Uber - niesamowici wizjonerzy, czy może najbardziej absurdalnie rozdmuchany start-up w historii?
Czytam komentarze po wystąpieniu szefa Ubera Travisa Kalanicka podczas berlińskiej konferencji DLD i śmieję się w duchu. Nie ma chyba lepszego przykładu na to, jak media zachodnie i polskie różnią się w ocenie takich wystąpień.
W Stanach zachwyt: Kalanick obiecuje 50 tys. nowych miejsc pracy w Europie w 2015 r.! Zdejmiemy 400 tys. samochodów z zatłoczonej Europy w 2015 r., przez co zmniejszymy globalne ocieplenie!
W Polsce krytyka: Powiało grozą, gdy wystąpił Kalanick. Bez mrugnięcia okiem i cienia zażenowania opowiadał przez kwadrans, jak zbawi świat dzięki swojej aplikacji: da zatrudnienie dziesiątkom tysięcy ludzi, zmniejszy globalne ocieplenie, przyczyni się do wzrostu gospodarczego i uczyni nasze miasta lepszymi. (…) Dobrze jednak posłuchać i takich, bo inaczej człowiek by nie uwierzył.
Kto ma rację?
Ameryka zawsze miała fioła na punkcie frontmanów, którzy powiedzą wszystko, byleby tylko o nich mówiono. Snucie wielkich planów, najlepiej takich, które rozwalają w pył aktualny status-quo, opisywanie przyszłych wielkich sukcesów, najlepiej takich, które zmienia cały świat. Podziw innych.
W Polsce lubimy patrzeć na wszystko ultra sceptycznie. Wyszedł koleś i bajki opowiada, kompletnie odleciał. Przecież to się nie uda, widzimy przecież jak jest. Niech spada, dobrze będzie jak padnie.
Szef Ubera jest wdzięcznym przykładem do analizy takich różnic w ocenie. Jego projekt jest bowiem ultra kontrowersyjny, i to z której strony by na niego nie patrzeć.
Uber jest dziś wyceniany na - uwaga uwaga - 40 mld dol., czyli sumę absurdalnie oderwaną od rzeczywistości normalnych biznesów. No, ale gdy popatrzymy na to, co komunikuje Kalanick: jesteśmy w 250 miastach na całym świecie, stworzyliśmy ekwiwalent 7,5 tys. miejsc pracy z San Francisco, 14 tys. w Nowym Jorku, 10 tys. w Londynie i 4 tys. w Paryżu, a mamy dopiero 4 lata, to rzeczywiście łatwo uwierzyć w niesamowity wymiar społeczno-biznesowy Ubera.
Potem jednak dowiadujemy się - także od pytań europejskich zniecierpliwionych dziennikarzy na DLD - że serwis taksówkowo-przewoźniczy został zbanowany na wielu rynkach, które zalicza do swojej imponującej puli biznesowej obecności, że co chwilę wybuchają piekące publiczne kryzysy lokalne związane z gwałtami na pasażerach Ubera, patrzymy potem na Warszawę, w której Uber tak szybko jak głośno zadebiutował, tak szybko wieść o nim ucichła, że czar szybko pryska.
No i dalej nie wiemy
Czy rację mają Amerykanie zakochani w Uberze i jego szefie, czy może sceptyczni europejscy komentatorzy, w niniejszym tekście symbolizowani świetnie skonstruowaną wypowiedzią Edwina Bendyka z „Polityki”?
* zdjęcie główne: EPA; zdjęcie w tekście: Shuttestock