich samych zasadach. Firma mówi nawet, że:
Uber wyjaśnia też, skąd może brać się przekonanie, że kierowcy nie otrzymują kursów, które powinni otrzymać będąc najbliżej zamawiającego. System przydzielania zleceń nazywany jest przez Ubera największą zaletą platformy i "pozwala on na maksymalizację zarobków kierowców, którzy mniej czasu spędzają na dojazdach do klienta".
Przy przydzielaniu zleceń brane są pod uwagę różne parametry:
- odległość w linii prostej;
- przewidywany czas dojazdu;
- niewidoczne dla kierowców strefy miasta.
Jednocześnie Uber nakreśla, skąd może brać się spadek zarobków kierowców - rzecz w tym, że korzystanie z przejazdów ma charakter sezonowy. Chodzi o to, że częściej pasażerowie korzystają z Ubera gdy pada deszcz lub śnieg, a rzadziej latem bądź wczesną jesienią.
Uber podał też, jakie są średnie przychody kierowców.
Dla osób korzystających z aplikacji od 20 do 40 godzin tygodniowo jest to blisko 5 tys. zł, a jeśli korzystają powyżej 40 godzin wygodniowo - nawet 8 tys. zł. Oczywiście to są przychody, a nie zarobek na czysto. Kierowcy narzekają w końcu, że zwiększają się ich koszty prowadzenia działalności i tu może kryć się tajemnica tego rozczarowania.
Widać tu, że nie do wszystkich zastrzeżeń niezadowolonej grupy kierowców Uber się odniósł: jednym z nich jest właśnie zwiększenie się kosztu ubezpieczenia samochodu i rosnące ceny benzyny. Zamiast tego Uber mówi o braku kosztów stałych - ale przecież takiego ubezpieczenia nie wykupuje się tylko na te dni, kiedy pracuje się jako kierowca.
Uber trzyma się stanowiska, że wysokość prowizji Ubera jest uzasadniona.
Jak podaje firma, prowizja "wynika z kosztów, jakie ponosi firma: są to koszty reklamy, marketingu czy obsługi klienta, które inwestujemy w rynek. Dzięki temu Uber jest jedną z najpopularniejszych aplikacji tego typu w Polsce".
Na koniec podano średni czas oczekiwania kierowcy na przejazd w polskich miastach w minutach:
- Kraków: 2,41
- Wrocław: 2,58
- Trójmiasto: 2,70
- Silesia: 2,72
- Poznań: 2,72
- Łódź: 2,95
Oświadczenie zdaje się rozwiewać niejasności, ale po jego lekturze w mojej głowie pojawiło się jednak kilka pytań.
Ponieważ nie jestem stroną sporu w tej sprawie, wyjaśnienie tych kwestii pozostawię Uberowi i kierowcom, ale postanowiłem sprawdzić, kiedy wykonane zostało badanie. Kierowcy, z którymi rozmawiałem, są rozczarowani stawkami, które zostały obniżone przed wakacjami - a jeszcze bardziej tym, że po wakacjach nie przywrócono ich do poprzedniej wysokości.
Okazuje się, że badanie przeprowadzono nie w ostatnim czasie, a w w dniach 12-22 lutego 2016 r. - o tym jednak w oficjalnym komunikacie nie przeczytamy. Nie wydaje mi się więc zasadne powoływanie się na te dane w sytuacji, gdy źródłem rozczarowania kierowców przygotowujących protest są obniżki stawek za przejazd dokonane po przeprowadzeniu tego badania.
Zwróciłem też uwagę na liczby podane przez Ubera, które miały wskazać, że protest ma zbyt małą skalę, by pasażerowie go odczuli.
Najpierw przeczytałem, że akcję organizuje kilkanaście osób i to faktycznie nie brzmi imponująco. Później czytam, że fanpage lubi 30 ludzi, a na zamkniętej grupie organizatorów protestu jest ponad 100 osób. W po odebraniu wiadomości z oficjalnym oświadczeniem sprawdziłem, jak wyglądają te liczby:
- strona protestu miała 65 polubień;
- w grupie było 226 osób.
Oczywiście końcu możliwe, że od czasu wysłania wiadomości do mediów (13:36) do momentu, w którym sprawdziłem dane (14:52) podwoiła się liczba osób protestujących. Jeśli jednak liczba osób protestujących podwoiła się w nieco ponad godzinę, to znaczyłoby, że akcja nabiera rozpędu.
Równie dobrze jednak to Uber może manipulować danymi, by sprawić wrażenie, że rozczarowanych kierowców jest mniej niż w rzeczywistości. W końcu powyżej 100 osób w tej zamkniętej grupie było już wczoraj, gdy pracowałem nad materiałem o proteście. Jeśli te liczby są faktycznie niewielkie w skali kraju, to po co jeszcze próbować je zaniżać?
W przeciwieństwie do mediów, które nie mają dostępu do zamkniętej grupy protestujących kierowców, mogłem po przeczytaniu oświadczenia powiedzieć "sprawdzam".
Powoływanie się na badania z początku roku i zaniżanie liczby osób deklarujących udział w proteście sprawia, że zaczynam wątpić w przekonanie Ubera, jakoby liczba kierowców biorących udział w proteście była zbyt mała, by jego skutki mogły być w jakikolwiek sposób odczuwalne przez pasażerów.
Oczywiście jednocześnie zgadzam się, że jak na razie liczba protestujących nie robi dużego wrażenia. Skoro dotyczy kierowców z całej Polski, a tych jest kilka tysięcy, to nadal jest to bardzo mały odsetek. Wśród kierowców Ubera, których znam, są też różne opinie względem tego protestu - jedni są za, inni wręcz przeciwnie.
Nie byłbym jednak taki szybki w bagatelizowaniu tej sprawy - z kilku powodów:
- akcja ruszyła oficjalnie wczoraj, a wiele mediów dopiero dziś podchwyciło temat;
- protestujący mają jeszcze dwa dni na przekonanie kolegów do udziału w proteście;
- kierowcy nie tylko nie wyjadą na ulicę, ale mają też zamiar zamawiać fałszywe kursy, by utrudnić pracę nieprotestującym kolegom.
Kierowcy zainteresowani udziałem w proteście mogą nie chcieć pod własnym nazwiskiem deklarować chęci udziału w takiej akcji na stronie lub nawet w zamkniętej grupie. To mnie nie dziwi - jeśli kierowca jest np. przekonany, że Uber manipuluje przyznawaniem zleceń i przeciw temu protestuje, to może się obawiać, że ze względu na udział w takiej akcji Uber weźmie go na celownik, a jego priorytet przy przyznawaniu kursów spadnie.