REKLAMA

Pojechałem do mechanika i spotkałem kolegę

Pojechałem do mechanika. Średniej wielkości warsztat tuż na obrzeżach miasta. Na posesji kilka rozgrzebanych samochodów, kolejne kilka pod wiatami i w garażach. Spotkałem kolegę. Okazało się, że jest mechanikiem i to jego biznes. Niebawem się przeprowadzi i będzie prowadził warsztat w znacznie lepszej lokalizacji. Kupił już ziemię i załatwia niezbędne papiery, żeby ruszyć z budową. Na nowym terenie wybuduje też dla siebie dom. Wiecie, co mnie w tym zdziwiło i dlaczego o tym piszę? To będzie (niekoniecznie) krótkie opowiadanie o efektach pracy systemu edukacji.

Pojechałem do mechanika i spotkałem kolegę
REKLAMA
REKLAMA

Na potrzeby tego tekstu zmienię imiona bohaterów, bo nie chcę, żeby ktoś zaraz prześwietlał moich znajomych i próbował przypasować ich do tego opowiadania.

Przyjechałem do warsztatu Marcina. Polecił mi go inny znajomy, który chyba nie wiedział, że z Marcinem się znamy. A może znaliśmy, bo od czasu szkoły podstawowej los nie rzucił nas na siebie więcej niż jeden raz w kolejce do kasy w jakimś sklepie. Marcin ma ten warsztat od 10 lat i całkiem nieźle mu się wiedzie. Ma wielu klientów, sporo z polecenia, a najlepszym dowodem niech będzie zawalony furami podjazd do garaży i nie najkrótsze terminy oczekiwania. Nawet po znajomości.

Prowadzi facet ten warsztat dekadę, kasę uzbierał, będzie inwestował w rozbudowę biznesu. Postawi dom dla siebie i rodziny. Czego chcieć więcej można zapytać? Gość ma fach w ręku, a w dodatku należy do tej grupy mechaników, którzy potrafią coś więcej niż wymiana części starych na nowe. Wielu może mu zazdrościć pewnego biznesu, bycia dla siebie szefem i zagwarantowanej ciągłości zatrudnienia – bo nie zapowiada się, aby za naszego życia samochody miały przestać się psuć i wymagać interwencji gościa w brudnych ogrodniczkach.

Już dawno wróciłem od mechanika, ale ten Marcin nie chce mi wyjść z głowy.

A to dlatego, że pamiętam jaki był w szkole. Często rozkojarzony, nienajlepsze stopnie – to bardzo delikatnie powiedziane – masa uwag w dzienniku i zagrożenie niezdania do następnej klasy przynajmniej kilka razy w czasie, jak razem się uczyliśmy.

Pamiętam też dobrze taką scenę, kiedy nauczyciel historii wyciągnął Marcina na środek klasy i zaczął go przepytywać. Marcin się pomylił i podał zły fakt do daty, o którą zapytał nauczyciel. Belfer wyczuł potencjał na żarty i zaczął podpowiadać Marcinowi złe fakty, a Marcin dopowiadał resztę. W ten sposób powstała alternatywna historia Polski, w której wszystkie fakty zostały wymieszane. Ubaw po pachy. Cała klasa zwijała się ze śmiechu, pedagog był dumny z siebie, że sprawdził się w roli kabareciarza. Marcinowi nie było do śmiechu, ale wtedy (chyba) nikt się tym nie przejmował. Ja też.

Dzisiaj ten gość, którego brak wiedzy i talentu w jakichś tam tematach był powodem do żartów uczniów i nauczycieli, ma własną firmę, która wiele lat utrzymała się na rynku – a jaka to sztuka wie tylko ten, kto również prowadzi biznes – dobrze prosperuje i stale się rozwija. Kasa idzie na inwestycje, rodzina ma zapewniony dach nad głową, a i do garnka jest co włożyć.

Wracając od mechanika minąłem centrum handlowe.

W tym centrum pracuje moja koleżanka z innej szkoły. Dajmy na to, że nazywa się Magda. Magda ma CV dłuższe od Marcina. W jej życiorysie jest kilka szkół, dwie uczelnie wyższe i masa pracy dorywczej oraz stałej. Niestety nie jest to praca, której można zazdrościć. Magda obskoczyła już wszystkie centra oraz galerie handlowe w mieście i nie ma chyba drogerii, w której nie pracowała.

Dziwna sprawa, bo dziewucha głupia nie jest. W liceum miała same piątki, świadectwo z paskiem i ogólnie takie klimaty. Jeździła na różne olimpiady - na bank z fizyki i chemii, ale pewnie było tego więcej.

No i co? Nie pykło. Świadectwa z paskiem, dwie uczelnie i masa wiedzy oraz ramię obolałe od poklepywania przez nauczycieli nie pomogły w życiu. Zabrakło szczęścia? A może sprytu? Nie wiem.

Zanim dojechałem do domu minąłem jeszcze punkt firmy świadczącej usługi kurierskie.

Tam pracuje moja inna znajoma ze szkoły. Alicja razem z Magdą dawała czadu na olimpiadach z fizyki, chemii i chyba z biologii. Była prymusem, a po liceum poszła na studia związane z bio-chemem (nie pamiętam jakie).

Kiedyś ją spotkałem w pociągu, siedziała z koleżankami z roku i rozmawiały o badaniach, o DNA i innych rzeczach, których nie rozumiałem, i nie rozumiem do teraz. Czułem się wręcz niekomfortowo i głupio, bo miałem poczucie, że obok siedzi ktoś lepszy. Ktoś, kto ciężką pracą zdobędzie w życiu o wiele więcej ode mnie.

Jakiś czas temu dostawca nie zastał mnie w domu i rzucił awizo. Poszedłem je odebrać, a w punkcie obsługi pracowała Alicja. Zamieniła mikroskop i badania nad DNA na pieczątkę i stos karteczek.

Gdy ją poznałem i przywitałem się, odpowiedziała tylko:

Potem spuściła głowę

Spotkałem ją w tym miejscu jeszcze kilka razy.

Takie właśnie myśli chodzą mi dzisiaj po głowie. Zastanawiam się, co poszło nie tak, dlaczego plany niektórych, dobrze zapowiadających się karier legły w gruzach. Ale zastanawiam się też dlaczego system edukacji i postawa nauczycieli promuje studiowanie, zamiast zyskiwanie realnych umiejętności i fachu w ręku. Szkoły zawodowe i technika traktowane są jak coś gorszego. Jak miejsce, do którego idą ci słabsi.

A w życiu chyba nie chodzi o to, żeby za wszelką cenę pchać się tam, gdzie ponoć idą lepsi. Myślę, że ważniejsza jest zaradność, posiadanie umiejętności oraz talent, który pozwoli na ich odpowiednie wykorzystanie.

To w zasadzie mógłby być koniec tej historii, ale…

Pamiętacie nauczyciela, który ośmieszył Marcina przed całą klasą? Kilka razy widziałem go, jak wracając ze sklepu, z bardzo skromnych zakupów, zatrzymywał się przy śmietniku, żeby przeszukać kontenery.

REKLAMA

Ktoś powie, że to karma. Ale to chyba jest po prostu życie.

PS Jeśli zastanawiasz się, co ten wpis robi na Spider’s Web i co ma wspólnego z technologiami, to odpowiadam: też zadaję sobie to pytanie prawdopodobnie niewiele.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA