Microsoft Word Online w Safari na Macu? Więcej tego nawet kijem nie dotknę
Microsoft Word może i jest światowym standardem, ale wersja do komputerów Mac jest aplikacją co najmniej ułomna. Oprogramowanie Microsoftu zresztą jako jedyne sprawia mi problemy w systemie OS X, ale da się od biedy na nim pracować. Gorzej z wersją przeglądarkową pakietu Office. Word Online woła o pomstę do nieba.
Jestem użytkownikiem sprzętów Apple, a w dodatku zarabiam na składaniu literek jedna do drugiej i zamienianiu ich pod koniec miesiąca w cyferki na koncie. Jeśli to Word byłby moim głównym narzędziem do pisania, to bym się chyba zapłakał.
Nowa wersja pakietu Office na Maki to nie jest oprogramowanie, z którego aż chce się korzystać.
Nie skłamię mówiąc, że pakiet Microsoftu jako jedyny sprawia mi regularnie problemy. Pomijając fakt, że uruchamianie Worda - skupię się na nim, bo wykorzystuję go z całego pakietu najczęściej - trwa wieczność, to jego pracę trudno nazwać stabilną.
Nie ma, no po prostu nie ma programu w moim zbiorze aplikacji, który tak często sypałby komunikatami o błędzie. Word na Maca zawiesza się zarówno przy otwieraniu plików, jak i przy zamykaniu programu, a także na wielu różnych etapach gdzieś po środku.
Dlaczego nie zrezygnujesz z Worda, spytacie? Ano właśnie zrezygnowałem.
Nie była to decyzja impulsywna - skończyła mi się po prostu licencja na Office 365. Biorąc pod uwagę to, jak rzadko jestem zmuszony korzystać z Worda (zwykle dwa razy w miesiącu, gdy wysyłam dalej materiały wyeksportowane do DOCX, którym muszę nadać odpowiednie formatowanie) oraz to, jak tenże Word działa, nie zdecydowałem się na przedłużenie abonamentu.
Na co dzień piszę w iA Writer, którego interfejs widnieje na zrzucie powyżej. Chociaż wiele osób patrząc na ten program śmieje się, że to tylko notatnik - i jest w tym sporo racji - to jednak diabeł tkwi w szczegółach. Dla osoby piszącej głównie do sieci, która przestawi się a edytora WYSIWYG na składnię Markdown, to narzędzie wygodne i przyjazne.
Prosty iA Writer sprawdza się u mnie lepiej niż zaawansowane procesory tekstu.
Pisanie w trybie bez rozpraszaczy oraz świetne aplikacje klienckie na OS X i iOS sprawiły, że z iA Writer korzystam od wielu miesięcy. Możliwość kopiowaniu kodu HTML (do WordPressa) i eksportowania pliku DOCX lub PDF (do przesłania dalej mailem) z pomocą dwóch prostych do zapamiętania skrótów klawiszowych dopełnia moje potrzeby.
Z Pages i pakietu iWork nie korzystam. Wiem, że pewnie zaraz mój iPhone złośliwie spadnie ze stołu, jak zobaczy, że to piszę, ale nie leży mi interfejs aplikacji biurowych Apple’a. Po porzuceniu Worda - który bez licencji pozwala wyłącznie na podgląd plików - zdecydowałem się na przetestowanie bezpłatnego Worda Online. Potrzebuję go głównie do formatowania, podglądu zmian i wprowadzania drobnych poprawek.
Ależ to było rozczarowanie.
Stwierdzenie, że Word nie jest moim ulubionym narzędziem, będzie niedopowiedzeniem. Jego kiepski port na komputery z rodziny Mac to jednak nic przy tym, jak słabo w Safari działa Word Online. Przez lata korzystałem z Dokumentów Google, które były całkiem niezłym narzędziem - zwłaszcza jak na Google. Word w przeglądarce jednak dziś działa gorzej, niż google’owe Docsy lata temu, a w dodatku działa inaczej niż wszystkie inne edytory na komputery Apple’a. Wielki mi big deal, powiecie?
Już w desktopowej wersji Worda na OS X, gdy już była łaskawa się uruchomić, szlag mnie trafiał podczas nawigacji po tekście. Skróty klawiszowe, które w OS X pozwalają (niczym CTRL i Home lub End w Windowsie) przeskoczyć na początek lub na koniec dokumentu - CMD i strzałki w górę lub w dół - w Wordzie przeskakują o… akapit. Word Online z kolei, podczas przeskakiwania do następnego słowa - ALT + strzałka w prawo - ustawia kursor nie bezpośrednio za wyrazem, a za spacją po nim.
Nie przebierając w słowach, rozpieprza to pracę.
Pisząc duże ilości tekstu większość czynności wykonuję automatycznie. Zmiana nawigacji po tekście sprawia, że nie jestem w stanie wydajnie wprowadzać poprawek. Próby szybkiego poprawienia końcówki słowa kończą się tym, że zamiast literki kasuję spację, a potem muszę w skupieniu edytować zagmatwany fragment. To rozprasza i wymaga zmiany przyzwyczajeń. Nie da się tego zmienić, by nawigacja była spójna w całym systemie.
