Mieli pacjentów w poważaniu, a teraz krzyczą, że Internet Nie Leczy
Widzę spore zainteresowanie akcją “Internet Nie Leczy”, która alarmuje, że 9 na 10 Polaków szuka w Internecie informacji na temat zdrowia. Chyba powinienem się czuć przerażony tym faktem, ale jakoś nie jestem. Rozumiem w pełni takie osoby.
Poziom polskiej służby jest tragiczny. Trudno trafić na dobrego specjalistę, a do tych naprawdę dobrych kolejki są kosmicznie długie (czyli ponad półtoraroczne, bo półtoratoczne to dzisiaj standardzik). Do tego limity na zabiegi, które nie są w stanie sprostać potrzebom rejonów, gdzie są przeprowadzane.
Każdy z nas słyszał te historie…
Uraz wymagający tomografii? Proszę bardzo. Potrzebne kolejne badanie? Okej, ale następny termin po nowym roku. Sorry, wyczerpałeś swój limit.
Lekarz który nie umie zdiagnozować choroby? Doktor, który lekceważy przewlekłe bóle np. głowy? Chirurg, który zaszył w pacjencie nożyce, szczypce lub jakąś szmatę? Przecież o tych akcjach czytamy przynajmniej raz w miesiącu.
Na własnej skórze i na losach własnej rodziny poznałem działanie służby zdrowia. Dermatolog, który lekceważy problemy pacjenta i służy radą w stylu “musisz z tym żyć”. Chirurg, który źle przeprowadził operację i zamontował protezę niezgodnie z instrukcją i zaleceniami producenta? To się dzieje naprawdę! Co gorsze, ponownej operacji przeprowadzić się już nie da. Lekarze uważają, że ponowna narkoza będzie niebezpieczna dla pacjenta, który ma już trochę wiosen na karku. Ponownie ta sama diagnoza - “musisz z tym żyć”.
Nic dziwnego, że pacjenci omijają lekarzy
Żyjemy w cudownych czasach. Dostęp do informacji, do wiedzy, do profesjonalnych materiałów szkoleniowych jeszcze nigdy nie był tak łatwy.
Klikasz, stukasz w klawisze, uderzasz Enter i masz. Albo jeszcze szybciej - mówisz “Okej Google, jakie są objawy grypy” i pyk! Już wiesz wszystko.
Naprawa sprzętu elektronicznego? Do niedawna trzeba było mieć do tego dryg i odpowiednią wiedzę. Dzisiaj najpopularniejsze usterki notebooka lub smartfonu można usunąć samemu. Włączasz film na YouTube, oglądasz, i już wiesz. Wszystko albo jeszcze więcej.
Wiadomo, trzeba umieć odsiać treści wartościowe od tych niepełnych lub podejrzanych. Ale to też da się zrobić. Ale jeśli poświęci się na badanie tematu odpowiednią ilość czasu, to z powodzeniem można w Sieci znaleźć wytłumaczenie poważniejszych problemów niż leczenie pospolitych chorób.
Biznesowi na rękę to nie jest
Producenci samochodów kombinują jak mogą, żebyśmy tylko sami nie grzebali w autach. Wprowadzają zabezpieczenia elektroniczne, czipy i kody, które trzeba aktywować online. Niektórzy nawet rezygnują z montowania bagnetu do sprawdzania poziomu oleju. Chcesz sprawdzić? Przyjedź na serwis, a mechanik jeszcze znajdzie kilka rzeczy do wymiany, filtry, płyny eksploatacyjne i wiele innych.
Producenci elektroniki też robią co w ich mocy. W imię miniaturyzacji rezygnują z łączeń, które pozwalają na łatwe rozłożenie i złożenie sprzętu. Zamiast śrub i zatrzasków stosują klej. Zamiast wymiennych akumulatorów stosują te same, ale montowane tak, żeby nie było do nich dostępu. Nowoczesny smartfon i notebook wręcz krzyczy: “zapraszamy do serwisu”.
A lekarze? Co mogą zrobić z tym, że ludzie mający dostęp do wiedzy wolą wybrać dokształcenie się we własnym zakresie, zamiast (płatnej) pomocy specjalisty? Niewiele mogą. W zasadzie pozostaje im tylko straszenie pacjentów, że tylko medyczne wykształcenie pozwala na zaproponowanie odpowiedniego leczenia.
Trochę w tym racji jest. Wykształcenie medyczne to prawdziwy skarb. Ludzki organizm to skomplikowana maszyneria, więc w razie awarii nie wystarczy tylko delikatnie liznąć tematu, aby postawić odpowiednią diagnozę i zaproponować skuteczny proces leczenia.
Jednak z jakiś względów pacjenci szukają na własną rękę.
Obstawiam, że winę za taki stan rzeczy ponoszą właśnie lekarze, ci którzy dają zły przykład, ci którzy lekceważą pacjentów, ci którzy nie wypełniają misji jaką wzięli na swoje barki. Bo dlaczego pacjent źle obsłużony miałby wrócić do lekarza? Nie wróci. A że chce być zdrowy, to będzie szukał rozwiązania na własną rękę.
Innym czynnikiem jest czas. Wstępną diagnozę w Sieci można znaleźć po trzech minutach, a po pięciu mamy już sposób leczenia. Jak może konkurować z tym lekarz, który siedzi w swoim gabinecie, do którego prowadzi wielomiesięczna kolejka? Jest bez szans.
Bez szans byłby również, gdyby tej kolejki nie było, lub byłaby na akceptowalnym poziomie. Zawsze Internet wygra ze stacjonarnym gabinetem lekarskim.
Przyszłość może być ciekawa
W teorii lekarze dzisiaj są na straconej pozycji. Najpopularniejszym doktorem w Polsce jest Google i szybko nie odda swojej pozycji. Ale za kilka lat może być już inaczej.
Jeśli powszechnie zaczniemy stosować opaski monitorujące stan zdrowia, to później dane z nich będziemy mogli udostępniać lekarzom. A ci przy wsparciu odpowiedniego oprogramowania będą mogli z wyprzedzeniem monitorować zmiany zachodzące w naszym organizmie i proponować wizytę lub od razu leczenie zanim my na dobre odczujemy skutki choroby.
Dzisiaj brzmi to trochę nierealnie, ale wystarczy popatrzeć jak zmienił się nasz sposób wykorzystania Sieci przez ostatnie kilkanaście lat. Jeszcze wiele jest w naszym zasięgu. Choć dzisiaj wspomniany scenariusz nie wydaje się być jeszcze całkowicie realny, to zaledwie za kilka lat możemy zorientować się, że jak za sprawą magicznej różdżki, wszystko to udało się zrealizować.
Wróćmy jeszcze na ziemię
Lekarze dali ciała. Swoim podejściem do pacjentów i przekonaniem, że są nie do zastąpienia. Swoje dorzucił NFZ i Kasy chorych… Trudno o bardziej znienawidzone przez Polaków instytucje. Tak, wiem, jest jeszcze ZUS i US. Ale służba zdrowia jest nadal na podium.
Dlatego śmieszą mnie trochę takie akcje, w których krzyczy się, że “Internet Nie Leczy” i że trzeba wszystkie informacje sprawdzać i weryfikować “w realnym gabinecie lekarskim”.
Sorry, naważyliście sobie tego piwa, to teraz je pijcie. Ale straszenie pacjentów już nic nie da.
* Zdjęcie: Shutterstock