Post-PC w praktyce, czyli #iPadOnly, Netflix bez trybu offline, a Grabiec płakał, jak płacił
O erze Post-PC mówi się od wielu lat i jestem jej gorącym orędownikiem. Sam łapię się na tym, że coraz rzadziej potrzebny mi jest komputer, a w większości wypadków wystarcza mi duo w postaci smartfona i tabletu. Są jednak dwa poważne ograniczenia, które rozwój Post-PC hamują.
Komputer nadal jest głównym narzędziem mojej pracy, ale jego rola z miesiąca na miesiąc staje się coraz mniejsza. W domu nie wyobrażam sobie pracy bez myszy, klawiatury i ponad 20-calowego ekranu, ale nawet na wyjazdy służbowe coraz częściej zabieram iPada, zamiast MacBooka.
Tablet potrafi mi już zastąpić laptopa w terenie.
Do tabletów miałem kilka podejść, a nawet zakupu iPada Air drugiej generacji dokonałem bez przekonania. Urządzenie służyło mi głównie do czytani komiksów, a w trakcie wyjazdów na rozmaite konferencje tylko dociążało torbę i zajmowało miejsce na ładowarce w hotelach.
To się ostatnio zmieniło. Już wcześniej używałem iPada w pracy poza domem, a na IEM 2016 w ramach eksperymentu nie zabrałem laptopa w ogóle. Nieco wolniejszą pracę na iPadzie rekompensowały gabaryty i waga torby przerzuconej na ramię. Do tej zmiany przyczyniły się dwie rzeczy.
Software i hardware.
iPad Air 2 po aktualizacji do iOS 9 umożliwił wreszcie pracę na dwóch oknach jednocześnie. Dzięki temu pisząc mogę łatwo podejrzeć coś na stronie www lub odpisać na wiadomość bez zamykania edytora tekstu. Dzielenie ekranu w proporcjach 3:4 i 1:4 lub 1:1 sprawdza się w praktycznie każdym przypadku.
Drugim elementem układanki Post-PC w moim wypadku jest recenzowana już na łamach Spider’s Web etui z klawiaturą Logitecha. Takie połączenie nie jest tak wygodne, jak 13-calowy MacBook - mniejsze klawisze, mniejsza powierzchnia ekranu, brak regulacji kąta nachylenia - ale do pisania to wystarcza.
Gdzie jest wąskie gardło?
Największy problem w przerzuceniu się na tryb wyjazdowy #iPadOnly jest w moim przypadku WordPress, czyli platforma blogowa, na której stoi nasz serwis. Dla niedzielnego blogera oficjalna aplikacja może zdać egzamin, ale pisząc na Spider’s Web muszę korzystać z przeglądarki, żeby uzyskać dostęp do wykorzystywanych przez nas wtyczek, których aplikacja nie obsługuje.
W dodatku irytujące jest to, że zadania wykonywane na pececie i zajmujące kilka sekund - jak np. zmiana rozmiaru wielu zdjęć na raz i zmiana nazw plików - na iPadzie lub iPhonie (telefon stał się moim głównym aparatem) są możliwe, ale… zajmują niewspółmiernie dużo czasu. Niemniej jednak na iPadzie godząc się na kilka niedogodności mogę już w miarę sensownie pracować.
Prawdziwe problemy z Post-PC są jednak dwa.
Pierwszy z nich dotyczy zasięgu sieci telefonii komórkowej. Wyjazdy zagraniczne przy wysokich cenach roamingu to mordęga, ale nawet u nas w kraju jest z tym kiepsko. Daleko nie szukając - na IEM 2016 jechaliśmy z Warszawy autokarem. Zasięg sieci polskich telekomów służył integracji wsród podróżujących dziennikarzy, bo nagle się okazało, że mało któremu pasażerowi jest w stanie się odświeżyć Facebook.
Sam miałem ambitny plan obejrzeć w drodze powrotnej kilka odcinków House of Cards, ale życie te plany skutecznie zweryfikowało. Kilka kilometrów za Katowicami pojawił się komunikat, że odtwarzanie zostało przerwane, a po kilku próbach wznowienia dałem sobie spokój. Przedstawiciel Netfliksa, który wzbrania się przed udostępnieniem zapisywania wideo w pamięci urządzenia mobilnego - snującego wizje streamingu nawet na pokładach samolotów - wysłałbym w podróż busem po polskich drogach. Albo w Pendolino.
Jeszcze większym problemem niż brak zasięgu są fatalne akumulatory w smartfonach.
Wiem, że jestem poweruserem, ale i tak jestem straszliwie rozczarowany akumulatorem w iPhonie 6s. Pluję sobie czasem w brodę, że nie zdecydowałem się na model “z Plusem” - chociaż gdy tylko biorę go do ręki w iSpocie to przypominam sobie, czemu zdecydowałem się na model z 4,7-calowym wyświetlaczem - a nie elektroniczną paletkę do pingponga. Nie mogę jednak przeboleć, że posiadacze “Plusów” o akumulator się nie martwią, a ja muszę pamiętać w 2016 roku o wrzucaniu w kieszeń powerbanku.
Nie mam zamiaru robić ze smartfona “dumb phone’a” i wyłączać w nim GPS lub odświeżania w tle. Nie po to mam smartfon, żeby ręcznie wyłączać moduł Wi-Fi wychodząc z domu i szukać operatora z najlepszym zasięgiem w okolicy. Okazuje się zresztą, że wiele tricków obiecujących dłuższy czas pracy na smartfona to pic na wodę - jak np. sugestie, by “ubijać procesy” ostatnio otwartych aplikacji. Nie zauważyłem też, by rozładowanie i naładowanie wyłączonego iPhone’a do 100 proc. i wymuszenie ponownego uruchomienia cokolwiek pomogło.
