Singapur? To nie jest kraj biednych kierowców
Jakie miasto jest najdroższe na świecie? Singapur! A już posiadanie własnego auta na tej niewielkiej, zurbanizowanej wysepce jest zabawą dla prawdziwych bogaczy. Jednak gdyby nie wysokie podatki, samochody dosłownie „rozjechałyby” miasto.
Byłem w Jakarcie, byłem w Kuala Lumpur. Choć czeka mnie jeszcze podróż do Indochin, to już wiem jak wygląda prawdziwy azjatycki korek, gdzie kierowcy skuterów przepychają się łokieć w łokieć, aby zająć najlepsze miejsce do startu z czerwonego światła. W obu miejscach jeździłem wypożyczonym skuterem i czułem się jakbym grał w GTA. Jak CJ z San Andreas mknąłem przed siebie nie zważając na przepisy, trąbiące autokary, i innych „kierowców” wracających z podstawówki, którzy muszą zatrzymać się na środku jezdni, aby otworzyć nową paczkę chrupek.
Bo kto w Azji Południowo – Wschodniej przejmuje się przepisami? Tylko Singapur.
To samo mogło stać się udziałem Singapuru, gdyby posiadanie samochodu było obarczone jedynie troską o sprawność maszyny i pełen bak. Wyspa dosłownie utonęłaby w korkach i spalinach, a ludzie udusiliby się smogiem. Dlatego rząd robi wszystko, aby zachęcić ludzi do podróżowania komunikacją publiczną.
Nawet jeśli z bankowego konta pieniądze wprost wylewają się na marynarkę Armaniego czy torebkę Louis Vuitton, to do kupna samochodu droga jest jeszcze daleka. Najpierw trzeba kupić licencję na posiadanie samochodu.
Co miesiąc w publicznych gazetach podawane są ceny licencji. Zmieniają się w zależności od liczby aut w mieście, natężenia ruchu i aktualnej sytuacji gospodarczej. W ostatnim okresie wahały się od 65 do 100 tys. SGD. To maksymalnie ok. 250 tys. zł! Za tyle pieniędzy można kupić kawalerkę w Warszawie!
Jeśli zobaczysz w Singapurze człowieka, który posiada swój własny samochód, to automatycznie możesz pomyśleć, że po prostu udało mu się w życiu. Kiedy ktoś jest gotowy wydać tyle pieniędzy na samą licencję, to zapewne opłaty za poruszanie się po mieście i paliwo to dla niego fistaszki.
Kupno licencji to tylko preludium do tego co potencjalnego kierowcę czeka później.
Rejestracja auta nie jest wieczna, trzeba ją odnawiać co 10 lat. Raz na zawsze kupuje się za to urządzenie rejestrujące poruszanie się samochodu po mieście, które montuje się pod maską. Każde wjechanie lub zjechanie z drogi jest rejestrowane przez system, potrącający z konta określoną sumę pieniędzy. Wysokość zapłaty zależy miejsca, czasu i wieku samochodu.
Ten swoisty „bilet na jeżdżenie własnym autem” będzie najdroższy w centrum, w godzinach od 8.30 do 9. Poza godzinami szczytu system nie pobiera opłat.
Mój miesięczny rachunek za korzystanie z dróg zamyka się ledwo w 100 SGD, ale jestem przypadkiem szczególnym, prawdziwym „heavy userem” i nie kalkuluję. Tzn. nie patrzę czy są teraz godziny szczytu, a nie który tak robią i bardzo starają się, aby dojechać do pracy przed 8:25.
Dodatkowo wszędzie trzeba płacić za parkowanie. Na osłodę te liczby powodują już tylko migotanie przedsionków, a nie zawał serca jak podatki. Opłaty za parking i korzystanie z dróg pobierane są ze specjalnej karty, którą wkłada się do nadajnika rejestrującego położenie.
W Singapurze bardzo rzadko można spotkać samochód starszy niż 10-letni. Po pierwsze dlatego, że właśnie na dekadę można maksymalnie dostać pozwolenie (później trzeba je odnawiać). Po drugie, po 10 latach trzeba co roku stawiać się na przegląd (wcześniej co 2 lata). Po trzecie i najważniejsze, jedenastolatek zapłaci już wyższy podatek od poruszania się po mieście.
Z każdym rokiem opłata wzrasta o 10 proc. I tak np. za podróż 13-letnim autem zapłacimy o 30 proc. więcej, a za przejażdżkę 15-latkiem o 50 proc. więcej.
W tym podatkowym szaleństwie jest metoda.
Im samochód starszy tym bardziej zatruwa środowisko, a w nowych modelach są już przecież bardziej ekonomiczne silniki. Trzeba jakoś namówić ludzi do sprzedawania staruszków na części do Malezji…
Tak, dobrze widzicie. 10-letni samochód nadaje się tu już tylko na szrot…
Dzięki tym wszystkim drakońskim podatkom na 100 osób przypada tu zaledwie 12 samochodów, czyli – patrząc z drugiej strony – jednym samochodem „jeździ” 8,25 osoby. W niedalekim Brunei sytuacja jest zupełnie inna, samochodów jest tam tylko o połowę mniej niż ludzi. Nie wspominając już nawet o maleńkim San Marino, gdzie na osobę przypada 1,26 auta!
Jak zauważył autor singapurskiego bloga MoneySmart, Toyota Corolla kosztuje w Singapurze ok. 150 tys. dol., podczas gdy za tę cenę można gdzie indziej kupić prawdziwe perełki, jak Porshe 911 czy Maserati Quattroporte. Spójrzmy jednak prawdzie w oczy, powyższe kalkulacje są zupełnie obce osobom, które w takich „rydwanach mocy” podróżują po Singapurze. Oni operują na kwotach zupełnie innych rzędów.
Na koniec jeszcze pewna ciekawostka.
Jeśli wyjeżdżasz samochodem z Singapuru do Malezji, to musisz mieć zatankowane przynajmniej 2/3 baku. Po co? Nie wiadomo…
Skoro własny samochód odpada to może taksówka, rower, Segway, albo autobus? To wszystko w nadchodzących wpisach. Polub, aby niczego nie przegapić.
Zdjęcia: Cezary Biernat