Wersje demonstracyjne gier są potrzebne graczom, deweloperom i całemu rynkowi. Chcemy ich powrotu!
Kupowanie gier to obecnie wielka niewiadoma. Jedyne czym może obecnie kierować się klient są gameplaye i recenzje umieszczane w tradycyjnej oraz internetowej prasie. Jeszcze dziesięć lat temu lat temu niemal każda wypuszczana gra miała też wersję demonstracyjną, którą można było samodzielnie pobrać z sieci lub zainstalować z płyty. Teraz producenci gier powinni powrócić do tego pomysłu. Mają oni możliwość przywrócić dema gier i to w sposób na miarę XXI wieku.
Było kilka koncepcji tworzenia wersji demonstracyjnych gier. Activision wychodził z założenia, że wydanie wersji demonstracyjnej gry jest konieczne w długi czas po premierze, żeby zainteresować tytułem osoby do tej pory niezainteresowane grą. Najbardziej kontrowersyjne podejście do wersji demonstracyjnych miał Crytek, który chciał za nie pobierać drobne opłaty.
Kilka lat temu kwestia dem była naprawdę trudna, bo wyprodukowanie wersji demo to dodatkowy koszt dla studia, dla firm nastawionych na zysk. Dodatkowo rosnące rozmiary gier i jeszcze wolne wówczas połączenia internetowe sprawiały, że pobieranie dema dla kilkudziesięciu minut rozgrywki było dla wielu osób niewygodne i zwyczajnie nieopłacalne.
Teraz mamy szansę powrócić do idei demonstracyjnych wersji gier i to w sposób, który nie będzie uciążliwy dla studiów deweloperskich.
No i do tego okaże się bardzo pomocny dla graczy. Chodzi o darmowe udostępnianie gier na krótki okres, dokładnie tak, jak robi to w ten weekend Electronic Arts ze swoim Titanfall. Przez cały weekend można za darmo grać w ten tytuł bez żadnych opłat. Podobne akcje są często organizowane przez Steam. Widząc je zacząłem się zastanawiać, czemu mogę za darmo zagrać w te gry tylko w wyznaczone weekendy? Czemu nie mogę zrobić tego kiedy chcę?
Gracz pobierałby na swój dysk cały tytuł, a producent wyznaczałby czas, przez jaki można w niego grać bez opłat. Przewiduję tu dwa modele subskrypcji: jeden umożliwiający granie dowolną ilość czasu w grę przez 48 godzin lub 3-5 godzin ciągłej zabawy, zależnie od tego, co będzie bardziej pasować twórcom. Po zakończeniu gry możliwe będzie jej kupienie, odroczenie płatności i zablokowanie dostępu do tytułu lub odinstalowanie jej z dysku. To takie proste.
Kwestią próbnych wersji gier i oprogramowania powinna zająć się też Unia Europejska.
O ile strata 20 zł na film w kinie jest akceptowalna, to zapłacenie 100, 200 lub 250 zł za tytuł, który jest zwyczajnie kiepski może uderzyć po kieszeni każdego gracza. Zaproponowane tutaj rozwiązanie opłaci się nie tylko graczom, ale też deweloperom i całemu rynkowi. Jeśli każdy będzie mógł spróbować gry przez kilka godzin lub dni, zapewne to zrobi. Jeśli tytuł mu się spodoba, kupi go z pełnym przekonaniem. A jeśli nie, po prostu go odinstaluje i nie zostawi w kieszeni twórców ani grosza.
W ten sposób ludzie dostaną możliwość testowania gier, studia samych zadowolonych klientów, zaś rynek szybko oczyści się ze świetnie wypromowanych, ale niedopracowanych i po prostu kiepskich tytułów. Dzięki temu wydawanie niedokończonych tytułów i spieszenie się na określoną datę premiery skończyłoby się raz na zawsze. Z kolei my pod trzech dniach grania nie musielibyśmy pobierać poprawek ważących tyle co połowa gry, tak jak dzieje się to obecnie.
Zdjęcia pochodzą z serwisu Shutterstock