Mimo wszystko nie chcę też godzić się na kompromis w postaci ogromnego iPhone’a 6s Plus.
Mogę tutaj przewrotnie napisać, że Apple dało fanom nie lada zagwozdkę prezentując dwa iPhone’y w 2014 roku. Zamiast pójść do sklepu i kupić nowy model użytkownicy muszą się zastanowić co się dla nich bardziej liczy - czas pracy z dala od gniazdka i duża przestrzeń robocza “Plusa”, czy może jednak bardziej kuszące są kompaktowe wymiary mniejszych “szóstek”.
Oczywiście myśl o wymianie iPhone’a 6s na iPhone’a 6s Plus chodziła mi po głowie, ale po wzięciu kalkulatora do ręki zarzuciłem ten pomysł. Postanowiłem jednak, wbrew wszelkim przesłankom estetycznym, zakupić to paskudne etui Smart Battery Case. Nadal uważam, że to potworek inspirowane paskudną Multiplą, ale na chwilę chowam zmysł estetyczny w kieszeń.
Nie będę w tym futerale w końcu nosił iPhone’a na co dzień, ale przyda się podczas intensywnych wyjazdów, podczas których ciężko o dostęp do gniazdka.
Powerbanki są, brzydko mówiąc, upierdliwe. Mam komplet zewnętrznych akumulatorów - a jeden o pojemności 2500 mAh razem z przejściówką microUSB na Lightning noszę w portfelu - ale to rozwiązanie ma swoje minusy. Ładowanie telefonu kablem wystającym z torby lub z kieszeni biegając po halach targowych jest uciążliwe, chociażby przy robieniu zdjęć.
Etui, które może ładować telefon, to nieco wygodniejsze rozwiązanie. Korzystałem już zresztą z podobnego wynalazku iBattz do iPhone’a 6, a wcześniej z Mophie do iPhone’a 5s. Etui Apple’a, przy całej swojej szpetocie, jest jednak od tych rozwiązań znacznie bardziej funkcjonalne i głównie z tego powodu zdecydowałem się na jego zakup.
I to pomimo horrendalnej ceny.
Apple Smart Battery Case wyceniony został na kosmiczne 479 zł, ale na szczęście znalazłem egzemplarz używany i nabyłem go za 3/5 tej kwoty. Trafiłem na model biały, który dobrze zgrywa się kolorystycznie z moim iPhone’m - 6s w kolorze Rose Gold ma w końcu biały front. Zacząłem jednak żałować wyboru po jednym włożeniu telefonu w etui do kieszeni spodni. Biała guma od razu łapie kolor czarnych jeansów. Nie da się jednak ukryć, że etui jest brzydkie jak noc, ale spełnia swoją funkcję.
iBattz oferuje wymienne ogniwo, a moje Mophie składało się z dwóch elementów, ale oba produkty nie mogą się równać ze Smart Battery Case. Umieszczenie telefonu w urządzeniu i zdjęcie etui to sekunda, nawet jeśli nie ma się w tym jeszcze wprawy. Dochodzą do tego jeszcze dwie zalety - etui ładuje się złączem Lightning i mogę umieścić telefon na docku Apple’a, a iOS wyświetla stan naładowania akumulatora - zarówno na ekranie blokady po jego podłączenie, jak i w opcjonalnym widżecie na ekranie powiadomień.
Apple Smart Battery Case w praktyce.
Jeśli zastanawiacie się nad zakupem etui Apple’a to od razu zaznaczam, że wycena tego akcesorium jest horrendalnie chybiona - nawet 300 zł, które zapłaciłem za etui używane dwa miesiące, to gruba przesada. Gorąco polecam też zdecydowanie się na czarną wersję kolorystyczną, bo już widzę, że biała zaraz będzie biało-brudna. Mam nadzieję, że etui sprawdzi się w praktyce i pozwoli na przynajmniej jedno pełne naładowanie uruchomionego i używanego cały czas telefonu telefonu.
Apple Smart Battery Case można zresztą ładować bez iPhone’a w środku, a stan naładowania sygnalizuje wtedy jedna dioda. Liczę tez na to, że akcesorium ochroni telefon w ramach hipotetycznego upadku. Co ciekawe, etui leży w dłoni znacznie lepiej, niż można byłoby się tego spodziewać. Dzięki nieślizgającej się w ręku gumie nie ma się wrażenia, że telefon zaraz wypadnie z ręki i mogłem go po założeniu etui obsługiwać bez większych trudności jedną dłonią.
Pocieszam się też tym, że gdy korzystam z telefonu w tym etui to patrzą na nie głównie postronne osoby, a nie ja sam.
Nie mogę się doczekać, aż nastąpi przełom, a ogniwa w urządzeniach mobilnych zaoferują wreszcie wydajność energetyczną na takim poziomie, by sprostać reszcie podzespołów. Zdaję sobie sprawę, że są smartfony ze znacznie lepszymi akumulatorami - za czas pracy uwielbiam Xperie - ale i tak potrzebujemy nowej technologii ogniw. Od lat nie zmieniło się w tej materii nic.
Oczami wyobraźni widzę prawdziwą erę Post-PC, w której prąd jest dostępny jak dziś LTE dzięki ładowarkom bezprzewodowym o dużym zasięgu, a problem ładowania sprzętów znika z np. opłatą w wysokości zryczałtowanego abonamentu. Z jednej strony brzmi to jak science fiction, ale… kilkanaście lat temu wymarzyłem sobie Internet w kieszeni, który dzisiaj w jest już powszechny.