REKLAMA

Euro 2016 - dzień #2. Jadę na mecz Polaków z duszą na ramieniu

Podczas gdy wy czytacie ten tekst, ja jestem jeszcze w podróży do Nicei. Tej samej Nicei, w której jutro Polska rozegra pierwszy i chyba najważniejszy mecz na Euro 2016. To moja pierwsza wyprawa na mecz rangi mistrzowskiej. Trochę się boję. 

Euro 2016: mecze Polaków
REKLAMA
REKLAMA

Czterech Syryjczyków aresztowanych w Nicei na kilka dni przed rozpoczęciem Mistrzostw Europy. Czy planowali zamachy terrorystyczne? Tego nie wiadomo. Ale obawa jest. I nie chodzi nawet o sam stadion, bo wierzę, że kontrola jest taka, że nawet krasnal z krasnoludkowym ładunkiem wybuchowym, by się na niego nie przecisnął, ale o bezpieczeństwo przed stadionem. Nie sposób chyba skontrolować każdego, kto przychodzi pod arenę. A to przecież najgęściej zaludnione tereny przed i po meczu, na dodatek takie, które trudno odpowiednio zgrabnie ewakuować. No nic, czego nie robi się dla Polski.

Kibicowanie to taki współczesny patriotyzm

Nie ma wojen - przynajmniej tych globalnych - więc swoją więź z narodem i umiłowanie Ojczyzny wyrażać trzeba inaczej. To głupie i prostackie? Może, ale gdy przed meczem grają hymn Polski i śpiewam go z kilkudziesięcioma tysiącami rodaków, to aż mnie ze wzruszenia w dołku ściska. I gdyby wtedy dali mi siekierę w ręce i kazali iść na Niemca, czy innego Moskala, by bronić Polski, to bym poszedł - tak się wtedy czuję.

Na mecze reprezentacji Polski chodzę od zawsze. Od kiedy mogłem. Najpierw z ojcem, potem z ojcem kumpli, z kumplami, aż w końcu z własnymi dziećmi.

Pamiętam i przeżyłem wiele. Na przykład mecz Polski z Anglią w 1993 r. w Chorzowie, gdy zdumieni angielscy kibice najpierw z niedowierzaniem patrzyli, jak ich polscy odpowiednicy tłuką się w najlepsze pomiędzy sobą, a potem z przerażeniem, gdy kibole wygonili policję ze stadionu.

Ta bitwa rozpoczęła się od tego, jak w sektorze, w którym znajdowałem się z dwoma kumplami i ich ojcem, jeden koleś wyrwał pół siedzenia (wtedy były to takie drewniane belki), zbiegł z nią na dół i zdzielił nią przez łeb niczego nie spodziewającego kibica. Po chwili bił się ze sobą cały sektor, a kwadrans później cały stadion. Potem z policją, która w pewnym momencie została zmuszona do opuszczenia stadionu.

Zwycięstwo kiboli nie trwało długo. Po chwili przeorganizowane zastępy policji wróciły na stadion i waliły pałami gdzie popadnie, nie patrząc na to, czy ktoś uczestniczy w burdach, czy nie.

Uciekaliśmy tak szybko, niesieni przez zdziczały tłum, że wkrótce zgubiliśmy się z ojcem moich kumpli. I nie odnaleźliśmy się już do końca. Bez pieniędzy, bez możliwości kontaktu (wtedy nie było jeszcze powszechnie dostępnych telefonów komórkowych) wracaliśmy z Chorzowa do Sosnowca na piechotę.

Takie to kiedyś były kibicowskie przygody.

Ale były też inne. Pamiętam zwycięski mecz 2:1 z Portugalią (już z Cristiano Ronaldo w składzie) w Chorzowie, gdy przeżyłem chyba największe uniesienie emocjonalne związane z kibicowaniem w swoim życiu. Gdy Euzebiusz Smolarek strzelał gola, byłem święcie przekonany, że mamy reprezentację na miarę tej z lat 80 i czekają nas wielkie sukcesy.

Sukcesów jednak nie było. I nie ma do dziś

Dziś jednak znowu wydaje mi się, że aktualna reprezentacja Polski stoi o krok od jakiegoś wspaniałego sukcesu. W końcu mamy graczy ze ścisłego światowego topu. Jest Lewandowski, który w najlepszym niemieckim klubie jest najlepszy. Jest Krychowiak, który jest płucami hiszpańskiego zespołu, który dwa razy z rzędu wygrał europejski puchar. Jest Milik, który wymieniany jest wśród najlepszych młodych piłkarzy na świecie. Jest Glik, który kapitanuje mocnej drużynie włoskiej. Są Szczęsny z Fabiańskim - bramkarze naprawdę ze ścisłego światowego topu.

REKLAMA

Do Nicei na mecz z Irlandią Północną jadę więc z wielkimi obawami o własne bezpieczeństwo, ale również potężnymi nadziejami na piękne patriotyczne wzruszenie.

Przeżyłem Chorzów w 1993 r., przeżyję też Niceę w 2016 r. Przynajmniej taką mam nadzieję.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA