REKLAMA

David Bowie - artysta, który wprowadził science-fiction do muzyki

Dzisiaj rano przywitała nas bardzo smutna informacja. Zmarł David Bowie. Zaledwie trzy dni wcześniej ten wielki artysta celebrował swoje 69 urodziny m.in. wydaniem nowej - nie waham się tego powiedzieć - genialnej płyty „Blackstar”.

David Bowie – artysta, który wprowadził science-fiction do muzyki
REKLAMA

Bowie to nie tylko wielki muzyk, który posiadł niezwykłą umiejętność przeobrażania swojego warsztatu muzycznego średnio co kilka lat. To także artysta, który odcisnął wielkie piętno na science-fiction. To jeden z tych artystów, dzięki którym kosmitów wyobrażamy sobie dziś w sposób, w jaki sobie wyobrażamy.

REKLAMA

W 1969 r. David Bowie nagrał singiel „Space Oddity”, który był jego pierwszym wielkim muzycznym hitem. Tekst utworu opowiada o astronaucie „Majorze Tomie”, który podróżując w kosmosie nagle znika.

Utwór ten zrobił ogromne spustoszenie nie tylko na listach przebojów, ale także wśród fanów sztuki science-fiction.

Wprawdzie Bowie nie ukrywał, że inspiracją do napisania tej piosenki był film Stanleya Kubricka pt. „2001: Odyseja kosmiczna”, ale jednak było to niezwykle pionierskie przedstawienie bohatera utworu muzycznego.

Po raz pierwszy bowiem przeniesiono tematykę eksploracji kosmosu (1969 r. to był rok lądowania człowieka na Księżycu) do świata muzyki i to nie w hurraoptymistyczny sposób, jak zwykło się to wtedy przedstawiać, ale z bagażem wielu wątpliwości - samotnością, obawą przed spotkaniem z obcymi, poczuciem nieuchronności śmierci.

W kolejnych latach swojej niesamowitej muzycznej kariery Bowie stworzył wiele nieprawdopodobnych postaci rodem z innych światów, przybyszów z kosmosu i ludzkich supermanów. Warto wspomnieć chociażby Ziggy’ego Stardusta, chyba najbardziej znane alter ego Bowiego. To kosmita, który przybył na Ziemię, by stać się gwiazdorem rocka.

Ta postać na tyle wryła się w świadomość samego artysty, że przez kilka lat podczas licznych publicznych występów - i to nie tylko podczas koncertów, ale także na konferencjach prasowych, czy festiwalach - przedstawiał się jako Ziggy Stardust. Ba, kontrowersyjna sekta religijna Scjentologów uważa Ziggy’ego za jednego z „proroków” swoich wierzeń… Z tego okresu pochodzi też jeden z największych hitów artysty o jakże geekowskim tytule „Life on Mars”.

Z Ziggy’m Bowie skończył w 1973 r., ale już dwa lata później zagrał w kultowym filmie Nicolasa Roega pt. „Człowiek, który spadł na Ziemię”, gdzie w wyjątkowo spektakularny sposób przedstawił postać podobną do Stardusta - kosmitę, który przybył na Ziemię w poszukiwaniu wody dla swojej planety. Bowie został świetnie oceniony jako aktor, a postać, którą zagrał znowu zmieniła publiczne postrzeganie przybyszów z kosmosu. Nie był to jednowymiarowy potwór o wyglądzie smoka, lecz zbliżona wyglądem do człowieka psychologicznie skomplikowana postać.

Dawid Bowie wielokrotnie wracał do kosmicznych motywów w swojej długiej muzycznej karierze. W 1980 r. nagrał kultowy kawałek „Ashes to Ashes”, w którym opowiadał dalsze losy przygód Majora Toma ze „Space Oddity”. W 1995 r., na genialnej płycie „1.Outside”, wrócił z kolei do dywagacji nt. samotności we wszechświecie, a teledysk do tytułowego kawałka z najnowszej płyty „Blackstar” zderza ze sobą eksplorację kosmosu z wiarą w Boga.

Jeśli w literaturze poważne science-fiction stworzyli Stanisław Lem, Philllip K. Dick, czy Tolkien, jeśli w filmie świat kosmosu i obcych wyobrażamy sobie dzięki Stanleyowi Kubrickowi, Ridleyowi Scottowi, czy George’owi Lucasowi, to w muzyce pionierem kosmicznego grania był David Bowie.

REKLAMA

Odszedł wielki artysta. RIP David Bowie.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA