REKLAMA

Z premiery Pokemon GO zadowoleni są... producenci powerbanków

Pokemon GO przypomniało światu, że urządzenia reklamowane jako mobilne tak naprawdę mobilnymi nie są. Boom na powerbanki, który zaobserwowano po premierze najgłośniejszej gry na smartfony ostatnich lat, jest tego najlepszym dowodem.

Powerbank
REKLAMA
REKLAMA

Wiecie jak rozpoznać osobę grającą w Pokemon GO na ulicy? Trzyma telefon w ręku tak jak wszyscy inni przechodnie wrzucający nowe selfie na Snapchata lub Facebooka, ale dodatkowo ciągnie się za takim graczem wystający z plecaka lub tylnej kieszeni spodni kabel od powerbanku.

Akumulatory we współczesnych smartfonach to po prostu dno i metr mułu.

Na palcach jednej dłoni można policzyć telefony, które nie wymagają codziennego podłączania do gniazdka podczas normalnego użytkowania. Przez normalne użytkowanie rozumiem korzystanie z funkcji smart w smartfonie. Zdecydowanie do tej listy nie można zaliczyć zwykłego iPhone’a 6s (bez Plusa).

Nie chcę jednak wyłączać Wi-Fi po wyjściu z domu lub aktywować ręcznie trybów oszczędzania energii wyłączających animacje i zwalniających pracę procesora. Nie po to kupiłem smartfon, będący dziś podstawowym narzędziem mojej pracy, by ograniczać użycie internetu i limitować użycie aplikacji.

Telefon to teraz wyłącznie jedna z aplikacji w smartfonie i dla wielu osób już wcale nie jest tą najważniejszą pozycją na liście.

Korzystanie ze smartfona do robienia zdjęć, nawigowania w trasie, kupowania biletów, wykonywania notatek, czytania korespondencji, przeglądania social media, płacenia za zakupy i dziesiątek innych aktywności - do których zachęcają nas sklepy z aplikacjami - drenuje ogniwo zasilające w zastraszającym tempie. Premiera Pokemon GO ten problem unaoczniła.

Pokemon GO to nie jest typowa gra na smartfony, w którą gra się przez kilkanaście minut siedząc w autobusie lub na tronie. Produkcja Niantic wymaga od gracza trzymania w kieszeni telefonu z włączonym ekranem podczas przebywania poza domem. Taki świecący cały czas wyświetlacz, nieprzerwane połączenie z internetem i stałe odczytywanie wskazań GPS pożera prąd.

Nie istnieje jeszcze smartfon nadający się dobrze do grania Pokemon GO, a powerbanki to nie jest dobre rozwiązanie.

Jeszcze kilka lat temu telefony komórkowe ładowaliśmy raz na kilka dni, a teraz konieczne jest podłączanie smartfona do prądu w ciągu dnia. Dla poweruserów ta sytuacja stała się - niestety - normą już kilka lat temu, ale gracze, którzy do tej pory korzystali ze smartfonów w małym stopniu, po premierze Pokemon GO przeżyli szok.

Wystarczy kilka godzin łapania Pokemonów, a praktycznie każdy telefon krzyknie na użytkownika komunikatem o wyczerpaniu ogniwa. To dość spory problem, bo tak jak rozładowana konsolka do gier oznacza wyłącznie koniec zabawy, tak rozładowany telefon w środku lasu to nie tylko rozczarowanie z powodu przegapionego Venusaura - to brak kontaktu ze światem.

Nie można zaufać urządzeniom, na których zaczęliśmy - chyba nieco zbyt bardzo - polegać.

W efekcie nie dość, że często idąc na dłuższe spacery odpalam Pokemon GO na drugim telefonie, to i tak nie ruszam się już z domu bez powerbanku. Widok dziesiątek graczy łapiących Pokemony pod Pałacem Kultury lub w warszawskich Łazienkach jest przerażający - co druga osoba doczepia do swojego smartfona kabel ładując telefon podczas gry dodatkową baterią.

Giganci świata technologii prezentują co chwilę nowe modele smartfonów. Dostajemy coraz większe wyświetlacze, a standardem w sztandarowych modelach stały się ekrany mające wyższą rozdzielczość, niż mój telewizor lub monitor do komputera. Jeszcze szybsze procesory, więcej pamięci, LTE o większej przepustowości, tryby VR - a rozwój ogniw stanął w miejscu.

Wbudowane w smartfony akumulatory - coraz częściej niewymienne - nie są w stanie tych komputerów chowanych w kieszeni odpowiednio długo zasilić.

Na przestrzeni ostatnich lat wielokrotnie czytałem o przełomowych odkryciach, które miały zwiastować nową erę ogniw w urządzeniach mobilnych wystarczających nie na kilka godzin, a na kilka dni intensywnej pracy. Niestety jak na razie ciągle korzystamy z technologii zasilania smartfonów, która nie nadąża za rozwojem pozostałych podzespołów.

Ładowanie bezprzewodowe nie wypaliło. Nie widać w przewidywanej przyszłości szans na ziszczenie się wizji świata, w którym przesyłanie indukcyjne prądu będzie tak powszechne, jak Wi-Fi, byśmy nie musieli się martwić stanem naładowania akumulatora w telefonie, bo prądem poczęstuje go każde biurko, szafka nocna i stolik w kawiarni.

Technologia jutra, której brakuje nam dziś.

Pewnym pocieszeniem są kolejne standardy szybkiego ładowania, w tym Quick Charge. Chociaż telefony rozładowują się w połowie dnia, to wystarczy przed wyjściem z domu lub z pracy podłączyć je na pół godziny i zapewnić sobie ładunek potrzebny na powrót do domu (a może nawet i wieczorne wyjście do knajpy).

Dobrze, że przynajmniej USB-C coraz śmielej rozpycha się na rynku i może pomóc w szybszym ładowaniu smartfonów, niż stare ładowarki z kablami z końcówką microUSB. Szybkie ładowanie i nowy kabel - podobnie jak mało eleganckie powerbanki na czele z multiplą do iPhone’a.

To tylko obejście problemu, a nie jego rozwiązanie.

Jestem przekonany, że następne next big thing to nowa technologia ogniw zasilających - po co mi ekrany 4K w telefonie, skoro bez prądu smartfon jest tylko drogim przyciskiem do papieru? Ciągle czekamy na przełom, ale w międzyczasie jednak producenci akcesoriów mogą świętować.

Premiera gry Pokemon GO zbiegła się w czasie ze znacznym wzrostem sprzedaży przenośnych akumulatorów: sprzedaż podwoiła się między 10 a 23 lipca. Osoby, które do tej pory nie potrzebowały powerbanku, musiały wyposażyć się w taki dodatek by komfortowo grać w najgłośniejszą produkcję mobilną w historii.

REKLAMA

Aż dziw bierze, że Nintendo nie zmonopolizowało sprzedaży powerbanków w kształcie Poke Balli i zamiast tego przygotowało tylko fikuśną opaskę Pokemon GO Plus, która trafi do sprzedaży dopiero po wakacjach…

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA