Szwedzka firma wszczepia swoim pracownikom chipy. To jednak dopiero początek
Jeśli kiedykolwiek pracowaliście w korporacji, zapewne mieliście okazję codziennie “przybijać kartę”. Sam miałem wątpliwą przyjemność to robić i moja pracownicza karta szła w ruch przy wchodzeniu i wychodzeniu z pracy, otwieraniu mojego stanowiska pracy, a nawet zmiany piętra. Konieczność posiadania tego przedmiotu niestety nie szła w parze z moją zdolnością zapamiętywania i prowadziła do wielu negatywnych sytuacji.
Wszystko przez to, że nagminnie zapominałem zabierać karty z domu lub swojego stanowiska pracy. Wskutek tego tkwiłem pod drzwiami swojego piętra/biura/pokoju i czekałem na dobrą duszę, która wpuści mnie do środka. Okazuje się, że już niebawem pracownicy korporacji nie będą mieć takich problemów, ponieważ ich kartą będzie własna ręka. A konkretniej czip, który zostanie do wspomnianej ręki wszczepiony. Trzeba przyznać, że jest to śmiały krok, ponieważ do tej pory decydowaliśmy się co najwyżej na chipowanie przedmiotów oraz zwierząt. Sami staraliśmy się zbytnio nie integrować a elektroniką.
Zabiegowi ma się poddać 400 osób pracujących w szwedzkiej firmie Epicenter.
Choć pomysły czipowania ludzi dosyć często pojawiały się w filmach i serialach science-fiction, to wcześniej nie były stosowane w praktyce, przynajmniej nie na taką skalę. W czipach zakodowano podstawowe informacje na temat pracowników, które umożliwiaja bezproblemowe poruszanie się po terenie firmy oraz korzystać ze znajdujących się w niej urządzeń.
Przedstawiciele Epicenter twierdzą, że czipy znajdujące się naszym ciele to przyszłość techniki. W tej kwestii ich poglądy tak bardzo nie różnią się od moich. Analizując przeszłość komputerów i elektronicznych gadżetów można bardzo łatwo dostrzec, że cały czas dążymy do miniaturyzacji. W końcu komputery początkowo były wielkimi maszynami zajmującymi po kilkadziesiąt lub nawet ponad sto metrów kwadratowych, następnie trafiły na nasze biurka, potem kolana, a teraz je nosimy w kieszeni lub na ręce.
Wraz z miniaturyzacją idzie też coraz większa chęć integrowania gadżetów z naszym ciałem.
Dowodem na to są coraz popularniejsze gadżety ubieralne. Kolejne etapy miniaturyzacji i integracji gadżetów to właśnie wszczepianie znanych już gadżetów pod skórę w celu możliwości ciągłego zbierania przez nie danych zdrowotnych i przesyłania ich do urządzenia mobilnego lub… służby zdrowia. Oczywiście rozwiązanie takie budzi pewne problemy. Obecnie produkowane inteligentne zegarki i opaski należy ładować co kilka dni lub tygodni, a nawet prosty beacon rozładuje się po roku lub dwóch.
Wyjmowanie takiego układu co dwa dni mijałoby się z celem. Jeden z dziennikarzy poddał się procedurze wszczepiania czipu, którą muszą przejść chętni pracownicy firmy Epicenter. Określił, że jest to krótkotrwały, ale nie bezbolesny zabieg. Podejrzewam, że mało kto będzie chciał się mu regularnie poddawać. Dodawanie co kilka lat kolejnych chipów do ciała też jest niefortunnym pomysłem, ponieważ po kilkunastu takich zabiegach nasze ciało przypominałoby elektroniczne wysypisko. Dlatego naukowcy już teraz muszą zadbać o alternatywne metody zasilania takiego układu, chociażby za pomocą energii naszego ciała. Już Matrix pokazał nam, że w gruncie rzeczy jesteśmy całkiem dobrymi akumulatorami.
Ustaliliśmy już, że chipy montowane w naszych ciałach to przyszłość.
Ale co przyjdzie po nich? Prawdopodobnie będzie to dalsza integracja takich układów z naszym ciałem. Idealną sytuacją byłoby, gdyby mógł się on łączyć z naszym układem nerwowym i wysyłać odpowiednie sygnały do mózgu. Dzięki temu moglibyśmy korzystać z wielkiej mocy obliczeniowej komputerów oraz Internetu bez żadnego urządzenia, a funkcję używanego przez nas ekranu pełniłby... nasz mózg. Tak samo jak odtwarzacza muzyki, konsoli do gier i każdego innego urządzenia korzystającego z dostępu do Internetu..
W połączeniu z ludzką kreatywnością byłoby to potężne i cudowne narzędzie. Możliwe jest, że tak rozpoczęłaby się era nowego człowieka, którego we własnych wyobrażeniach lubię nazywać homo illuminatus, człowiekiem oświeconym. Jest to jednak odległa wizja. Na tyle odległa, że na razie wolę jej szerzej nie poruszać. Jednak też nie na tyle odległa, byśmy sami jej nie doczekali.
*Zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock