Ogrodnik January: Nie za inteligentna ta elektronika?
Czasy mamy takie, że coraz mądrzejsza elektronika ze wszystkich sił usiłuje wyręczyć coraz mniej inteligentnych użytkowników w najrozmaitszych czynnościach, próbuje zastąpić nas w myśleniu i pamiętaniu o różnych sprawach, a czasami nawet ochoczo ratuje nam życie, zagrożone przez krwiożercze urządzenia AGD.
Pierwszym z brzegu przykładem działania sprzętu AGD na rzecz ochrony nietykalności osobistej użytkownika jest pralka, która rządzi się jak szara gęś, mając w nosie mój napięty terminarz oraz zagwarantowany przez konstytucję i Pismo Święte przywilej posiadania wolnej woli. Nawet się zastanawiam, czy wolnym czasie nie wytoczyć producentowi procesu za obrazę uczuć religijnych i ograniczenie moich swobód konstytucyjnych... Niestety, nie mam wolnego czasu, bo kradnie mi go rzeczona pralka. Jakbyście byli ciekawi, to właśnie przez nią ten artykuł jest taki krótki...
A wygląda to tak, że moja niezwykle inteligentna, ładowana od góry pralka po każdym praniu każe mi czekać dodatkowe kilka minut i katuje silnik tak długo, aż zaawansowana elektronika wraz czujnikami wagi i akcelerometrem ustawią bęben otworem do góry, abym mógł wyjąć pranie. Wszystko rzekomo dla mojej wygody.
A guzik!
Skoro nastawiam ekspresowy program prania, to znaczy, że mi się spieszy i te zmarnowane na balety z bębnem 5 minut robi się wkurzające. Choć nie jestem tak inteligentny jak pralka, mnie samemu ręczne przekręcenie bębna otworem do góry zajęłoby jeden moment, ale nie - nie mogę otworzyć pokrywy, dopóki pralka sama nie uzna, że nadeszła właściwa pora. Do starej Frani mogłem wsadzić rękę kiedy chciałem i to był mój problem, czy będzie mi się potem wygodnie używało ramienia skręconego na kształt helisy DNA albo czy mój pies będzie się oblizywał na widok apetycznego otwartego złamania. Teraz pralka wzięła na siebie odpowiedzialność za moje bezpieczeństwo. Tak, wiem, jestem frajerem - jakbym zamiast top-loadera kupił pralkę ładowaną od przodu, to nie musiałbym czekać...
Drugim takim bystrzakiem, który stara się być sprytniejszy ode mnie, jest mój samochód. Niestety, mimo pozorów wysokiej inteligencji, bidulek wykłada się na elementarnych drobiazgach. Na przykład niezależnie od pory dnia, przy wsiadaniu i wysiadaniu upierdliwie usiłuje mi oświetlić miejsce na stopy. Tak jakbym nie wiedział, które skarpety dziś rano założyłem do zimowych sandałów i w jakiej kolejności są te cholerne pedały (obrońców politycznej poprawności serdecznie przepraszam za niezręczne sformułowanie).
Nie jestem prezesem żadnej partii, mam prawko ponad 20 lat i nie potrzebuję latarki, żeby wiedzieć, że hamulec jest z prawej strony! Z lewej..? Nieważne... Ważne, że nie da się tego za cholerę wyłączyć. Co dziwne, mój samochód rozpoznaje dzień i noc - sam zmienia na przykład podświetlenie radia wieczorem lub po wjechaniu do tunelu - ale za to całą dobę usiłuje oświetlić mi buty. Głupi czy uparty?
Podobne problemy z inteligencją dotyczą popularnych ostatnio halogenów, zapalających się podczas skręcania.
Nawet w najjaśniejszy dzień pracowicie doświetlają drogę w trosce o dobrą widoczność dla kierowcy. Jak pamiętamy z fizyki, nic tak nie rujnuje żarówki, jak ciągłe zapalanie i wyłączanie, więc w tym przypadku samochodowa elektronika nie wykazuje się wystarczającą inteligencją, bo przecież tu też wystarczyłoby pierwej sprawdzić, czy jest dzień czy noc. A producenci żarówek zacierają ręce... O ile wcześniej nie wkładali ich do pralki Frani...
Równie głupie okazują się światła awaryjne, które włączają się automatycznie po każdym gwałtowniejszym hamowaniu i sieją panikę wśród kierowców z tyłu, choć nagłe depnięcie na hamulec wcale nie oznacza straszliwego karambolu, a jedynie kolejnego dostawcę pizzy na skuterze, któremu właśnie litościwie darowałem życie.
Klinicznym przypadkiem przerostu elektronicznej głupoty nad zdrowym rozsądkiem jest moja drukarka, uprzykrzająca mi życie za każdym razem, gdy skończy się któryś kartridż z tuszem. W tym miejscu oświadczam, że jak na moje skromne możliwości intelektualne, jestem nieźle rozgarniętym technicznie userem i zdaję sobie sprawę z tego, że trzeba wymieniać pojemniki z atramentem, żeby drukarka mogła drukować. Tyle tylko, że drukarka jest też wyposażona w skaner, który nie potrzebuje tuszu, a mimo to nie mogę go używać, dopóki nie zapakuję w chciwą paszczę nowego kartridża. Skaner na kartridże, jego mać... Geniuszowi z Epsona, który to wymyślił, życzę samochodu nie dającego się uruchomić bez płynu do spryskiwacza...
Przemądrzała elektronika, a właściwie w pełni sztuczna inteligencja czai się na nas również w naszych smartfonach.
Wie lepiej od nas, co jest nam w tym momencie niezbędne do życia. Na przykład Google Now dzień w dzień podtyka mi absolutnie nieprzydatne i wyrwane z kontekstu informacje, o które wcale nie prosiłem. Weźmy choćby dzisiejszy zestaw kart - co my tu mamy...? Urodziny gościa, kogo nie znam, na oczy nie widziałem i sądząc po opisie zainteresowań, nie chciałbym z nim wsiąść do windy po północy. Google informuje mnie też, jaki jest najmodniejszy aktualnie szablon bloga i dlaczego akcje Apple są takie drogie. Czy ja się o to pytałem? Dostałem również link do porównania Samsunga Galaxy Note Edge z iPhonem 6 Plus. Jakby było co porównywać...
W następnej kolejności mamy artykuł na Pudelku o jakimś durniu, który wydał 150.000 dolców, aby upodobnić się cieleśnie do Kim Kardashian. Hmm.. ani Pudelek, ani Kardashianka, ani jej podróbki nie leżą w sferze moich zainteresowań, ale widać Google wie lepiej, co mnie fascynuje. Cholera, chyba pójdę się przebrać w inną kieckę, ta ciśnie mnie w talii... No i oczywiście na koniec nieuchronna jak kontrola skarbowa i niezbędna jak otwieracz do konserw informacja o pogodzie, jaka w tej chwili panuje w Krakowie. No żesz w mordę... tak, jakbym nie wiedział...
Tak się składa, że mam w domu okno, a za nim termometr, więc nie potrzebuję całej potęgi Google, żeby wiedzieć ile jest stopni w tym momencie. Widzę też niebo i chmury, więc informacja o zachmurzeniu jest mi równie potrzebna, jak kartka na lustrze, że jestem facetem. To, że piździ jak w kieleckiem, również widzę. Chyba muszę wyjść na balkon i zabrać choinkę, żeby nie spadła Świętemu Mikołajowi na głowę. Jeszcze napiszą o tym na Pudelku...
Wesołych Świąt :)
Ogrodnik January – Z zawodu grafik, projektant i ogólnie tzw. artysta – absolwent krakowskiej ASP. Dyrektor kreatywny własnej pracowni graficznej Młyn Artystyczny. Z zamiłowania gadżeciarz, z powołania bloger. W sieci obecny od zeszłego wieku. Prześmiewca, samozwańczy tester technologii, poszukiwacz dziury w całym. Od 2010 roku autor bloga Applefobia, gdzie ośmiesza absurdy, demaskuje mitologię, kpi z fanbojstwa i zdrapuje pozłotkę z aluminium. W wolnym czasie czyta książki, gra na gitarze, jeździ na rolkach i fotografuje. Oczywiście nie wszystko na raz…
*Grafiki pochodzą z serwisu Shutterstock.