Drugi sezon "Paktu" rozczarowuje. Nie wiem, jakim cudem dobrnąłem do czwartego odcinka
Drugi sezon serialu “Pakt” ogląda się jak horror klasy B. W natłoku fajerwerków trudno odnaleźć treść. Scenarzyści stworzyli zupełnie nieprzekonujący obraz świata polityki.
Drugi sezon “Paktu” powinien nosić tytuł “Redaktor Śmierć”. Grany przez Marcina Dorocińskiego Piotr Grodecki, to pozbawiony instynktu samozachowawczego desperat, który jest w stanie poświęcić wszystko, by rozrysować skomplikowaną mapę powiązań polityczno-biznesowych i ujawnić spisek.
Główny bohater zdradza co najmniej kilka objawów zespołu Aspergera. Jest logiczny i z łatwością dostrzega schematy i wzorce. Gorzej radzi sobie w relacjach z ludźmi. Trup ściele się wokół Grodeckiego gęsto. Dziennikarz nie ma czasu na emocje, zadumę czy empatię, nawet gdy giną bliscy. Musi przecież wytropić układ.
“Pakt” to serial wobec którego mam ambiwalentne odczucia. Niby trzyma w napięciu, niby intryga jest ciekawa, niby chcemy się dowiedzieć, kto stoi na czele spisku. A jednak wszystko wydaje się przewidywalne, a większe emocje, przede wszystkim w postaci irytacji, budzi sam Grodecki niż fabuła. Pan redaktor bywa bowiem piekielnie naiwny i sprawia wrażenie, że w gruncie rzeczy nie chce żyć. Można powiedzieć, że karmi się tajemnicą. Jest od niej uzależniony. Ćpa spisek.
"Pakt" jest jak zastrzyk adrenaliny
Historia, w której centrum znalazł się widz to zbiór bliższych lub dalszych nawiązań do wydarzeń w Polsce w ostatnich dwóch dekadach. Przykładem tego jest seksafera, korupcyjne mechanizmy rządowego przetargu czy, ogólnie, wyniszczająca walka na szczytach władzy. Polityczne tło zostało ujęte niestety sztampowo i powierzchownie. Oglądającego nie opuszcza wrażenie, że śledzi program telewizji informacyjnej. Taki zabieg jest być może atrakcyjny, ale na dłuższą metę staje się nużący.
W szerszej perspektywie szybko zniechęca też konwencja, którą można porównać do działania zastrzyku adrenaliny. Fabuła “pompowana” jest na na siłę. Brakuje jej finezji i wyrafinowania. Zamiast tego obserwujemy prawie nieśmiertelnego dziennikarza, który przypomina bohatera strzelanki pierwszoosobowej, a nie żywego człowieka. Jego umiejętność regenerowania sił również przypomina świat gier.
Lubię seriale z politycznym tłem. Niedoścignionym wzorem jest dla mnie duńska produkcja “Rząd” (“Borgen”). Łączy ona wiele gatunków, również thriller. Opowieść o Birgitte Nyborg Christensen przekonuje realizmem i zgrabnymi nawiązaniami do bieżącej europejskiej polityki. Są one czytelne i inteligentne, przy tym brak im nachalności. Choć czekam z dużym zaciekawieniem na kolejne sezony “House of Cards”, to “Rząd” wydaje mi się serialem wartościowszym. Twórcom scenariusza udała się trudna sztuka. Stworzyli zakorzeniony we współczesnych realiach, ale też uniwersalny obraz władzy i rządzenia.
Drugi sezon “Paktu” to w zasadzie czysty thriller, w którym polityka stanowi tylko tło dla - w gruncie rzeczy - samotnych działań dziennikarza-tropiciela. Dlatego trudno go zestawiać z wyżej wymienionymi produkcjami. Serial traci przez zagęszczenie sensacji, kolejne śmierci i zamachy na Grodeckiego. Choć do końca sezonu pozostały jeszcze tylko dwa odcinki, już można śmiało założyć, że tytułowy pakt czy też układ będzie równie rozczarowujący, jak w pierwszym sezonie. Różnica jest tylko taka, że tym razem mamy do czynienia z autorskim, polskim scenariuszem.
Nie wiem dlaczego nadal oglądam "Pakt". Gdy przyglądam się tej produkcji chłodnym okiem, nie widzę w niej na poziomie fabuły niczego wartościowego. Nie zmusza do myślenia, nie pokazuje mechanizmów, co najwyżej w przerysowany sposób oddaje ludzką naturę. Wizualnie i aktorsko serial się broni. To jednak za mało, by mógł konkurować z podobnymi produkcjami. Tegoroczny hit Canal+, serial "Belfer", oglądało się znacznie przyjemniej.