Brakowało mi takiej gry! Risen 3: Władcy Tytanów trafia w dziesiątkę – pierwsze wrażenia Spider’s Web
Trudno znaleźć drugi gatunek gier, który przeszedł tak długą drogę, jak interaktywne Role Play. Współczesne cRPG przeżywają namiętny romans z tytułami akcji, nierzadko dodając do tego jeszcze elementy fabularnej gry przygodowej, a nawet strategii. Ma być filmowo, hollywoodzko i epicko. Gracz powinien być przekonany, że posiada wpływ na losy świata, a najlepiej całej galaktyki. Mam chwilowo dosyć. Właśnie dlatego z konserwatywnym, doskonale znanym fanom Gothica Risenem 3 bawiłem się zaskakująco dobrze.
Udostępniona redakcji Spider’s Web edycja gry to wersja beta, z zaledwie kawałkiem całego świata, jaki zostanie oddany miłośnikom Role Play podczas debiutu finalnej edycji produktu. Ogrywana porcja kodu wciąż posiadała jeszcze błędy i niedoróbki. Z tego powodu nie mogłem dla Was nakręcić żadnego materiału filmowego ani uchwycić żadnego zrzutu ekranu, z kolei w tekście posługuję się tylko i wyłącznie promocyjnymi grafikami dostarczonymi przed wydawcę.
Mimo tych niedogodności, już teraz mogę z pełną świadomością napisać – brakowało mi gry tego typu
Naprawdę brakowało. Wiecie, kiedyś Gothic to dopiero było coś. Producenci z Piranha Bytes podbili serca polskich graczy, dla których tytuł cRPG stał się obiektem autentycznego kultu. Trudno się temu zresztą dziwić. W 2001 roku produkcja robiła kolosalne wrażenie. Oczywiście to nie pierwszy tytuł z otwartym światem i trójwymiarowym środowiskiem. Biorąc jednak pod uwagę klimat, możliwości i warstwę wizualną, dzieło Niemców nie miało sobie równych. Oczywiście do czasu premiery The Elder Scrolls III: Morrowind, która miała miejsce rok później.
Kiedy uruchomiłem Risen 3 po raz pierwszy, powrót do tego samego, zdartego niemal do cna schematu był dla mnie dosyć kłopotliwym doświadczeniem
Bohater poruszający się jak gdyby miał kijek wsadzony sami wiecie gdzie, do bólu drętwe dialogi, do tego gestykulacja, której nie powstydziłby się reżyser Sharcando 2 – to wszystko stało w wyraźnej opozycji do typowo filmowych dzieł BioWare i ich naśladowców. Ponownie zostałem wtrącony do świata bezimiennych bohaterów, potężnych magów, fatalnych animacji walki, setek zadań na zasadzie „musisz mi pomóc, aby zyskać mój szacunek” oraz mozolnego posuwania niezbyt ciekawej fabuły do przodu. No i wiecie co? Bawiłem się doskonale. Tak, jak już dawno nie miałem okazji.
Jasne, Wiedźmin 2, seria Mass Effect, Alpha Protocol, pierwsze Dragon Age – to wszystko dobre i bardzo dobre gry. Kto jednak grał w Gothica ten doskonale wie, o co mi chodzi. Gry od twórców z Piranha Bytes posiadają te same, niezmienne i niezwykle charakterystyczne założenia, od których nie da się oderwać. W ich mocno już archaicznych pomysłach oraz niebywałej konsekwencji drzemie pradawna magia, której często mogą jedynie pozazdrościć inne studia. Niezależnie, ile czasu minęło od premiery pierwszego Gothica, pewne schematy stale dają ogromną frajdę. Na tyle dużą, że jesteśmy w stanie wybaczyć wiele niedoskonałości, których w becie naprawdę nie brakowało.
Początek przygody zaczynał się, a jakże by inaczej, na brzegu portowej zatoczki. Tam dowiadujemy się o wstępnym zarysie konfliktu między magami i inkwizycją i już możemy pójść, gdzie tylko dusza zapragnie. Wyspa, na której toczy się rozgrywka przypomina to, co miłośnicy serii Risen widzieli już wcześniej. Krajobrazy budzą skojarzenia z Grecją, na co wpływa miejscowa architektura, biała cegła, górzystego teren oraz słoneczny klimat. Po raz kolejny mamy do czynienia z ładnym światem, który został najeżony zagajnikami, podziemiami, ruinami, domostwami i jaskiniami. Każde miejsce skrywa coś ciekawego, a wiele z nich to zaczątki bądź zakończenia rozmaitych zadań.
Misje po postawieniu nogi na suchym lądzie wysypują się zresztą niczym karty z rękawa
Jedno zadanie, drugie, trzecie, od samego początku mamy co robić, po raz kolejny rozwijając własną reputację oraz wpływy na wyspie. Nie zabrakło możliwości dołączenia do jednej ze stron konfliktu, powracają nauczyciele umiejętności oraz cech, do tego znany system rozwoju postaci, skradania się, opcji dialogowych i zdobywania pancerza oraz oręża w zamian za postęp w wątku fabularnym. Nawet pasek z umiejętnościami pozostał na swoim miejscu, co we współczesnych grach cRPG należy już do rzadkości.
Metr po metrze, Risen 3 dawał mi coraz więcej frajdy i satysfakcji. Po wykonanych na hollywoodzką modłę przygodach kapitana Sheparda odnalazłem ogromną przyjemność w swobodnym zwiedzaniu wyspy i toczeniu walk z napotkaną zwierzyną. Beztroskie pałętanie się po pięknych terenach, przerywane częstym pojawianiem się postaci niezależnych, było przyjemnością samą w sobie. Rozglądając się dookoła widziałem dziesiątki zadań i przygód, które naprawdę miałem ochotę wykonać. Nie spodziewałem się, że wesołe pląsanie w blaskach zachodzącego słońca może dać mi tyle frajdy, po znacznie bardziej linearnych produkcjach od mistrzów interaktywnej narracji.
Nie oznacza to oczywiście, że Risen 3 zachwycił mnie w całej swojej rozciągłości
Kolejny raz mamy do czynienia z odpychającym, niemrawym głównym bohaterem, z którym ciężko się utożsamić. Animacje postaci wołają o pomstę do nieba, natomiast warstwa wizualna tytułu jest po prostu przyjemna, ale nic więcej. Śmiem twierdzić, że każdy, kto ma za sobą drugą odsłonę przygód Geralta z Rivii, nie uzna tej produkcji za powalająco urodziwą. Nie ma mowy o żadnej rewolucji, o żadnym wyznaczeniu kierunku, o żadnej innowacji i nowatorskości. Wręcz przeciwnie – świat Risen 3, choć niezwykle sympatyczny, wydawał się stosunkowo pusty i martwy.
Port nie tętnił życiem. W siedzibie magów nie dało się wyczuć, że obcujemy w miejscu, w którym zostały zgromadzone tajemne arkana. Las to co najwyżej zagajniczek. Wskazana przez towarzysza „jaskinia” okazuje się być malutką pieczarą. Zabrakło mi pewnego rozmachu, pewnej olbrzymiej skali, która mogłaby przyćmić ofertę konkurencji. Niestety, nie doszukałem się jej. Risen 3 na ten moment zdaje się być produkcją mniejszą, bardziej archaiczną, z mniej pasjonującym scenariuszem, wyeksploatowanym już światem oraz powietrzem parnym od braku powiewu świeżości. Pozostaje głównie ta wyjątkowa magia, którą doskonale znają miłośnicy Gothica. Na reszcie Risen 3 może nie zrobić takiego wrażenia, jakie tytuł zrobił na mnie.
Mimo tego – naprawdę mocno trzymam kciuki. Wiem, że sam będę ogrywał produkcję Piranha Bytes z dużą przyjemnością. Zdaję sobie jednak sprawę, że z perspektywy nadchodzącego, trzeciego już Wiedźmina oraz nowego Dragon Age dzieło naszych zachodnich sąsiadów na pewno nie zatrzęsie tak branżą. To nie piłka nożna, w której Niemcy masakrują rywali. Dobra gra, ale póki co głównie na sentymentach.