Patrzę na nowego flagowca Huawei i czuję się trochę oszukany
W Państwie środka miały wczoraj miejsce dwie naprawdę ciekawe premiery produktów, które nastawione są na globalną dominację i podbój obcych rynków. Meizu ze swoim MX5 to jedna strona medalu, druga zaś należy do Huawei i ich teoretycznie budżetowej marki Honor.
Spoglądając na informacje o najnowszym dziecku Huawei, nie sposób nie zauważyć, że wizualnie jest to skurczona wersja ubiegłorocznego phabletu Mate 7. Nawet czytnik linii papilarnych się zgadza.
Reszta specyfikacji to z kolej częściowe dejavu z premiery innego flagowca firmy, Huawei P8. Honor 7 ma ten sam ekran IPS LCD o przekątnej 5,2" i rozdzielczości FullHD. Napędzają go te same, 8 rdzeniowe procesory Kirin 930/935 (zależnie od pojemności), 3 GB RAM i posiada te same parametry, jeśli chodzi o łączność - dwuzakresowe WiFi, BT 4.1, pełny zakres obsługiwanych częstotliwości LTE. Wszystko to zamknięte w gustownej, aluminiowej obudowie o grubości 8,5 mm.
Honor 7 pracuje pod kontrolą nakładki EMUI 3.1, opartej o Androida 5.0 Lollipop - ponownie, tak samo jak model P8.
Największą różnicą jest wspomniana obecność czytnika linii papilarnych, akumulator o pojemności 3100 mAh i zastosowana optyka tylnego aparatu. O ile z przodu mamy ten samo moduł o rozdzielczości 8 MP co w Huawei P8, o tyle z tyłu znajdziemy nową matrycę Sony IMX230 o rozdzielczości 20.1 MP z optyką o jasności f/2.0.
Najciekawszym elementem aparatu w Honorze 7 jest sposób, w jaki ustawia on ostrość. Odbywa się to bowiem poprzez detekcję fazy, czyli w taki sam sposób jak w lustrzankach cyfrowych. Pozwala to na ustawienie autofocusu w około 0,1 sec.
Smartfon dostępny będzie w trzech wariantach - 16 GB z jednym lub dwoma gniazdami na karty SIM oraz 64 GB, z procesorem Kirin 935. Ceny plasują się na poziomie od 1999 yuanów (ok. 1200 zł) do 2499 yuanów (ok. 1600 zł) za model 64 GB.
Szykuje się naprawdę ciekawe urządzenie za niewielkie pieniądze, ale mówiąc szczerze... czuję się oszukany
Od blisko dwóch miesięcy jestem szczęśliwym posiadaczem Huawei P8 i choć nie mam zamiaru powiedzieć złego słowa na to urządzenie, to jestem tak po ludzku zły na chińskiego producenta.
Nie minął jeszcze kwartał od premiery P8, a tu nagle na rynku pojawia się model, który nie dość, że jest tańszy przy tej samej specyfikacji, to jeszcze... okazuje się mieć więcej do zaoferowania od poprzednika.
Czy chciałbym mieć czytnik linii papilarnych w P8? Oczywiście. Aparat z detekcją fazy? Ten w P8 jest naprawdę dobry, ale jasne, czemu nie. Akumulator 3100 mAh? W każdej chwili przełknę dodatkowe 2mm grubości na rzecz większej baterii, bo czas pracy na jednym ładowaniu to największa bolączka mojego telefonu.
Huawei postąpiło ze swoimi klientami jak HTC, oferując model M9 Plus zaledwie kilka tygodni od dnia premiery standardowego M9 i oferując w nim wszystko to, czego w M9 nie było.
Tutaj mamy analogiczną sytuację. I nie przemawia do mnie tłumaczenie, że przecież Honor to tak naprawdę odrębna marka. Nie. Nastały naprawdę kuriozalne czasy dla producentów smartfonów, jeżeli ci mają czelność oferować niemal równolegle dwa flagowce, z czego lepszym jest... ten tańszy.
Honor 7 to nowy P8?
Oczywiście teoretycznie. W praktyce może się okazać, że próbując obciąć koszty Chińczycy zastosowali np. o wiele gorszy wyświetlacz, czy fatalnej jakości głośniki, ale nic na to nie wskazuje.
Dlatego póki co moja sympatia do marki nieco osłabła. Być może zmieni się to, jeśli uda mi się porównać obydwa urządzenia bezpośrednio i na własnej skórze przekonać się, czy jest o co biadolić.
Bo jeśli faktycznie Honor 7 to tak naprawdę P8 na sterydach, za znacznie niższą cenę, to firma zyska dwie rzeczy - zadowolonych, nowych nabywców taniego flagowca i zniesmaczonych posiadaczy poprzedniego modelu, któremu nie dali czasu się zestarzeć.
Pytanie, na której grupie producentowi zależy bardziej.