To pierwsza MOBA, w którą mogę grać. Battleborn - recenzja Spider’s Web
Chociaż uważam się za hardkorowego gracza, League of Legends, Dota 2 czy SMITE to zupełnie nie moja bajka. Dotychczas wszelkie MOBA obchodziłem jak najszerszym łukiem, z mnóstwa powodów. Zmienił to dopiero Battleborn.
Nie wiem, czy starczyłoby mi dnia, aby wymienić wszystkie powody, dla których omijam League of Legends oraz klony tej gry. Fenomen gatunku MOBA przeszedł zupełnie obok mnie, z czego jestem naprawdę zadowolony. Wystarczy, że Tomasz Alicki, publikujący również na łamach Spider’s Web, spędza codziennie długie godziny, obserwując i analizując mecze profesjonalnych e-zawodników. Mnie to do szczęścia zupełnie niepodobne.
Battleborn to pierwsza gra, dzięki której odważyłem się dać szansę gatunkowi MOBA. Wszystko dzięki atrakcyjnej oprawie wideo.
Twórcy serii Borderlands wyszli poza schemat i nie zaserwowali nam kolejnej produkcji z izometrycznym położeniem kamery. Battleborn to zadawałoby się karkołomna próba połączenia gatunku MOBA z grami FPP oraz sieciowymi strzelaninami. Efektowna graficznie, przyjazna dla fanów Call of Duty oraz Battlefielda, a do tego niesamowicie drużynowa i wypełniona zasadami charakterystycznymi dla klonów League of Legends.
„Nareszcie coś dla mnie” - pomyślałem, uruchamiając pierwszą misję kampanii. Battleborn rozpoczyna się naprawdę wyśmienicie. Niesamowicie klimatyczne, animowane intro przedstawia kilka podstawowych postaci, między którymi może później wybierać gracz. Herosi dokonują efektownej inwazji na teren zajęty przez wrogów, zwiększając apetyt na grę. No, a potem dochodzi do właściwej rozgrywki…
Wtedy złożona mechanika MOBA zaserwowała mi potężną piąchę prosto w brzuch. Aż mnie zgięło. Battleborn to wcale nie jest szybki, intensywny, luźny shooter z elementami MOBA. To MOBA pełną gębą, z masą cyferek, procentów oraz unikalnych umiejętności, które stanowią podstawę rozgrywki. Jasne, strzelać z futurystycznego karabinu jak najbardziej się da, ale samym strzelaniem na pewno nie zapewnisz sobie wygranej. Ani w rozgrywkach wieloosobowych, ani nawet kooperacyjnej kampanii.
Battleborn to naprawdę, naprawdę wymagająca produkcja.
Tutaj nie wystarczy po prostu biegać od jednego przeciwnika do drugiego i strzelać/atakować wręcz. Bardzo szybko (i bardzo boleśnie) przekonałem się, że kluczem do sukcesu, jak w każdym MOBA, jest doskonałe poznanie postaci oraz ich umiejętności specjalnych. Każdy awatar w Battleborn wyposażony jest w przynajmniej trzy unikalne ruchy. To właśnie one dają realną przewagę na polu bitwy.
Nawet rozgrywając kooperacyjną kampanię fabularną, raz za razem ponosiliśmy porażki. Nie tylko ja, ale cały zespół złożony z pięciu współpracujących między sobą graczy. Tutaj nie ma żadnych punktów zapisu oraz punktów kontrolnych. Gdy drużyna ponosi porażkę, jest ona permanentna i całkowita. Powrót do głównego menu w poczuciu przegranej to uczucie, które bardzo szybko zdominowało moje doświadczenia.
O miejscami horrendalnym poziome trudności wiedzą w samym Gearbox Software. Producenci zobowiązali się nawet do obniżenia wymagań kampanii w jednej z nadchodzących aktualizacji. Do tego czasu będziecie ginąć. Często. Wbrew pozorom, to jednak świetna okazja do poznania i wytrenowania ulubionych czempionów. Tylko regularne, stuprocentowe wykorzystanie ich specjalnych umiejętności daje wam szansę przetrwania na polu bitwy.
Najciekawszym elementem MOBA Battleborn jest rozwój postaci w trakcie rozgrywki.
Wraz ze zbieraniem surowców, zabijaniem wrogich NPC oraz polowaniem na graczy z przeciwnej drużyny, zwiększamy pulę doświadczenia naszego czempiona. Podczas każdej rozgrywki rozpoczynamy grę z pierwszym poziomiem, po czym awansujemy na kolejne szczeble rozwoju. Co świetne, to my decydujemy, jakie umiejętności awatara rozwijać.
Co poziom mamy wybór. Zawsze musimy decydować między jedną przydatną umiejętnością bądź modyfikatorem, a drugą. Pozwala to świetne spersonalizować postać pod własny styl gry. Przykładowo, w środku bitwy stajemy przed wyborem - dodać do karabinu optyczny celownik, dzięki któremu łatwiej celować w głowę, czy zwiększyć ogólny poziom zadawanych obrażeń o 15 proc.?
