REKLAMA

Nie każda gra musi kończyć się happy endem. Oto najciekawsze „czarne scenariusze" branży

Schemat jest doskonale znany każdemu graczowi. Najpierw zostajemy wrzuceni w wir ważnych wydarzeń, potem zdobywamy niezwykłe umiejętności, a następnie ruszamy na ratunek całego świata. Podczas ostatecznego starcia zawsze musimy walczyć ze złym, głupim i ogromnym przeciwnikiem, po ubiciu którego ratujemy białogłowę. Całość wieńczy scena z zachodem słońca w tle, a wszyscy żyli potem długo i szczęśliwie. Hollywodzki banał od wielu lat znany jest każdemu graczowi, który już po kilku godzinach rozgrywki może przewidzieć zakończenie. Na całe szczęście nie zawsze.

Nie każda gra musi kończyć się happy endem. Oto najciekawsze „czarne scenariusze” branży
REKLAMA
REKLAMA

Czasami to nie ci prawi, nie ci dobrzy i nie ci szlachetni triumfują. Z dominującym schematem walczy niewielu producentów, oferując scenariusze unikalne, szokujące i takie, w których zło wygrywa z dobrem. Chociaż odważnych fabularnie produkcji jest garstka, każda z nich zapada w pamięci przez wiele lat po swojej premierze. Na tyle, że podczas rozważań nad komputerowymi produkcjami można wyciągnąć je z niebytu umysłu niczym króliki z kapelusza. Przyznam, że od zawsze doceniałem odwagę producentów, którzy w swoich dziełach dawali wygrać tym złym i niegodziwym, nie raz i nie dwa ryzykując bojkotem własnych fanów. Scenariuszowa awangarda od czasu do czasu daje o sobie znać, ja z kolei z ogromną chęcią przytoczę Wam najciekawsze produkcje, w których to ci źli święcą trumfy, mając pod swoim butem prawość, szlachetność i cnotliwość.

Uwaga: podpunkty najeżone są spoilerami. Jeżeli nie grałeś w którąś z poniższych produkcji – shame on you! Koniecznie nadrób zaległości!

Prince of Persia i zagłada całego świata

Baśniowe Prince of Persia z 2009 roku zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Niemal wszystko „zagrało” w tym tytule, od mechaniki, przez unikalną warstwę wizualną, na kreacji bohaterów kończąc. Tytułowy książę to zawadiaka i rozbójnik, który spotyka na swojej drodze piękną księżniczkę, z którą wspólnie i niezwykle efektownie walczą z siłami ciemności.

Ogromny banał, prawda? Łatwo wyobrazić sobie zakończenie, w którym zakochana w sobie dwójka rządzi Persją, razem dbając o dobrobyt i rozwój poddanych. Tyle tylko, że księżniczka umiera, aby przedwieczny mrok nie mógł wygrać. Książe z kolei, z pękniętym sercem i ogromną determinacją, robi wszystko, aby ją ocalić. Nawet, jeżeli oznacza to skąpanie całej planety w mroku i ciemności. Po wieki wieków. Bez możliwości odwrócenia takiego stanu rzeczy. Zakończenie naprawdę mocne i niezwykle niespodziewane, co dobitnie kunszt Francuzów z Ubisoftu.

Scena wywołała małą burzę wśród braci fanów. Większość z nich była poirytowana faktem, że cały ich wcześniejszy dorobek runął niczym domek z kart. Sam byłem niezwykle usatysfakcjonowany – aby uzyskać „złe” zakończenie trzeba wykonać kilka dodatkowych czynności, natomiast mając do wyboru dwa różne finały, bez wątpienia podjąłbym podobną decyzję. Ech, ostatni dobry i naprawdę warty uwagi Prince of Persia. Do teraz liczę na jego kontynuację.

I Have No Mouth But I Must Scream to jedno wielkie złe zakończenie

Rewelacyjna gra przygodowa wydaje się być nieśmiertelna, swoją oryginalną i makabryczną formą kusząc graczy również dzisiaj. O tym tytule, który podda Wasze człowieczeństwo prawdziwej próbie, pisałem na ramach Spider’s Web znacznie wcześniej. Ikona komputerowej grozy jak ulał pasuje do tego zestawienia, z kilkoma możliwymi zakończeniami, ale żadnym naprawdę pozytywnym.

i have no mouth 5

Trudno o bardziej przygnębiającą produkcję niż I Have No Mouth But I Must Scream. Gwałt, tortury, zabijanie dzieci, brutalne eksperymenty, nawet kanibalizm – jest tutaj wszystko, czego nie odważy się umieścić w swoich produkcjach większość z twórców. Gracz posiada pewną dowolność w podejmowanych czynnościach, chociaż te osądza superkomputer przyszłości, znęcający się nad ostatnimi przedstawicielami naszego gatunku. W zależności od podjętych czynności zakończenia różnią się między sobą, lecz zawsze mają jeden wspólny mianownik – cierpienie, ból i nieskończoną agonię.

Opisywanie konkretnych scen na moment przed napisami końcowymi nie ma sensu, ponieważ gra przygodowa to jedno, wielkie i rozciągnięte w czasie złe zakończenie, z którym naprawdę ciężko walczyć. Nie oznacza to jednak, że jest to niemożliwe.

Shadow of the Colossus oszukuje głównego bohatera i bezwzględnie się z nim rozprawia

Tytuł – legenda, dla którego warto było kupić PlayStation 2. Podczas ubijania 16 olbrzymich kolosów zastanawiałem się, jakie skarby czekają mnie na samym końcu przygody. Gra sama w sobie była kapitalna, więc naprawdę nie miałem potrzeby na jakieś wyjątkowe wynagrodzenie moich wysiłków, lecz nie spodziewałem się, że zamiast gratulacji od twórców dostanę ogromną karę.

shadow of the colossus

Niestety, kolosy na które polował gracz były jedynymi elementami, który trzymały potężnego demona w zamknięciu. Szkoda, że nikt o tym nie poinformował mnie wcześniej. Na skutek mężnych działań mojego awatara zło wydostaje się na powierzchnię, przy okazji opętując postać gracza. Ta, bezradna, zdewastowana i osłabiona, zostaje zaszlachtowana przez wojów, aby przerodzić się w demona z prawdziwego zdarzenia. Ten z kolei sieje już tylko strach i pożogę. Gdzieś w tle przewija się szersze, pozytywne zakończenie, lecz ciężko go dostrzec po zżyciu się z młodym bohaterem, który zostaje wypchany ostrzem jak jakiś wieprz.

Nier usuwa pliki gracza na jego oczach. Tak kończą się umowy z demonami

Kto dzisiaj pamięta jeszcze Nier? Słusznie, ponieważ tytuł zdecydowanie nie należał do tych wyjątkowych i niezwykle grywalnych. Twórcy zdobyli się jednak na przebłysk autentycznego geniuszu, którego może im pozazdrościć sam Hideo Kojima, pionier, wizjonerów oraz twórca serii Metal Gear Solid. Producenci Nier zaproponowali graczom niezwykłą umowę, którą ci są w stanie zawrzeć podczas rozgrywki. Dawno już nie spotkałem się z tak efektownym obaleniem czwartej ściany w komputerowej produkcji.

Umowa ma następujący charakter – nasz awatar może ocalić bliską mu kobietę, ale pod jednym warunkiem. Świadomość i pamięć o postaci gracza znikną bezpowrotnie, tak jak on sam. Czcze gadanie? Nie tym razem. W specjalnym menu twórcy kilkukrotnie dopytują gracza, czy ten jest pewny swego, tylko podgrzewając atmosferę. Po ostatecznym podpisaniu cyrografu z demonem na oczach dzierżyciela kontrolera zaczynają być usuwane pliki, elementy ekwipunku oraz inwentarza, jakie zgromadził gracz.

Jeden za drugim, obiekty rozpływają się w powietrzu, pozostawiając puste obszary. Usunięciu podlegają również wcześniejsze stany gry, zapisane w różnych slotach. Uratowały się jedynie osiągnięcia/trofea, lecz wszystko inne – gracz traci bezpowrotnie, natomiast bohaterowie, których uratował, nigdy go nie wspomną. Efektowne, oryginalne, pomysłowe. Uwielbiam takie elementy w grze.

Final Fantasy VII: Crisis Core wyciska łzy z największych twardzieli

Dla tej produkcji kupiłem wiele lat temu PlayStation Portable. Inwestycję bardzo szybko uznałem za udaną, ponieważ Crisis Core broni legendy Final Fantasy VII, będąc prawdziwym skarbem dla wszystkich miłośników produkcji jRPG. Zakończenie tej produkcji tkwi w mojej głowie niezwykle silnie, mimo pewnej niezjadliwej dla wielu graczy orientalnej otoczki.

Co wyjątkowe w Crisis Core, będącym prequelem względem Final Fantasy VII, każdy fan serii dobrze znał zakończenie już na starcie. Główny bohater wcześniej czy później będzie musiał pożegnać się ze światem, mimo drobiazgowo wykreowanej sylwetki oraz przywiązania posiadacza handhelda. Jedna scena po drugiej, oddychało się z ulgą, że to jeszcze nie ten moment, jeszcze nie ten czas. Kiedy jednak smutne zakończenie dało o sobie znać, zrobiło to z siłą emocjonalnego buldożera. Crisis Core wyciska łzy wśród największych twardzieli, natomiast ostatnia walka z przeważającą ilością bezlitosnych przeciwników, której po prostu nie da się wygrać, już teraz przeszła do legend. Narracyjne mistrzostwo.

The Last of Us i najbardziej samolubny bohater świata

The Last of Us to bez wątpienia jedna z dwóch najlepszych gier 2013 roku, zaraz obok Grand Theft Auto V. Dla dzieła Naughty Dog po prostu warto kupić konsolę, niezależnie, czy mówimy o PlayStation 3 czy PlayStation 4. W tej produkcji niemal wszystko jest kapitalne, od warstwy graficznej, przez klimat, na rozgrywce kończąc. Odstaje tylko i wyłącznie zakończenie, równie niegodziwe i problematyczne w ocenie, co pierwsze 10 minut gry, przez wielu, w tym również mnie, nazywanych „najlepszymi 10 minutami w historii gier”.

Protagonista to samolubny dupek, co tutaj więcej napisać. O ile bardzo łatwo zrozumieć jego intencje po stracie córki, spójrzmy na proporcje. Życie jednej, młodej osoby kosztem ocalenia całej ludzkości? Matematyka wydaje się być stosunkowo prosta. Tyle tylko, że The Last of Us od samego początku do samego końca stawiało na emocje, nie logikę. Właśnie dlatego Naughty Dog popełniło jedno z najbardziej kwestionowanych, niepewnych i niepełnych „endingów”, jakie widziała cała branża gier. Między innymi za to mają moje uznanie.

Metal Gear Solid V: A Phantom Pain zwiastuje morze mroku

W kuluarach mówi się, że najnowsze dzieło Hideo Kojimy będzie prawdziwym wyciskaczem łez oraz niezwykle mroczną przygodą. Trudno się temu dziwić -  na oczach gracza dojdzie do niezwykłej przemiany uwielbianego przez wielu fanów herosa w szwarccharakter kilku kolejnych odsłon. MGS3, Peace Walker oraz Ground Zeroes sprawiły, że gracze na całym świecie zżyli się z postacią Snake’a, aby już niebawem wykuć z niego bezdusznego potwora.

Już po zwiastunach można zobaczyć, że Hideo Kojima nie boi się trudnych tematów. W Ground Zeroes wizjoner zszokował wszystkich gwałtem wykonywanym przez nieletniego, teraz stawia na wykorzystanie dzieci w Afryce, nielegalny handel oraz tortury. Wszystko to ma na celu sprawić, że odwrócę się od postaci, z którą spędziłem kilkadziesiąt godzin rozgrywki na najwyższym możliwym poziomie. Jestem niezwykle ciekawy, jak Japończyk zepnie ze sobą wiele wątków, tworząc jedną, spójną całość z serii, która swoje początki miała jeszcze w 1987 roku. Karkołomne zadanie, ale nie niemożliwe. Naprawdę zacieram ręce.

REKLAMA

Oczywiście zdaję sobie sprawę, że lista jest otwarta. Nie znalazło się na niej wiele tytułów, które są godne uwagi gracza niezależnie od lat na karku.

Spec Ops: The Line, Heavy Rain, Planescape: Torment, Mother 3, Silent Hill czy Fatal Frame szokują zakończeniami, pozostawiając w graczu ogromną dziurę. Moim celem było ukazanie najbardziej zróżnicowanych finałów, które łączy jeden mianownik – odwaga scenarzystów, aby uciec przed hollywoodzkim cliche, jakiego domagają się masy. W opisanych przypadkach tłumy nie dostały tego, co zawsze dostawały. Być może dlatego to właśnie te produkcje, nie zawsze przecież idealne, zapisały się w historii branży, kiedy inne odchodzą w niebyt w kilka miesięcy od premiery?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA