Apple nie lubi kijaszków do samojebek. I dobrze!
Na konferencji deweloperskiej Apple’a nie można robić zdjęć ani nagrywać wideo - takie są zasady, tak zapisane jest w regulaminie. Jednak w tym roku Apple zaadresował także “selfie sticki” i wszelkie inne monopody. Nie wolno i już. I bardzo dobrze. Z kijkami odcinającymi od rzeczywistości poprosimy w inne miejsca!
Patyczki do samojebek - bo to chyba najbardziej sensowne i oddające urok tych urządzeń tłumaczenie - rozpowszechniły się ostatnio jak zaraza. Jeszcze 3-4 lata temu używane tylko przez samowystarczalnych jutuberów i kilku wczesnych zapaleńców samojebek, dziś powoli stają się małym fenomenem kulturowym doczepionym do fenomenu selfie w ogóle.
Mniej lub bardziej wypasione patyczki do samojebek coraz częściej można spotkać przy obiektach i w miejscowościach turystycznych, używane są przez samotnych strzelców jak i grupy po to, by pokazać na zdjęciu jak najwięcej tła i osób.
Wysięgniki do selfie kupimy z kablem do telefonu lub w wersji bardziej nowoczesnej z bluetoothem. Ponoć dla komfortu robienia zdjęć sobie samemu bez potrzeby proszenia obcych o strzelenie zdjęcia. Selfie stick oznacza niezależność od ludzi, obecność wszystkich na zdjęciu i idealnie wpasowuje się w trend odcinania się od świata.
O ile samojebka sama w sobie jest wyrazem nie tyle narcyzmu, co próby urealnienia samego siebie, udowodnienia sobie, że istnieje się w tym szalonym świecie, że nie tylko obserwuje się, ale uczestniczy się w wydarzeniach i pędzącym strumieniu informacji z internetu, o tyle patyczek do selfie oznacza, że postanowiliśmy umieszczać swe szanowne gęby wszędzie, gdzie tylko się da.
Przypomina mi się pewny nawyk, którego nabrałam jakiś czas temu. Gdy odwiedzam jakieś słynne miejsca zwykle nie robię już nawet zdjęć, a przynajmniej nie fotografuję tzw. evergreenów turystycznych, by pokazać je bliskim czy zachować na przyszłość ku pamięci. Gdy bliscy pytają o zdjęcia mówię, że wystarczy wygooglować miejsce i bam - można zobaczyć o wiele lepsze i o wiele więcej zdjęć, niż ja byłabym w stanie zrobić. Mówią mi, że to nie to samo, pytają dlaczego nie ma mnie na zdjęciach.
Przecież to normalne, że trzeba być na zdjęciach. Gdy zrobisz zdjęcie musisz na nim być, nawet jeśli twoja obecność zakłóca sielankowy krajobraz i psuje estetykę widoku. Zamiast zdjęcia czegoś, co chcesz zachować czy podzielić się ze znajomymi musisz zrobić zdjęcie swojej gęby, inaczej się nie liczy.
Nawet gdy jesteś na konferencji czy koncercie, na którym wszyscy stojący wokół ciebie robią zdjęcia i nagrywają wideo a potem wrzucają je na Facebooka i Twittera, opatrzone oczywiście zmyślnymi hasthagami, nawet jeśli na żywo możesz obserwować w ekranie smartfona to, co dzieje się wokół ciebie, nawet jeśli potem możesz przebierać w takich materiałach, to i tak zobowiązany jesteś zrobić zdjęcie i to z samym sobą.
Selfie stick staje się więc przedłużeniem ręki, dowodem na to, że nie ufamy innym i nie damy im w dłoń telefonu, by zrobili nam zdjęcie, świadectwem, że daliśmy się ponieść do momentu, w którym do urealniania siebie w dobrej jakości potrzebujemy dodatkowych akcesoriów.
Nieważne, że trzymając kijaszka w tłumie przeszkadzamy innym, rozpraszamy i dźgamy wszystkich dookoła, nieważne, że musimy nosić dodatkowe graty.
Selfie stick to akcesorium 2015 roku. Zbanowane w wielu muzeach, halach koncertowych czy na festiwalach. Teraz na WWDC. Niektórzy nie chcą poddać się trendowi kijaszkowania samych siebie. Może to i dobrze? Może selfie stick zostanie akcesorium plażowych kurortów tyrustycznych i niczym więcej?
Każdy kolejny ban trochę mnie cieszy. Tak jak każdy krok, który wymusza na ludziach oderwanie się od ekraniku, rozejrzenie się dookoła i być może jakąś podstawową interakcję międzyludzką.