REKLAMA

Trzy razy kosmos: ogrywamy Evolve, Civilization Beyond Earth oraz Borderlands The Pre-Sequel – pierwsze wrażenia Spider’s Web

Jak chwalą się w 2K, tegoroczny line-up jednego z największych wydawców gier komputerowych jest najbardziej okazałym w całej ich historii. Civilization Beyond Earth, Evolve, Borderlands The Pre-Sequel, NBA2K15 (pierwszy raz z polską drużyną!), Battleborn oraz nowe WWF są naprawdę niedaleko, natomiast dystrybutorom ledwo starcza „ochów” i „achów” nad nadchodzącymi tytułami. Postanowiłem powiedzieć „sprawdzam”, ogrywając najważniejsze z tych produkcji podczas eventu zorganizowanego przez Cenegę. Kosmiczne cywilizacje, kosmiczne bestie i kosmiczne roboty bojowe sprostały ziemskim oczekiwaniom?

Trzy razy kosmos: ogrywamy Evolve, Civilization Beyond Earth oraz Borderlands The Pre-Sequel – pierwsze wrażenia Spider’s Web
REKLAMA
REKLAMA

Evolve

Nadchodząca gra od twórców Left 4 Dead nigdy nie wzbudzała we mnie przesadnej ekscytacji. Chociaż mówimy o niezwykle głośnym medialnie, atrakcyjnym wizualnie i marketingowo tytule, zamiana rozkładających się żywych trupów na kosmiczne potwory wydawała mi się zbyt mała i drobna. Kooperacyjne Evolve naprawdę do mnie nie przemawiało. Zwłaszcza w świetle innych produkcji nastawionych na współpracę graczy, takich jak Destiny czy Rainbow Six: Siege. Ja głupi. Moje podejście uległo radykalnej zmianie po kilkudziesięciu niezwykle intensywnych minutach rozgrywki.

Bardzo podoba mi się, że producenci nie nazywają swojego tytułu rewolucją, a jedynie ewolucją kooperacyjnego podgatunku gier. Biorąc Evolve pod lupę, to po prostu rozwinięcie mechaniki znanej z Left 4 Dead oraz lekkie zmodyfikowanie zasad. Nowa formuła 4 na 1 to tak naprawdę nic innego, jak czerpanie garściami z poprzednich dokonań studia Turtle Rock. Umiejętne czerpanie, trzeba dodać.

Dla mnie największą zaletą Evolve stanowi to, że gra jest kierowana również do „samotnych wilków”, którzy nie przepadają za kooperacją i drużynową współpracą.

Podczas zabawy wcieliłem się w Krakena, drugiego potwora możliwego do sterowania, który zrobił na mnie kolosalne wrażenie. Latająca, przypominająca przedwiecznych Lovecrafta istota jest po tysiąckroć ciekawsza od zaprezentowanego na targach E3 Goliatha. Dopiero w jej obślizgłej skórze poczułem prawdziwy potencjał drzemiący w Evolve.

evolve-5

Tym paradoksalnie nie jest walka. Podczas kilku sesji ta bardzo często stanowiła zaledwie dodatek do przetrwania, będącego główną osią rozgrywki. Najpierw przetrwać musi bestia, do czasu awansu na dalsze stadium rozwoju. Następnie musi przetrwać drużyna łowców, walczących z olbrzymim monstrum, które rzuca nimi jak piłeczkami. Przetrwanie, tropienie, ucieczka – to właśnie moim zdaniem esencja Evolve, odróżniająca ten tytuł od Left 4 Dead.

Zauważyłem, że podczas zabawy słowem kluczem było „wycofanie” i „odwrót”

Proste, bezpośrednie konfrontacje jedynie zarzynają i spłycają potencjał drzemiący w Evolve. Zrozumienie mapy, poznanie jej sekretów i możliwości, „stanie się” częścią tego kosmicznego, egzotycznego ekosystemu – to dopiero rozrywka. Same konfrontacje łowców z potworami po prostu są i to najlepsze, co mogę o nich napisać. Bez wykorzystania specjalnych umiejętności, ekwipunku i taktyk konfrontacje należą do nijakich. Evolve tworzy otoczka, tworzy atmosfera, tworzy niegościnny klimat i tworzy otoczenie. Starcia, będące momentem kulminacyjnym, to tylko nieco niedomyta wisienka na wspaniałym, egzotycznym torcie. Już nie mogę się doczekać, kiedy poznam kolejne bestie.

evolve-3

Moje oczekiwania

Wbrew entuzjastycznym opiniom, po Evolve nie obiecywałem sobie zbyt wiele. Spodziewałem się klona Left 4 Dead z nieco innymi założeniami i niezwykle monotonnymi starciami.

Zderzenie z rzeczywistością

Dostałem tytuł, który może być kapitalny proporcjonalnie do stopnia zgrania drużyny. Cieszę się, że walka to tylko jeden z niezwykle ważnych aspektów produkcji, natomiast wygrać można na więcej niż jeden sposób. Bardzo pozytywne zaskoczenie, zwłaszcza w wymiarze wykorzystania mapy, kreacji bestii oraz interaktywności podczas polowania.

Civilization Beyond Earth

Od samego początku przeczuwałem, że z Civilization Beyond Earth będę miał olbrzymi problem w ocenie. Z jednej strony najnowszy tytuł sygnowany nazwiskiem Sida Meiera wygląda dokładnie tak samo jak piąta odsłona serii. Z drugiej, Beyond Earth to zupełnie nowa otoczka, która wprowadza niespotykany wcześniej powiew świeżości. Pytanie, czy to wystarczy, aby spojrzeć na najnowsze dzieło Firaxis jako coś więcej niż modyfikację do kapitalnego Civilization V, wciąż pozostawiam otwarte.

Beyond Earth naprawdę wygląda, pachnie i zachowuje się jak Civilization V. Podobne ekrany menu, bliźniaczy interfejs, dokładnie ta sama szata graficzna – gdyby nie kosmiczna otoczka, oba tytuły wyglądałby kropka w kropkę identycznie. To, co wyróżnia najnowszą produkcję Sida Meiera to oczywiście futurystyczny klimat, który wylewa się z ekranu. Co prawda z najnowszym Civilization nie miałem okazji spędzić zbyt wiele czasu, lecz nawet to wystarczyło, abym na swojej drodze napotkał olbrzymie czerwie znane miłośnikom Diuny autorstwa Herberta czy surowce do złudzenia sprawiające wrażenie wyciętych z kosmicznego Starcrafta.

civ-be_screen2

Przy całej tej otoczce, Beyond Earth jest szokująco podobne do poprzedniej odsłony. Ma się wrażenie, że kosmici, futurystyczni żołnierze oraz mapy to tylko skórki nałożone na piątą, naprawdę udaną odsłonę. Powracają zwiadowcy, znowu mamy cudowne budowle, dokładnie te same sposoby na oblężenie miast, a także ich rozwój czy utrzymanie. Walka nie różni się absolutnie niczym, natomiast rozgrywka jest na tyle instynktowna, że miłośnicy serii nie będą musieli przeczytać ani jednego ekranu pomocy. Jestem o tym przekonany.

Nie oznacza to jednak, że Beyond Earth to tylko i wyłącznie nowe szaty (turowego) króla

W Firaxis wprowadzili kilka wyraźnych zmian odróżniających ich najnowszą grę od poprzedniczek. Za największą z nich uznaję nowy system technologii. Ten miast linearnego zamienił się na kołowy, postępujący nie po sznurku, ale od środka na peryferia. Dzięki temu gracz będzie miał możliwość rozwijania swojej nacji w ściśle określonym kierunku, bez konieczności skupiania się na innych, nieinteresujących nas skokach cywilizacyjnych.

civ-be_screen3

Innym novum są satelity, które przenoszą rozgrywkę na (dosłownie) wyższy poziom, unosząc się ponad myśliwcami i statkami kosmicznymi. Satelity mogą zarówno pomagać w boju, jak również wykonywać wiele praktycznych czynności. Ostatnią i niezwykle kontrowersyjną nowością są trzy ścieżki, jakie może obrać nacja gracza podczas rozgrywki. Miłośnicy futurystycznych technologii, genetyczni manipulatorzy czy wierni „człowieczeństwu” kolonizatorzy – to od tego wyboru zależeć będzie wygląd naszych jednostek i postaci, a także struktura pajęczyny rozwoju.

Muszę przyznać, że jestem nieco rozczarowany

Siłą Cywilizacji od zawsze było bogactwo ras, nacji, kultur i wierzeń. Beyond Earth zrywa z tym, oferując ośmiu liderów oraz trzy ścieżki rozwoju. Chociaż wciąż nie miałem czasu przetestować nowego rozwiązania wystarczająco długo, na ten moment uznaję to za wyraźny krok wstecz dla całej serii. Co więcej, obawiam się, że kosmicznej otoczce może się nie udać „przykryć” tę mniejszą niż wcześniej pulę dostępnych stron konfliktu.

civ-be_screen1

Mimo tego, na Civilization Beyond Earth na pewno będę chciał położyć swoje ręce. Tytuł najzwyczajniej w świecie intryguje, lecz jeżeli myślicie o niespotykanej w serii rewolucji – muszę was rozczarować. O niczym takim nie ma mowy. Z drugiej strony studiu Firaxis bez wątpienia należy się uznanie za odważny krok w gwiazdy, na który czekało coraz więcej graczy.

Moje oczekiwania

Powiew świeżości oraz wyraźny skok do przodu w aspekcie grafiki oraz warstwy wizualnej. Zrewolucjonizowana walka jednostek lądowych oraz bardziej spersonalizowana rozbudowa własnych kolonii.

Zderzenie z rzeczywistością

Powiew świeżości faktycznie jest odczuwalny, ale tylko i wyłącznie ze względu na nową otoczkę. Pod nią kryje się dokładnie te samo Civilization V, w które zagrywam się od dłuższego czasu. Co więcej, na pewnych płaszczyznach Beyond Earth wydaje się być krokiem wstecz.

Borderlands The Pre-Sequel

Jako miłośnik serii Borderlands, to właśnie na Pre-Sequel rzuciłem się z największym pożądaniem. Gdzie tam Evolve, gdzie tam nowe Civilization, skoro w końcu mogę pokierować legendarnym Claptrapem - najsympatyczniejszym i najbardziej śmiercionośnym robotem w całej branży gier. No, prawie. Wydawca najlepsze pozostawił dla siebie, oddając testującym dwie inne grywalne postacie oraz pokaźnych rozmiarów mapę o otwartej strukturze.

Nie wiem, czy to wina konsol nowej generacji, czy dwóch pozostałych gier obecnych na pokazie 2K, ale nowe Borderlands… odrzuciło mnie od ekranu. Pomimo maskującej naprawdę wiele, komiksowej i sympatycznej dla oka warstwy wizualnej, stwierdzam z całą pewnością, ze Pre-Sequel jest po prostu brzydki. Tekstury niskiej rozdzielczości wypalają oczy. Zarówno te pokrywające otoczenie, jak również nałożone na najważniejsze postacie. Jadąc na konferencję 2K grałem w Borderlands 2 na PS Vicie i bez żadnej złośliwości stwierdzam, że od strony grafiki oba tytuły nie różnią się od siebie praktycznie niczym. Co więcej, olbrzymi ekran pokazuje wszystkie niedoskonałości, które ukrywa mniejszy odpowiednik handhelda Sony.

borderlans-the-pre-sequel2

Nie o warstwę wizualną tutaj jednak chodzi, a czystą, nieskrępowaną i satysfakcjonującą rozgrywkę. Na tym polu Borderlands The Pre-Sequel… wydał mi się co najwyżej dobry. Oczywiście przeniesienie akcji gry w kosmos to miła odmiana od pustyń i śniegów Pandory. Gwiezdny klimat i związane z tym nowe możliwości graczy nie są jednak w stanie przykryć tego, czego najbardziej się obawiałem – nadchodząca gra 2K Austin i Gearbox Software to po prostu odgrzewany kotlet w nowej otoczce.

Jasne, możliwość wykonywania olbrzymich skoków dzięki obniżonej grawitacji, strzelanie do hełmów przeciwników wypełnionych powietrzem czy używanie odrzutowego plecaka to coś nowego i ciekawego, ale w moim mniemaniu cały czas mówimy o kosmetyce. Zwłoki zamrożonego przeciwnika, rozbite na kilkanaście leniwie lewitujących w nieważkości fragmentów to zupełnie nowy widok dla fanów serii, lecz to troszkę za mało, aby mówić o czymś więcej niż wyciskaniu kury znoszącej złote jaja.

borderlans-the-pre-sequel

Borderlands The Pre-Sequel trzeba potraktować jako pożegnanie serii z konsolami Xbox 360 i PlayStation 3. Pożegnanie intensywne i grywalne, ale również niezwykle powtarzalne. Po dłuższym kontakcie z niezwykle silnie wzorującym się na Destiny ciężko będzie powrócić do gorszych standardów. Mimo tego, Pre-Sequel na pewno ogram, chociażby ze względu na wątek fabularny. Ten po raz pierwszy w serii wydaje się być naprawdę ciekawy. Już teraz wiem, że gra będzie w stranie dostarczyć mi bardzo przyjemną i uzależniającą rozgrywkę, lecz po raz drugi z rzędu to dokładnie ten sam styl zabawy, co wcześniej.

Moje oczekiwania

Spodziewałem się odważnego kroku naprzód, dzięki któremu Gearbox Software zaoferuje fanom serii coś zupełnie nowego i niepowtarzalnego.

REKLAMA

Zderzenie z rzeczywistością

Nowe Borderlands stale cieszy, ale trudno nie odnieść wrażenia, że Pre-Sequel to nic więcej niż tylko odrywanie kuponów od słusznie uznanego przez recenzentów dzieła. Kosmiczna otoczka oraz równie kosmiczne możliwości wydają się być jedynie ciekawą kosmetyką, podobnie jak w przypadku Beyond Earth. Wciąż jednak daje frajdę.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA