Piotr Lipiński: DWA ŚWIATY, czyli śmierć zawiśnie w powietrzu
Siedzieliśmy niedaleko Pałacu Kultury oglądając szusujących narciarzy. I to nie na żadnym filmie, ale na żywo.
Miejsce: warszawska Górka Szczęśliwicka. Wymyślono ją zapewne ze względu na coraz szybszy rytm życia. Doprawdy, świat się zmienia w mgnieniu oka. Kto by jeszcze kilkadziesiąt lat temu pomyślał, że narciarze nie muszą już wydalać się ze stolicy w celu połamania sobie nóg. Wystarczy, że przybędą na Górkę Szczęśliwicką.
Niestety, ponieważ zimę mamy lichą, narciarze dostali tylko trochę śniegu. Jakoś te wszystkie Internety nie spowodowały, że w jednej części miasta możemy mieć srogą zimę, a w drugiej tropikalne lato. Ale pewnie wszystko przed nami. Tymczasem jednak ze względu na tę niedogodność pogodową narciarze i tak nagle przekraczali granicę dwóch światów - po sympatycznym ślizgu wśród śniegu trafiali na agresywnie zieloną kratkę z igielitu. Daje się po niej jeździć, ale jest to równie naturalne, jak w ogóle szusowanie w Warszawie. Niektórzy więc ze sporym niepokojem spoglądali przekraczając wyraźną granicę tradycyjnego i nowoczesnego.
Na górce najwięcej było dzieci, których rodzice wysłali na kursy pod okiem instruktorów. Sami przecież coraz rzadziej uczymy czegoś następnego pokolenia. Do wszystkiego mamy wyspecjalizowanych instruktorów. Jedni uczą jazdy na nartach, inni podkładania bomb. Podejrzewam, że wkrótce w cenę nauki jazdy wliczone będzie również nagranie z dronów, rejestrujących pierwsze ślizgi malców.
Temat dronów pojawił się nie z przypadku.
Właśnie ćwiczyliśmy fotografowanie na plenerze FotografujLepiej.pl. Z moim kolegą Sławkiem Kamińskim wymyśliliśmy sobie trochę inny pomysł na prowadzenie warsztatów fotograficznych - opowiadamy o patrzeniu, a nie o pokrętełkach w aparatach. Ale wśród fotografujących sprawy techniczne w końcu i tak odzywają się nieuchronnie jak łupanie w krzyżu na starość. I jak ten zielony igielit po białym śniegu.
Gaworzyliśmy więc o nowych możliwościach, jakie stwarzają drony w fotografii i filmie. Machiny te przyleciały już do świata zawodowców i z powodzeniem zarabiają na siebie, nawet w polskich serialach. Ale ponieważ naturę mam kasandryczną, przyszły mi do głowy przykre pomysły.
Już wcześniej wspominałem w Spider’sWeb, że nie przepadam za tymi maszynami. W sposób trochę irracjonalny obawiam się świata, w którym ten złom będzie nam latał nad głowami.
Skoro więc siedzieliśmy wśród sporej grupki ludzi, to wydało mi się oczywiste, że prędzej czy później ktoś postanowi pooglądać nas z góry. Oraz że prędzej czy później pierwszy dron spadnie komuś na głowę. I oczywiście zabije.
Pisząc ten tekst przeczytałem, że jakiś pijany jegomość rozbił drona na podwórku Białego Domu. A całkiem niedawno utwierdziłem się w swojej niechęci do dronów, czytając doniesienia o tym, jak drony zaczynają służyć przestępcom.
Czasami może to wyglądać komicznie.
Pewnego dnia Rosjanie zauważyli, że z Litwy do Obwodu Kalingradzkiego przyleciał tajemniczy dron. Najpierw wzięli go za urządzenie szpiegowskie. Ale rzeczywistość okazała się prostsza, niż filmy z Jamesem Bondem. Dron najzwyczajniej w świecie szmuglował papierosy. O czym doniósł Newsweek. Leciał sobie ten dron wyposażony w GPS i od czasu do czasu zrzucał kartony „fajek” w zaplanowanych miejscach. W ten oto sposób nowoczesność odbiera pracę „mrówkom”, szmuglującym towar przez granicę.
Z informacji prasowej nie dowiadujemy się, w jaki sposób drona przechwyciła policja. Ale skoro dzielni stróże prawa nie pochwalili się tą wiedzą, to albo jest tajna, albo maszyna po prostu zwalił się na ziemię.
Jedni latają z papierosami, inni – z narkotykami. O czym tym razem doniosła Gazeta.pl. Tu już dokładnie wiemy, że policja przechwyciła drona, bo ten rozbił się na parkingu.
