Aktualizacja: Jednym z pierwszych, polskich, płatnych kanałów na YouTubie jest... nieoficjalny kanał Sejmu RP! Zapłacisz?
Dzisiejszy dzień nie jest najszczęśliwszym dniem w historii Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej – przynajmniej w aspekcie PR-owym. Zaczęło się od krytyki nowego logo, które kosztowało 50 tys. zł, co wywołało lawinę nieprzychylnych komentarzy w Internecie. Teraz jednak czas na bombę – płatny kanał Sejmu na YouTubie.
Aktualizacja: Publikacja nie dotyczy oficjalnego konta Sejmu RP. Dokładne wyjaśnienie znajduje się na dole tego wpisu.
YouTube ogłosił wprowadzenie płatnych kanałów już dwa lata temu. Początkowo były one dostępne tylko w Stanach Zjednoczonych, a widzowie dzięki nim dostali dostęp do treści, które z różnych względów nie mogły być oferowane za darmo. W pierwszym etapie YouTube wprowadził 30 płatnych kanałów, a widzowie mogli na nich oglądać m.in. "Ulicę Sezamkową", kanał National Geographic Kids oraz kanały ze sztukami walki.
YouTube stopniowo rozszerzał zasięgi swoich płatnych kanałów. W końcu rewolucja YouTube’a dotarła i nad Wisłę, a Polacy dostali możliwość legalnej zapłaty za kanały.
Do tej pory nie spotkałem się z płatnymi, polskimi kanałami. Aż do dziś. Musiałem przetrzeć oczy ze zdumienia, kiedy włączyłem kanał Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej na YouTube. Dostęp do jego zawartości można uzyskać za 5 zł rocznie, a przez pierwsze dwa tygodnie można oglądać materiały za darmo.
Umówmy się, nie chodzi tu o wysokość opłaty, bo ta jest symboliczna. Chodzi o zasadę. Czy naprawdę polski widz ma płacić za dostęp do transmisji posiedzeń sejmowych, konferencji prasowych i innych wydarzeń, w których uczestniczą politycy? Dodajmy, że politycy wybrani przez nas, obywateli.
Cieszę się, że instytucje państwowe zaczynają dostrzegać Internet i media społecznościowe. Cieszę się, że politycy nie są ślepi na nowinki w Sieci, chociażby takie jak kanały na Periscope, czy transmisje live za pośrednictwem Facebooka.
Są jednak pewne granice przyzwoitości. A te - przynajmniej w moim odczuciu - zostały właśnie przekroczone.
PS Nadal weryfikujemy ten kanał, bo nie ma 100-procentowej pewności, że stoi za nim Kancelaria Sejmu. Niemniej jednak fakt, że ktoś postanowił stworzyć kanał "Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej" i na nim zarabiać jest dość intrygujący, a smaczku sprawie dodaje fakt, że płatnego kanału na YouTubie nie może otworzyć każdy internauta. Opcja ta jest dostępna wyłącznie dla zweryfikowanych partnerów YouTube'a.
Aktualizacja:
Konto "Sejm Rzeczypospolitej Polskiej" zmieniło nazwę na "Sejm Rzeczypospolitej Polskiej - transmisje archiwalne". Dodatkowo opublikowano film, który równie dobrze mógłby być zdjęciem, bo jedynym co wyświetla się na ekranie przez blisko 3 minuty jest hasło: “Nie jest to oficjalny kanał Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej”.
Naszą publikację przygotowaliśmy myśląc, że mamy do czynienia z prawdziwym kontem Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej. Zmylił nas fakt, że konto miało włączoną płatną subskrypcję, którą na YouTubie mogą aktywować wyłącznie zweryfikowani partnerzy Google’a.
Z kanału "Sejm Rzeczypospolitej Polskiej - transmisje archiwalne" zniknęła już opcja płatnej subskrypcji, która kosztowała 5 zł za miesiąc.
Na stronie pomocy YouTube czytamy:
Zapoznając się dokładniej z warunkami dowiadujemy się, że konto musi mieć dobrą opinię, spełniać ogólne kryteria programu partnerskiego, zostać dodatkowo zweryfikowane przez telefon, by połączone z zatwierdzonym kontem AdSense.
Zaś w ogólnych kryteriach programu partnerskiego czytamy o wymogach takich jak dobra opinia konta, niezablokowana możliwość zarabiania oraz przesyłanie materiałów, do których ma się pełne prawa.
W związku z powyższymi wymaganiami konto "Sejm Rzeczypospolitej Polskiej” musiało zostać przynajmniej dwukrotnie zweryfikowane przez Google’a. W tym raz telefonicznie. Mimo połączenia z kontem wydawcy reklamowego AdSense oraz wspomnianych weryfikacji komuś udało się założyć konto o nazwie "Sejm Rzeczypospolitej Polskiej”, które ““nie jest oficjalnym kanałem Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej” oraz uruchomić na nim system płatności.
O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy już Google’a.
* Współpraca: Mateusz Nowak