REKLAMA

O tym, jak chciałem kupić… żarówkę

Nie ma to, jak przed świętami złapać porządnego wkurwa przez… żarówkę. Okazuje się, że w tym kraju kupno nietypowej żarówki to droga przez mękę. Albo jeszcze inaczej - może by tak, wzorem ładowarek do telefonów, ustandaryzować rodzaje żarówek? By żyło nam się lepiej.

O tym, jak chciałem kupić… żarówkę
REKLAMA
REKLAMA

Gdy kupowałem dziecku stylowy (you know) żyrandol wraz z kinkietem do nowo wyremontowanego pokoju, to w ogóle nie myślałem o rodzaju żarówek, jakie się w nich montuje. - Ładny? No, ładny, będzie pasował, bierzemy - tak wyglądał u nas proces zakupowy owych lamp. Domniemam, że podobnie jak u 99 proc. innych polskich rodzin w podobnych sytuacjach.

Lampy rzeczywiście fajne, sprawdziły się, przynajmniej do czasu, gdy żarówki zaczęły się przepalać. Gdy zgasła jedna, powiedziałem Synowi: no, masz jeszcze dwie w zestawie żyrandolowym, dasz radę. Był spokój przez moment. Do czasu, gdy padła żarówka w kinkiecie, który - tak się nieszczęśliwie składało - oświetla dużą część pokoju.

Gdy zajrzałem pod klosz momentalnie wyczułem kłopoty.

Wewnątrz żarówkowe monstrum. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. W zasadzie bez większej nadziei poszedłem zajrzeć do pudła, gdzie trzymamy zapasowe żarówki. Zamiennika oczywiście nie było.

No to trzeba jechać do sklepu. Widząc co trzymam w ręce, od razu udałem się do salonu, w którym lampy zostały nabyte. Tam oczywiście ani widu ani słuchu po tych modelach, ale przy okazji - i tu zdałem sobie sprawę z najgorszego - nie byłem w stanie nawet werbalnie opisać, o jaki produkt mi chodzi.

Czy to żarówka, świetlówka, czy może reflektor? Jaki rodzaj gwintu ma? Odpowiedzi na te pytania nie znałem, ale - jak się okazuje w rozmowie ze sprzedawcą - jako klient powinienem był znać. Wróciłem zawstydzony do domu po „to coś” i ruszyłem na łowy do kolejnych sklepów, włącznie z Castoramą oraz sklepem wyłącznie z oświetleniem.

reflektor

Nikt nigdy nie widział takiej żarówki, przepraszam świetlówki, nie, sorry, reflektora - wszystkie te trzy pojęcia były wykorzystywane do opisu tego czegoś. W żadnym sklepie nie udało mi się zdobyć wymiennika. Nauczyłem się za to jednej rzeczy - ma dość typowy gwint gu10.

Pomyślałem: przecież jestem człowiekiem internetu, znajdę w Sieci i kupię.

Zrobiłem więc zdjęcie, wrzuciłem go Google Image Search i… pustka. Nie ma. Google nie pokazuje nic. Zabrałem się więc za wyszukiwanie po opisie i grafikach: żarówka gu10 - przejrzałem ze 100 stron wyników, nic; świetlówka gu10 - nic; dopiero reflektor gu10 wyrzucił mi zdjęcie podobnego produktu (a może i nawet tego samego, trudno wyczuć).

BR1511i_127V_GU10_p1

Okazuje się, że zdjęcie pochodzi ze stron jakiegoś czeskiego sprzedawcy lamp. Napisałem do nich, czekam na kontakt.

Może i ta historia jest głupia i banalna, ale mnie mocno upokorzyła.

Okazuje się, że w połowie drugiej dekady XXI w. kupno nietypowego reflektora jest praktycznie niemożliwe. Panuje bowiem totalna wolna amerykanka wśród producentów. Każdy robi sobie żarówki/reflektory/świetlówki jakie chce, a o dostępność zamienników nikt nie dba. Po tym, jak wypali się żarówka, kup pan nową lampę (czyli prawie jak u Apple - zespuł się Mac? Kup nowego).

Przecież to powinno być w jakiś sposób ustandaryzowane. Powinien być jakiś określony zestaw rozmiarów, w których producenci mogliby się poruszać. Kupno wymienników powinno być bezproblemowe i możliwe w pierwszym lepszym sklepie.

Może czas, by problemowi przyjrzała się Unia Europejska lub jakiś regulator rynku? Kiedyś był problem z ładowarkami telefonicznymi - każdy z producentów miał inne gniazdo ładowania i trzeba było kupować ładowarkę do każdego telefonu z osobna. Dziś wszyscy oprócz Apple’a (w jaki sposób, do cholery, się uchowali?) korzystają z gniazda micro USB, które nieśmiało zaczyna zastępować USB Typ-C.

REKLAMA

Może można byłoby podobnie zadziałać na rynku oświetlenia - zarówno pod względem rozmiaru żarówek, jak i gwintów? Żyłoby nam się wszystkim nieco łatwiej.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA