Ranking blogerów Jasona Hunta to wskazówka, kto powinien dostać własny program w TV
Nie ma co ukrywać, ranking najbardziej wpływowych blogerów Kom… Jasona Hunta co roku robi lekkie zamieszanie w blogosferze. Można się zgadzać, można się nie zgadzać, jedno wiem - w tym roku Tomasz Tomczyk zwrócił uwagę na jedną pozytywną rzecz, czyli blogerów angażujących się w pomoc innym. Jedno mnie tylko poraża.
Celem rankingu Tomczyka jest wskazanie osób ważnych w tak zwanej blogosferze, pokazanie potencjału reklamowego i zasięgu. To takie wskazówki z kim warto współpracować i kto powinien być droższy reklamowo. Jednocześnie Tomczyk porównał zasięgi blogerów do zasięgów celebrytów i umieścił ranking blogerów według ekwiwalentu reklamowego.
To genialny ruch, który dla wielu mniejszych blogerów może oznaczać wejście w branżę “dużych”. Jednak jednocześnie mam sporą wątpliwość względem jednej, ale chyba zasadniczej rzeczy.
Czym w tym momencie różni się top bloger, na przykład Maffashion, od celebrytki takiej jak Natalia Siwiec? Czym różni się mój szef Przemysław Pająk od na przykład Michała Pola? Różnicę widzę często tylko w tym, że “bloger” posiada swój biznes, dziennikarz czy celebryta korzysta z innych platform i mediów, ale też nie zawsze. Czym różni się Michał Szafrański od Macieja Samcika? Platformą, wsparciem dużej grupy mediowej? Lekko mocniej osobistymi treściami?
Pojęcie “bloger” jest dziś tak niejasne, że “blogerów” z rankingu Tomczyka dałoby się podzielić na kilka innych grup i myślę, że mało kto miałby obiekcje.
Blogerzy to “entertainerzy” (większość vlogerów), dziennikarze, felietoniści i reporterzy (technologie, podróże, kulinaria), celebryci (moda, lajfstajl) i tak dalej. Dziś blogera od celebryty czy człowieka w innym zawodzie różni tylko - i aż - medium. I… potencjał reklamowy.
Ranking blogerów Tomczyka to trochę taka wskazówka dla reklamodawców, ale i “dorosłych” mediów, kto powinien przejść na drugą stronę i dostać własny program w TV, radiu, stronę w magazynie czy gazecie lub miejsce na scenie na konferencji motywacyjnej.
Nie bez powodu w rankingu pojawia się tak często słowo “marka” (lub “brand”) i pochwała tego, jak jest budowana. Blogi to od dawna już nie pamiętniki czy miejsca na spełnianie się, ale sposoby na życie i szansa na wybicie się wyżej i tak, by wzbudzić zainteresowanie marek i reklamodawców.
Dobrze wiem, że po to ten ranking blogerów istnieje, dobrze wiem, że “wpływowy” oznacza “potrafiący sprzedać najwięcej rzeczy jak największej grupie ludzi”. Jednocześnie widzę, że blogerzy się rozproszyli i rozmienili na drobne, że siła, która jeszcze kilka lat temu miała być nową twarzą w mediach rozmyła się i upodobniła do reszty mediów.
Samo pojęcie “bloger” dzięki ekspertom od zarabiania na blogach, nienasyceniu samych blogerów i akcjach reklamowych traktowanych jako najważniejsze momenty w istnieniu bloga, stało się niemal nic nie warte. Ten niepokorny bloger, który mógł postawić się innym dużym graczom i być niezależny, który miał być lepszy od dziennikarzy, celebrytów i innych gwiazd dziś mierzy swoją wartość w liczbie firm, które może przyciągnąć jako reklamodawców. Po to tworzy “branda”.