W polskim mieście postawili wehikuł czasu. Możesz z niego dzwonić
W Warszawie można sobie przypomnieć o czasach świetności budek telefonicznych. Scena jak z dawnego filmu i nieco mniej dawnych wspomnień ciągle możliwa jest do zrealizowania.

To wprawdzie nie jest klasyczna budka telefoniczna – nie ma osłony przed deszczem ani wiatrem. Telefon przymocowany jest do ściany, więc korzysta się z niego trochę jak kiedyś w domu. Podchodzisz, bierzesz słuchawkę, rozmawiasz.
Tyle że to wszystko na ulicy
O istnieniu nietypowego telefonu, z którego można za darmo dzwonić i odbierać połączenia, przypomniał autor facebookowego profilu Dawnofony. Z nagranego filmiku wynika, że linia ciągle jest czynna, więc to nie tylko dekoracja. Wygląda jak eksponat, ale jak się okazuje jest okazem zdrowia.
Skąd się wziął na warszawskiej ulicy? To projekt Konsulatu Praettigau, inicjatywy, której celem było zrzeszenie artystów na warszawskiej Pradze. Telefon zamontowali w 2016 r. "W końcu jesteśmy konsulatem. Musimy mieć łączność ze szwajcarską doliną Praettigau" – wyjaśniali w rozmowie z warszawską "Wyborczą".
Duży, żółty telefon został założony, żeby przypominał o odchodzących budkach telefonicznych. Z perspektywy czasu można uznać, że 2016 r. to data symboliczna. Orange ogłosił wówczas, że rok później, w 2017 r., zdemontuje wszystkie budki, które jeszcze się ostały.
A już wtedy było ich naprawdę niewiele, raptem ponad 4,2 tys. ogólnodostępnych telefonów. Każda gmina miała po jednym urządzeniu, reszta ulokowana była w więzieniach i szpitalach.
Dla porównania, w 2000 r., w szczycie popularności budek telefonicznych, można było doliczyć się przeszło 95 tys. automatów na polskich ulicach. Orange sięgając po statystyki ujawnił, że w 2001 r., kiedy budki przyniosły największy przychód, średnio z każdego urządzenia wykonano ponad 12 tys. impulsów. Na jedną budkę przypadało 36 tys. minut!
A potem wszystko się skończyło, telefon komórkowy miał każdy, więc nie było potrzeby wychodzić na dwór, stać na deszczu ("wilki jakieś!") i czekać, aż ktoś łaskawie odbierze telefon.
Od ok. 2008 r. stało się jasne, że budki są niepotrzebne
I nie było to tylko wrażenie. Z okazji Światowych Dni Młodzieży, które odbyły się w Krakowie w 2016 r., Orange zamontował na Błoniach 12 automatów. Pielgrzymi wykonali za ich pomocą raptem 125 rozmów. To nie tak, że wszyscy byli skupieni na wydarzeniu. "W tym samy czasie tylko w sieci Orange mieliśmy 7,4 mln minut rozmów komórkowych i 31,145 mln wysłanych SMS" – zdradzał operator.
Warszawski automat to więc jedna z niewielu okazji, by przypomnieć sobie dawne dzieje. Czasami w miastach można natknąć się na ślad po budkach. Gdzieś zachowany został charakterystyczny daszek, atrakcją dla turystów bywa kabina, z której wykonywano połączenia. W Poznaniu stary telefon przybliżał informacje o wydarzeniach Poznańskiego Czerwca, a inna przerobiona budka pozwalała wymieniać się książkami. Na jarocińskim rynku stanęła z kolei "Budka Niepodległości". Każdy, kto podniósł słuchawkę, mógł "usłyszeć wspomnienia Powstańców Wielkopolskich z ziemi jarocińskiej oraz opowieści historycznych postaci, które miały największy wpływ na odzyskanie przez Polskę niepodległości".

Relikty przeszłości jednak odchodzą. Nawet w akademikach nie ma już stacjonarnych telefonów. Nie zdziwcie się więc, jeśli studenci nie odbiorą, gdy zadzwonicie do nich z warszawskiego automatu.
Czytaj też:
Zdjęcie główne: aileenchik / Shutterstock






































