Na dziś Uber wygląda na kolejny wielki przekręt amerykańskiej sceny inwestorskiej
Pogadaj z kimkolwiek z branży startupowej, a powie ci, że Uber to dziś najlepszy, najbardziej spektakularny i godny naśladowania startup.
Sorry, ja jednak tego nie kupuję. Dla mnie sposób prowadzenia biznesu przez Ubera to rak współczesnej branży startupowej.
Nie, nie chodzi o kontrowersyjny model działania Ubera, którego kierowcy jeżdżą taksówkami bez licencji. Akurat tu mocno kibicuję amerykańskiej firmie, by rozbiła (w wielu przypadkach) patologiczne taksówkarskie lobby. Chodzi mi o to, że cała ta machina, wielki, potężny rozmach, z jakim Uber działa na całym świecie, nie spina się finansowo. Delikatnie mówiąc.
1,27 mld dol. - dokładnie tyle miała wynieść strata Ubera w pierwszej połowie 2016 r. Szokujące? Tak, ale przy okazji konsekwentne, bo w poprzednich latach było podobnie. Rok temu, w połowie 2015 r., Uber stracił 1 mld dol, a w całym zeszłym roku miał stracić ponad 2,5 mld dol.
Jeśli więc weźmiemy pod uwagę ostatnie półtora roku globalnej działalności Ubera, to wyjdzie nam prawie 3,8 mld dol. straty. To ponad 15 mld zł, żeby dosadniej odnieść tę kwotę do naszych polskich realiów. Jeśli tak ma wyglądać najlepszy startupowy biznes świata, to ja dziękuję. Wysiadam.
To jest chore. To jest nienormalne. To jest po prostu niewytłumaczalne.
Pokażcie mi jakąkolwiek inną branżę, w której o nowych podmiotach nie mówiłoby się per ‚start-up’, by taki rozmach w generowanych stratach przez długie lata byłby w ogóle akceptowalny.
Odpowiem - nie ma, null! To możliwe jest tylko na rynku technologicznych startupów. Takich, co to mamią opinię publiczną rewolucyjnością działań, łamaniem status-quo i sprzedażą w internecie (dziś najlepiej mobilnym).
A najbardziej mnie wkurza szef Ubera Travic Kalanick. Prawie 4 duże bańki baksów w plery, a ten uważany jest za startupowego cudotwórcę. Jeździ po najważniejszych konferencjach startupowych świata i gwieździ.
Nie wiecie o co tu chodzi? Wytłumaczę wam
Uber to przypadek (na razie) podobny do Twittera. Tam też prywatni amerykańscy inwestorzy łożyli miliony dolarów na rozwój firmy, mimo iż ta nie zarabiała ani centa. Chodziło o to, by robić wokół Twittera aurę rewolucji, totalnej globalnej zmiany. PR miał wystarczyć na to, by przy IPO nikt nie pytał o finanse Twittera.
W rezultacie na niezarabiającym ani centa Twitterze, wielkie pieniądze na debiucie giełdowym zarobili nie tylko inwestorzy, ale także założyciele firmy. Z samej tej operacji w USA przybyło przynajmniej 8 nowych miliarderów. Zapewniam, że oni akurat mają głęboko w dupie fakt, iż Twitter ciągle nie zarabia. Do tej pory zresztą nie zarobił ani centa. Wyobrażacie sobie to w ogóle?
Uber też nie zarobił, a traci niewyobrażalną kasę. Nie wiem, może kiedyś zarobi (choć nawet jeśli by się tak stało, to wiedzmy jedno - na żadnym innym rynku aż takie inwestycyjne trwonienie miliardów dolarów nie byłoby możliwe) i wyjdzie na prostą. Na dziś jednak wygląda to na kolejny wielki przekręt amerykańskiej sceny inwestorskiej.