Patrzę na to, co wydarzyło się w Stanach i widzę krok w stronę uznania prowadzenia samochodów za nielegalne
W zeszłym roku Elon Musk w jednym z wywiadów stwierdził, że może przyjść taki moment, kiedy prowadzenie samochodów przez ludzi będzie nielegalne. Część komentatorów przyznała mu rację, część uznała, że to bzdury. A świat postanowił nie zważać na komentarze i zmieniać się według własnego widzimisię.
Właściwie to trend odbierania kierowcy kontroli nad autem nie jest niczym nowym. Nie chodzi tu nawet o wszystkie odmiany zwykłych i adaptacyjnych tempomatów czy bardziej ambitne próby wyrwania nam kierownicy z ręki. Wszystkie, oferowane teraz w nawet najtańszych autach, powszechne już systemy takie jak ABS czy ESP w jakiś sposób odbierają nam kontrolę nad samochodem. Bo stwierdzono, że radzą sobie w określonych sytuacjach lepiej, szybciej i sprawniej niż człowiek.
Dlaczego więc nie iść dalej?
Świat, czy jego motoryzacyjna część, właściwie nie zadaje sobie tego pytania. Skoro maszyny gdzieś udowodniły swoją wyższość nad człowiekiem, to znak, że rozwiązanie maszynowe powinno być standardem, nie opcją.
I w Stanach Zjednoczonych właśnie poczyniono kolejny krok, dodając - w ramach porozumienia pomiędzy organizacjami rządowymi i producentami - do listy obowiązkowego wyposażenia samochodów kolejny system, który w swojej skuteczności góruje nad dokonaniami człowieka - system automatycznego hamowania.
Na razie decyzja ta dotyczy wyłącznie Stanów Zjednoczonych i jej finalne wprowadzenie w życie jest odrobinę odwleczone w czasie - ustalenia (czy może raczej rekomendacje) USDOT, NHTSA i IIHS zmienią się w obowiązek dopiero od 2022 roku. Od tego momentu prawie wszystkie (!) samochody sprzedawane na terenie tego kraju będą musiały być wyposażone w odpowiednie oprogramowanie oraz osprzęt (kamery, radary, lasery), które będą w stanie ostrzec kierowcę, kiedy ten zbyt szybko zbliża się do poprzedzającego auta. A kiedy człowiek nie podejmie żadnej akcji - zahamują za niego.
W sumie z założeniami tego projektu zgodziło się 20 producentów samochodów (w tym właściwie wszyscy europejscy) oferujących swoje modele w Stanach Zjednoczonych, co daje pokrycie około 99% całego rynku nowych pojazdów. Na liście znajduje się m.in. Ford, Toyota, GM, Tesla, Kia i Volkswagen.
Coś nowego? A skąd.
Oczywiście jeśli coś staje się standardem, to znaczy, że musiało już przejść nie tylko szereg testów, ale też z bardzo drogiego gadżetu stało się opcją dostępną także w tańszych samochodach. I tak właśnie jest - nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale także w Europie obecność systemów automatycznego hamowania nikogo już raczej nie dziwi. Nawet w Polsce taki system możemy za "grosze" (500 zł) dokupić w malutkich autach miejskich w najuboższych wersjach wyposażeniowych (np. Skoda Citigo).
Nie jest to więc domena ani aut luksusowych, ani nawet tych ze średniej półki. Ot, po prostu zwykły dodatek, którego jednak często możemy nie wybrać jako wyposażenia dodatkowego. W końcu przy rozsądnej konfiguracji często pomijamy "zbędne gadżety", których cena potrafi pod koniec porządnie wywindować ostateczny koszt. I takiej drobnej oszczędności możemy potem słono pożałować - nawet jeśli nasza nieuwaga skończy się tylko drobną stłuczką. W końcu to zawsze trochę zbędnej roboty i kosztów.
Trudno jednak założyć, że nie odbije się to w jakiś sposób na cenie samochodów. Dopłata może być niewielka, ale też nie ma co liczyć na to, że w standardowym pakiecie oferowane będą wszystkie pozostałe, do tej pory często oferowane w pakiecie, opcje. Producenci bez wątpienia wymyślą sposób, żebyśmy mieli jak i do czego dopłacić.
Automatyczne hamowanie jako standard Europie?
Teoretycznie taki system jest obowiązkowy już od dobrych kilku lat, ale tylko po to, żeby uzyskać... najwyższą notę w rankingu bezpieczeństwa. Nie ma żadnego prawa, które regulowałoby obecność radaru czy kamery w każdym samochodzie. Nie wiadomo, jakie są szanse na to, że tak stanie się w najbliższej przyszłości - na bezpośrednie przeniesienie ustaleń zza Oceanu nie ma raczej co liczyć. Inaczej moglibyśmy chociażby oczekiwać, że nasze nowe auto będzie miało w standardzie kamerę cofania. A nie ma.
Co jednak nie zmienia faktu, że nawet jeśli system automatycznego hamowania nie stanie się u nas urzędowym standardem albo przynajmniej efektem (jak w Stanach Zjednoczonych) porozumienia z większością producentów, to - jak zauważają niektórzy komentatorzy - nie oznacza, że nie stanie się on standardem sam z siebie. Dziś jest jeszcze dla niektórych umiarkowaną nowinką. W ciągu najbliższych lat trudno będzie sobie wyobrazić samochód bez tego, a jego miejsce jako nowości zajmie coś innego. Taka już kolej rzeczy.
I tak, rok po roku, nawet najprostszy i najmniejszy samochód będzie się stawał świątynią nowoczesnej technologii. Standardem będzie się stawać to, co dziś robi jeszcze wrażenie - rozpoznawanie znaków, utrzymywanie pasa ruchu, utrzymywanie odstępu za poprzedzającym samochodem, i tak dalej, i tak dalej.
Kto wtedy zabroni - np. w wyznaczonych strefach - wprowadzić obowiązek korzystania z jednego lub więcej systemów zautomatyzowanej jazdy?