Tego typu wybory to wyróżnik i jeden z największych plusów Battleborna. Wybierając rozmaite umiejętności i modyfikatory, nasz czempion nigdy nie będzie dwa razy taki sam. Chociaż jego ogólne zastosowanie pozostanie niezmienione, styl walki ulega gigantycznemu przeobrażeniu. Awans z poziomu na poziom daje wielką frajdę, a coraz większą siłę naprawdę czuć podczas każdego starcia.
Niestety, Battleborn kuleje na wielu pozostałych obszarach.
Przede wszystkim - matchmaking. Ten w grach MOBA powinien być wzorowy. Niestety, tak nie jest. Aby stoczyć walkę PvP, muszę czekać ponad dwie minuty. Tyle trwa dobór dziewięciu innych osób, chętnych na rozgrywkę. Taki wynik w tygodniu premiery jest niedopuszczalny. Przecież później, wraz z topniejącą bazą aktywnych graczy, czas oczekiwania w lobby będzie się jedynie wydłużał.
Co najgorsze, podczas czekania na rozgrywkę niewiele możemy zrobić. Tutaj producenci z Gearbox Software mogą wziąć przykład z Blizzarda i jego Overwatcha. Podczas ładowania gracze mają tam ograniczone możliwości edycji zawodnika, jego wyglądu, emotikon i tak dalej. W Battleborn pozostaje czekać, czekać i jeszcze raz czekać.
A nie daj Boże, żeby jeden z tych dziewięciu pozostałych śmiałków wyszedł podczas właściwej rozgrywki! Nigdy, absolutnie NIGDY nie byłem świadkiem dodania kolejnego gracza w czasie trwającego meczu. Jeżeli w połowie długiego, 30-minutowego starcia jedna z osób zdecyduje się opuścić pole bitwy, walka zostaje permanentnie pozbawiona jakiegokolwiek balansu. Gra nie stosuje żadnych mechanizmów wyrównania szans. Zostawia cię samego w piaskownicy.
Taki problem nie występuje, gdy w Battleborn gramy z czterema innymi znajomymi, tworząc zgraną i waleczną do samego końca drużynę. Skompletowanie 5-osobowej ekipy graniczy jednak z cudem. Battleborn to produkcja płatna, przez co namówienie wszystkich znajomych, by porzucili League of Legends, Dotę 2 czy SMITE wydaje się jak walka z wiatrakami.
Dyskusyjna jest również zawartość, jaką otrzymujemy w cenie pełnej gry.
Czempionów jest masa i są oni bardzo ciekawie zaprojektowani. Tutaj Gearboksowi należą się wielkie brawa. Bohaterowie są ciekawi oraz posiadają kapitalne, naprawdę rewelacyjne linie dialogowe. Czuć to doświadczenie zebrane podczas prac nad serią Borderlands. Niestety, poza masą możliwych do odblokowania, unikalnych i ciekawych awatarów, gra jedynie rozczarowuje.
Kooperacyjna kampania jest rozgrywana na zaledwie ośmiu lokacjach. Misje w większości są do bólu powtarzalne i monotonne. Dotrzyj do punktu A, wytrzymaj tam X sekund, po czym eskortuje jednostkę Y do punktu B, aby na końcu zmierzyć się z bossem - oto klasyczny schemat Battleborna. Schemat, który bardzo szybko zaczyna męczyć i nużyć.
Bossowie to typowe gąbki na obrażenia, chowane przez producentów za niesprawiedliwymi, wydłużającymi czas rozgrywki osłonami. Modele pomniejszych wrogów są niezwykle powtarzalne. Areny w większości zlewają się w jedną całość. Do tego skórki bohaterów - jakby nie było bardzo ważna kwestia w MOBA - to nic innego jak odmienne wariacje kolorystyczne już noszonej przez czempionów odzieży. No panowie, tak się nie robi.
Zalety
- W końcu MOBA, w którą mogę grać
- Odblokowywanie i poznawanie czempionów ciąga
- Fenomenalne, pełne humoru dialogi
- Świetny system rozwoju awatara na polu bitwy
- Bronie palne dają sporo frajdy
- Żywa, kolorowa warstwa wideo
Wady
- Kiepski, toporny matchmaking
- Walka w zwarciu jest żmudna i męcząca
- Powtarzalne, schematyczne misje w trybie fabularnym
- Brak kar dla osób nagle wychodzących z rozgrywki
- Skórki to pójście na łatwiznę
- Miejscami fatalny balans trudności
- Konkurencja jest za darmo
- Brak polskiej wersji językowej
Nie mam odwagi polecić Battleborna nikomu, nawet fanom gatunku MOBA. To produkcja zbyt nierówna, abym rekomendował wam zakup za ciężko zarobione pieniądze. Sam do produkcji Gearbox Software na pewno wrócę nie raz i nie dwa. Grę traktuję jednak w kategorii ciekawostek, niżeli tytułów o takiej długowieczności co League of Legends czy Dota.