Kiedy fakty nie mają znaczenia, zaczynamy żyć w różnych rzeczywistościach
Zwykle staram się unikać polityki. Nie zawsze się udaje, bo jednak wiele tematów o politykę niestety zahacza, ale się staram. Pieprzyć to, mam już dość - plan inwestycji biliona złotych w rozwój, w tym technologiczny, jest z dupy, w kraju, w którym rzeczywistość ma coraz mniejsze znaczenie, fakty mało kogo obchodzą, a nauka jest po to, żeby jej zaprzeczać.
Nie jestem już nastolatką, przeżyłam i pamiętam już co najmniej kilka rządów, reform wszystkiego - od szkolnictwa po służbę zdrowia i szalone pomysły. Nie jestem sercem za PO czy za Nowoczesną (kropkę wsadźcie sobie głęboko w nos), za SLD czy PSL-em. Za dużo już widziałam. Jestem z tego pokolenia, które nie ufa politykom i gdy obserwuję, co dzieje się na świecie, w głowie gra mi pewien stary kawałek Comy. Chciałabym mieć to wszystko gdzieś, dla świętego spokoju, ale nie potrafię.
Nie wiem, czy kiedyś było dobrze,
wiem za to, że przynajmniej utrzymywano fasady tego, że fakty mają jakieś znaczenie, że Polska chce być krajem nowoczesnym, obywatelskim, że prawo, równość, sprawiedliwość i demokracja mają znaczenie.
Równość to taki szczególnie bliski mi koncept. Równość rozumiem jako posiadanie jednakowych praw i obowiązków bez względu na płeć, religię lub jej brak, kolor skóry, wiek, poglądy, status społeczny czy zamożność. Prawa człowieka uważam za podstawę istnienia nowoczesnego świata. Można spierać się, czy dostęp do sieci jest prawem człowieka, jednak prawa zapisane w Konstytucji czy Karcie praw podstawowych są uniwersalnym dorobkiem cywilizacyjnym, z którego powinniśmy być dumni.
Tymczasem przecież odkąd pamiętam w Polsce króluje jedna religia. Organy państwowe roszczą sobie nawet prawo do orzekania, co jest związkiem wyznaniowym a co nie. Religia nauczana jest w szkołach obok prawdziwie naukowych przedmiotów i miesza w głowach - ileż to razy w podstawówce zastanawiałam się, jak to możliwe, że człowiek powstał w wyniku ewolucji, podczas gdy ksiądz na religii mówił, że człowiek pochodzi od Adama i Ewy, pary magicznie stworzonej.
W normalnym, zdrowym społeczeństwie sytuacja, w której w ławie szkolnej - tej która ma służyć nauce faktów, informacji i zdroworozsądkowego myślenia - nie ma miejsca na religię, nie ma miejsca na stawianie jednej religii na równi z prawdziwymi przedmiotami. W zdrowym społeczeństwie prawo do wyznania i wiary oznacza, że każdy ma prawo uczyć się religii zgodnie z własnymi (lub rodziców) preferencjami. Gdziekolwiek, byle nie w miejscu tak publicznym, jak szkoła.
Wiem, bluźnię. To katolicki kraj i już, a jak mi się nie podoba mogę “wypierdalać”, jak to nieraz usłyszałam krytykując religię w szkołach.
Od dawna widzę, że równość pojmujemy bardzo wybiórczo i nie potrafimy spojrzeć na temat spoza swoich własnej perspektywy. Jeśli mi jest dobrze, jeśli nie czuję się dyskryminowana, jeśli zgadzam się z tym, co robi władza, to wszystko jest w porządku. Inni niech się zamkną, nie ma tu miejsca na krytykę. Nowe władze nasiliły tę retorykę jeszcze mocniej sprawiając, że dochodzimy do granicy, po przekroczeniu której nie ma już powrotu do szacunku do drugiego człowieka i akceptacji odmienności poglądów - tak potrzebnych do istnienia tzw. modelu społeczeństwa zachodniego.