Przystosowanie dronów do przemytu nie wymagało wiele zachodu. Paczki z narkotykami przyczepiono zwykłą taśmą klejącą. Innowacyjny był tu raczej pomysł na wykorzystanie latadła, niż użyta technologia.
Ale te dwa przykłady to tylko wierzchołek góry lodowej, do której przy dźwiękach orkiestry zbliżamy się naszym „Titaniciem”. Bo podejrzewam, że nadejdzie dzień, kiedy drony potwornie zmienią nasze życie. Nastąpi to wówczas, gdy dron po raz pierwszy zostanie wykorzystany do zamachu terrorystycznego.
Wyobraźmy sobie, że ktoś wypuszcza nad Górkę Szczęśliwicką drona z niewielkim nawet ładunkiem wybuchowym. Eksplozja zapewne zabije i zrani kilka osób. A jeśli takiego drona z ładunkiem ktoś spuści na głowę kibiców podczas meczu piłkarskiego? Albo jakiejkolwiek innej masowej imprezy? Albo wyśle go z bombą na spotkanie z jakimś wieżowcem?
Jak się bronić przed takim dronem?
Na wojsku znam się gorzej, niż dobry wojak Szwejk. Może dlatego obawiam się, że walka z takimi zbrodniczymi dronami będzie niesłychanie trudna. Izrael ma swoją „żelazną kopułę”, która skutecznie chroni go przed atakami rakietowymi. Jednak namierzenie i bezpieczne strącenie niewielkiego drona może okazać się trudniejsze.
Kiedy nastąpi ten pierwszy atak terrorystyczny przy pomocy drona, prawdopodobnie wpadniemy w panikę. Bo już nigdzie nie będziemy czuli się bezpiecznie. Śmierć dosłownie zawiśnie w powietrzu.
Łatwość dokonania zamachu działa na wyobraźnię. Przekleństwo dronów może polegać na tym, że terrorysta spowoduje olbrzymie ofiary sam niewiele ryzykując. Nie będzie musiał nigdzie podkładać ładunku wybuchowego, co zawsze wiąże się z niebezpieczeństwem. Nie będzie porywał samolotu. Nie zdecyduje się na samobójczy atak.
Wystarczy taśmą przymocować ładunek wybuchowy, jak te nieszczęsne paczki z narkotykami. Nie potrzeba nawet radiowo wyzwalanego zapalnika. Można posłużyć się telefonem komórkowym.
Scenariuszy można wymyślić całe mnóstwo. Podejrzewam, że w terroryści już główkują na różne sposoby.
Dlaczego nie zdarzył się do tej pory żaden zamach przy użyciu drona? Sądzę, że terroryści uznali tę technologię za tak obiecującą, iż warto najpierw użyć ją z wielkim „przytupem”. Takim „przytupem” było wykorzystanie samolotów w ataku na World Trade Center.
Wtedy już przekroczyliśmy granicę, gdy z sympatycznego śnieżnego puchu „przejechaliśmy” do świata odpychającego igielitu. Skutki zamachów na World Trade Center odczuwają do dziś wszyscy, którzy podróżują samolotami. Latanie stało się bardziej uciążliwe, straciło mnóstwo ze swojego magicznego romantyzmu. Kontrole bezpieczeństwa doskwierają dziś znacznie bardziej, niż przed wrześniem 2001 roku.
Teraz piekło potrafi zrobić nawet pozostawiona przez nieuwagę walizka. Na warszawskim Okęciu - zanim jeszcze został Chopinem - przeżyłem kiedyś ewakuację z powodu takiego bagażu. Ta zawieruszona walizka dawniej zaniepokoiła by tylko właściciela: gdzież ona się u licha podziała? W Polsce nikt poza tym by się nią za bardzo nie przejął. A tym razem zmusiła tłum ludzi do opuszczenia hali.
Problemy na lotniskach dotycząc jednak zaledwie części społeczeństwa - tej, która podróżuje samolotami. Ale ataki przy pomocy dronów dotkną wszystkich. Być może wymuszą jakieś nowe procedury bezpieczeństwa w najprostszych życiowych sytuacjach.
Na tym niestety polega triumf terroryzm - na zastraszeniu całego społeczeństwa.
Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na PiotrLipinski.pl. Żartuje na Twitterze @PiotrLipinski. Nowa książka „Geniusz i świnie” – o Jacku Karpińskim, wybitnym informatyku, który w latach PRL hodował świnie – w wersji papierowej oraz ebookowej.
*Zdjęcia pochodzą z Shutterstock.