Jeszcze zrozumiałbym, gdyby to idące zawsze pod prąd i często podejmujące irracjonalne decyzje Apple wymagało do kopiowania tekstu w hipotetycznym Pages dla Windows np. korzystanie ze skrótu CMD-C, zamiast CTRL-C (podczas gdy klawiatura do Windowsa przycisku CMD nie ma). Ale naprawdę, kto w Microsofcie wpadł na pomysł, że takie zmiany w nawigacji po tekście Wordzie i Wordzie Online względem innych programów na OS X są dobrym pomysłem?
Nawigacja po tekście w Word Online to dopiero początek problemów.
Jeśli miałbym szukać wad przeglądarkowego edytora tekstu od Microsoftu, to wspomniałbym jeszcze o takich smaczkach jak to, że w przeciwieństwie do desktopowej wersji nie da się podejrzeć, ile znaków jest w dokumencie. Owszem, możemy sprawdzić liczbę wpisanych słów (wszakże nazwa - Word - zobowiązuje), ale znaki musimy liczyć najwyraźniej ręcznie.
To oczywiście nie koniec uwag moich uwag. Webowy edytor nie pozwala nawet wkleić ze schowka nazwy pliku po kliknięciu w pasek tytułowy - trzeba wpisać ją z palca. Na domiar złego Word Online potrafi schrzanić zawijanie wierszy - i to nie przez wpisywane niechcący twarde spacje. Nagle zaczyna traktować całą linijkę jak jeden wyraz i póki nie przepisze się tekstu od nowa, to widać takie kwiatki.
To wszystko jednak nic przy tym, że w Wordzie Online nie da się pisać po polsku!
Wcześniejsze uwagi to pikuś przy tym, że Word Online w Safari na OS X nie pozwala wprowadzać literki “ń”. No nie i już. “Ń”, czyli “ń” z Shiftem? Nie ma problemu, ale “ń” trzeba sobie wpisać gdzieś pod ręką w innym polu tekstowym i kopiować w razie potrzeby. Czy naprawdę nikt z polskiego oddziału Microsoftu nie korzysta z Worda Online w Safari i nie zgłosił tego problemu centrali?
Co prawda (niektóre) inne przeglądarki sobie z tym radzą, a Word Online w Edge na Windows 10 działa akurat dobrze - no ale skoro korzystam z systemowej przeglądarki na Macu, to nie będę wgrywał Firefoksa lub Opery po to, żeby korzystać z przeglądarkowego Worda. Prędzej zdecyduję się na inne oprogramowanie - nawet na to nieszczęsne Pages.
Jak to możliwe, że projektując Worda Online popełniono tak kardynalne błędy?
Zdaję sobie sprawę, że w innych webaplikacjach niektóre polskie literki też nie działają. Nie szukając daleko w Outlook Web Access do dziś próba wpisania “ś” kończy się przedwczesnym wysłaniem maila, w Google Docs swego czasu trzeba było pisać “Ż” z użyciem Caps Locka, a w Google Keep nie działa “ś” - ale w kontekście Worda Online nie interesuje mnie to z dwóch powodów:
- nie uznaję argumentu “a u nich biją murzynów”;
- edytory tekstu Microsoft robi nie od kilku lat, a od kilku dekad.
Jestem po prostu rozczarowany. Po raz kolejny daję szansę Microsoftowi i po raz kolejny firma mnie zawodzi. Byłem w stanie zgodzić się nawet z mało wygodnym sposobem otwierania w webowym edytorze plików z Dropboksa - super, że w ogóle coś takiego jest możliwe i OneDrive nie jest jedyną opcją - ale to “ń” mnie załamało. Tym bardziej, że to nie jedyny problem.
Naprawdę nie chcę wyjść tutaj na hejtera, ale przecież nawet Word i Word Online nie mają spójnej nawigacji po tekście! Przez chwilę wierzyłem, że przy niewielkich poprawkach i zmienianiu Times New Roman na Calibri przeglądarkowy Word zastąpi mi destkopowe wydanie, a moja przygoda z Word Online skończyła się zanim się zaczęła. Powiecie, że narzekam, a jak mi się nie podoba, to żeby nie korzystał z darmowego Worda?
Ależ już teraz nie korzystam. Po co w takim razie ten artykuł? Ano po to, by przestrzec sadowników i makowców, by nawet nie próbowali zabaw z Wordem Online w Safari. To po prostu strata czasu.
PS Word Online to mimo wszystko idealne narzędzie dla studentów - jest dostępny za darmo, a akurat kopiowanie i wklejanie tekstu via CMD-C i CMD-V w OS X lub CTRL-C i CTRL-V w Windowsie działa nieźle.
PPS W tekście zamieściłem zrzuty z czterech edytorów: iA Writer, Worda Online w Safari, Worda na Macu i Pages - to tak jakby ktoś chciał dopytać, czemu w “tym prostackim notatniku” lubię pisać najbardziej.