To już zaczyna być irytujące - premiery aparatów, na które czekam, są przekładane w nieskończoność
Od miesięcy śledzę informacje na temat dwóch aparatów, na które mocno czekam. Są nimi FujiFilm X-Pro 2 oraz następca Sony A6000. Za każdym razem, kiedy zbliża się zapowiadana data premiery, nagle producent przesuwa ją na bliżej nieokreśloną przyszłość. Kiedy skończy się ta pogoń?
Między Sony a Fujifilm jest kilka podobieństw. Obie firmy z dużym impetem weszły na rynek bezlusterkowców. O ile FujiFilm od początku koncentrował się na obiektywach, tak Sony było znane raczej z poprawiania technologii w swoich korpusach. Obie firmy nadal aktywnie działają w świecie foto – FujiFilm zachwycił niedawno obiektywem 90mm f/2.0, a Sony pręży muskuły pokazując coraz doskonalsze aparaty z pełnoklatkowej rodziny A7.
Obecnie obie firmy mają jedną wspólną cechę: i Sony i FujiFilm przekłada w nieskończoność premierę swojego zaawansowanego bezlusterkowca z półki APS-C. Mowa tu o FujiFilm X-Pro 2 oraz Sony A6100 (lub A6000 mk II, ewentualnie A7000 – nikt jeszcze nie wie, jaka będzie nazwa aparatu).
Poprzednicy wyczekiwanych przeze mnie aparatów byli wyjątkowi
FujiFilm X Pro1 zapoczątkował całą rodzinę bezlusterkowców FujiFilm. Jak na dzisiejsze standardy, aparat jest wolny i głośny, ale w momencie premiery w 2012 roku był obiektem westchnień. Był to bardzo zaawansowany korpus wyróżniającym się świetnym podejściem do sterowania oraz hybrydowym, optyczno-cyfrowym wizjerem.
Z kolei Sony A6000 debiutujący w 2014 roku był następcą Nexa 6 i jednocześnie Nexa 7. Wszystkie trzy aparaty były rewelacyjnie dobre. A6000 był jednym z pierwszych bezlusterkowców, które nie musiały się wstydzić pracy autofocusa. Poza tym oferował przemyślany system obsługi, choć w moim odczuciu nie tak wygodny, jak w FujiFilm.
Co stało się dalej?
Cóż, Sony odpuściło sobie półkę APS-C na rzecz pełnych klatek, a FujiFilm poszedł w inną stronę. X-Pro1 (podobnie jak X-E1 i X-E2) były aparatami wzorowanymi na dalmierzach. Teraz FujiFilm zdaje się rozwijać bezlusterkowce naśladujące wyglądem lustrzanki, np. X-T1 i X-T10. Taka polityka nie wszystkim odpowiada, w tym i mnie. Nie po to przesiadam się z lustrzanki na bezlusterkowca, by otrzymać aparat wzorowany na lustrzance.
Według najnowszych informacji FujiFilm X-Pro2 ma zadebiutować na początku stycznia 2016 podczas targów CES, a następca Sony A6000 w lutym lub w marcu 2016. Czym będą wyróżniać się te aparaty? Na pewno lepszą jakością obrazowania, chociaż na tym polu nie spodziewałbym się rewolucji. Zdecydowanie ciekawiej wygląda przyspieszenie pracy – szybszy AF, szybsza migawka, większa responsywność i więcej klatek na sekundę. Na pewno możemy się spodziewać nowoczesnych trybów filmowych, prawdopodobnie w 4K. Pod tym względem Sony prawdopodobnie będzie brylować, patrząc na ostatnie premiery tej firmy.
Tylko czy jest na co czekać?
Po każdym przełożeniu premiery oczekiwanych przeze mnie aparatów zastanawiam się, czy faktycznie jest na co czekać. Może powoli dochodzimy do ściany? Małe aparaty są już tak zaawansowane, że trudno wymyślić coś nowego. Jedynym pewnikiem jest poprawa szybkości (co po części przekłada się na poprawę parametrów wideo), ale czy to nie za mało? W końcu najważniejsza jest jakość obrazu, a ta na półce APS-C wydaje się od kilku lat stać w miejscu.
Każda premiera delikatnie podnosi poprzeczkę, ale spójrzmy prawdzie w oczy – w dzisiejszych czasach nawet czteroletni aparat APS-C ma fantastyczną jakość obrazowania, która niewiele odstaje od czołówki.
Być może doszliśmy do kresu możliwości obecnych matryc. Być może właśnie z tego względu producenci odwlekają swoje premiery. Bardzo bym nie chciał, by okazało się to prawdą. Mam nadzieję, że mimo wszystko Sony A6100 (A7000) i FujiFilm X-Pro2 pozytywnie mnie zaskoczą.