Nie wierzę w żadnego boga, jednak nie odmówiłabym prawa do wiary i wyznawania religii nikomu, bez względu na to, czy uważam taką wiarę za szkodliwą. Mogę ją krytykować, mogę przedrzeźniać, mogę mieć pretensje o to, że z zamysłu neutralne organy państwowe wspierają daną religię, jednak nigdy nie twierdziłabym, że któraś religia powinna zostać zdelegalizowana czy zlikwidowana.
Mam swoje poglądy polityczne i społeczne, nigdy jednak nie odmówiłabym nikomu prawa do posiadania odmiennych poglądów. Jednak, gdy czyjeś poglądy ograniczają gwarantowane prawa innych ludzi, sytuacja staje się niebezpieczna.
Samoświadomość i umiejętność spojrzenia na sytuację z jak najbardziej obiektywnego punktu widzenia, nawet w oderwaniu od własnych przekonań, jest niezbędna dla istnienia społeczeństwa sprawiedliwego i dobrze reprezentowanego. Przydają się tu fakty, przydaje się nauka - obiektywne odzwierciedlenie rzeczywistości, punkt zaczepienia i wyjścia do planowania wspólnej przyszłości.
Na pewno byliście w sytuacji, gdy dochodziliście do wniosku, że nie dogadacie się z rozmówcą - porozumienie jest niemożliwe, bo rozmówca mówi o czymś całkiem innym, trzyma się jakiegoś drobiazgu lub przekręcił fakt i na nim oparł swoją opinię.
Tak czuję się teraz, gdy widzę dyskurs polityczny.
Żeby rozmawiać, trzeba określić jakiś punkt wspólny, obiektywne fakty, żyć w tej samej rzeczywistości. Tymczasem co dzień czytam wypowiedzi kolejnych polityków, którzy żyją w innej rzeczywistości. Nie liczą się fakty: globalne ocieplenie nie istnieje, prawa człowieka nie istnieją (są tylko obowiązki!), homoseksualizm prowadzi do pedofilii, wszyscy uchodźcy są terrorystami, metoda kalendarzykowa jako leczenie bezpłodności działa (tylko nazwana naprotechnologią) itd.
Nie wiem, czy to wina kiepskiej edukacji, frustracji, może zwykła chęć odznaczenia się w grupie. Nie potrafię tego rozgryźć. Wiem za to, że nie da się prowadzić dyskusji bez oparcia w rzeczywistości. Każdy argument podparty danymi zostanie okrzyknięty kłamstwem i propagandą, każda próba porozumienia to działanie na szkodę ogółu, z każdej strony pojawiają się spiski.
Boję się, bo to może mieć długotrwałe, poważne konsekwencje. Już ma. Wszystkie kraje zachodniej Europy mają już jakąś formę rozpoznania związków homoseksualnych. U nas i bardziej na wschód, taka równość oddala się z każdym dniem.
Wolność słowa, wolność ekspresji i opinii - i tak w Polsce ograniczona klauzulami o obrazie uczuć religijnych - zniknie zastąpiona karą więzienia za szkalowanie dobrego imienia Polski. Prywatność stała się kartą przetargową, narzędziem walki politycznej.
Kilka razy zdarzyło mi się pisać o tym, skąd biorą się różnice w poglądach, także od strony neurologicznej. Jesteśmy różni, różnie przetwarzamy informacje, ciężko zmieniać nam zdanie czy przyznać się do błędu. Nie słuchamy, nie analizujemy tylko dopasowujemy fakty do własnego zdania, a przede wszystkim odbieramy rzeczywistość emocjami.
Chciałabym mieć odpowiedź na to, jak się porozumieć przy obecnym stanie rzeczy.
Obawiam się jednak, że jest już za późno - lata temu coś zaszwankowało, przestaliśmy cenić fakty, przestaliśmy cenić rzeczywistość i rozjechaliśmy się w różne strony. Jesteśmy już tak daleko, że nie da się nawet usłyszeć krzyku.