Nie, poseł nie może być czwartą władzą i nigdy nie zastąpi dziennikarzy
Nie ulega wątpliwości, że obserwujemy największy kryzys w tej kadencji parlamentu. Posłowie opozycji postanowili wykorzystać nowe technologie do relacjonowania wydarzeń na Wiejskiej. Twierdzenie, że mogą zastąpić dziennikarzy jest jednak bardzo wątpliwe.
Nie będę zajmował się w tym wpisie rozstrzyganiem czy protest opozycji w Sejmie jest słuszny. Nie zamierzam stawać po żadnej ze stron. Interesuje mnie nowe zjawisko w polskim parlamentaryzmie. Posłowie chwycili za smartfony i zamierzają pełnić rolę czwartej władzy.
Na Facebooku pojawiły relacje live przygotowane m.in. przez posłów PO. Sławomir Nitras filmował spotkanie marszałka Senatu, Stanisława Karczewskiego z dziennikarzami.
Agnieszka Pomaska z kolei relacjonowała swoje spotkanie z Jarosławem Kaczyńskim na korytarzu sejmowym.
Relacjonowanie na żywo tego, co dzieje się w parlamencie ma być z założenia formą patrzenia na ręce władzy. Jest jeden problem. Tego typu aktywność posłów nie może być przejawem informowania społeczeństwa. Zawsze będzie elementem walki politycznej i musi być podszyta podstawowym celem polityka, jakim jest zdobycie lub utrzymanie władzy.
Nie, nie zamierzam krytykować posłów za to, że chwycili za smartfony. Wręcz przeciwnie. Ma rację Paweł Nowacki, były dyrektor w Polska Press i Inforze, który w wypowiedzi dla Wirtualnych Mediów dostrzega w zachowaniu posłów odruch. Nowacki zwraca uwagę na bardzo ważną rzecz, że podczas spotkania dziennikarzy z marszałkiem senatu, to nie ci pierwsi chwycili za smartfony, by je relacjonować. Zrobił to poseł Sławomir Nitras.
Można się zastanawiać, dlaczego tak się stało. Zwróćmy uwagę, że zarzewiem konfliktu w Sejmie była kwestia dostępu mediów do władzy ustawodawczej. Zdaniem krytyków pomysłów marszałka Marka Kuchcińskiego, PiS miał intencję, by ograniczyć aktywność mediów na Wiejskiej. W takiej sytuacji wydaje się rzeczywiście naturalne, że spotkanie z dziennikarzami, w dodatku zwołane późnym wieczorem i w sobotę przez przedstawiciela partii rządzącej, powinno być transmitowane.
Nawet średnio rzetelne media będą lepsze od polityka relacjonującego spór
Można wylać hektolitry żalu podczas dyskusji o rzetelności mediów, ale jedno jest pewne. Polityk nie jest w stanie zastąpić czwartej władzy, nawet gdy ma dobre intencje. Jego przekaz z definicji musi być jednostronny, bo reprezentuje konkretną opcję polityczną. Trzeba też pamiętać, że w historii III RP nigdy nie mieliśmy konstruktywnej opozycji. Bez względu na to czy był w niej PiS, SLD, Twój Ruch czy Platforma Obywatelska (o bardziej odległej przeszłości nie wspominając), działalność opozycji nie polegała na pozytywnej kontrze, tworzeniu projektów ustaw, kontroli partii rządzących (czy ostatnio rządzącej). Oczywiście władza odwdzięczała się podobną strategią wobec opozycji. Dlatego spór polityczny przerodził się w permanentną wojnę totalną.
Obejrzałem wczoraj "Fakty" w TVN i "Wiadomości" w TVP 1. Nie było to przyjemne przeżycie. Obie strony wyraźnie okopały się na swoich pozycjach. Media publiczne jednoznacznie i bez ukrywania intencji potępiły opozycję. Telewizja komercyjna wzięła w obronę drugą stronę. Zgodnie z teorią bańki filtrującej widzowie, w zależności od poglądów, mogli zobaczyć dwa totalnie odmienne punkty widzenia.
Oba programy informacyjne mogłyby być dowodem na to, że nie ma różnicy czy przebieg wydarzeń w Sejmie relacjonują politycy czy media. Nie powinny. Sam fakt, że te ostatnie dają możliwość obserwacji z kilku stron jest już argumentem przeciw tej tezie. Dlatego (pisałem to wielokrotnie i będę z uporem powtarzał) gwałcąc swój święty spokój warto czerpać informacje ze skrajnie odmiennych źródeł. Będzie to nieprzyjemne, ale pomoże odsiewać ziarno od plew.
*Zdjęcie główne: Piotr VaGla Waglowski, (Own work) [Public domain], via Wikimedia Commons