"Prawie" jak Skyrim, czyli The Elder Scrolls Online – recenzja Spider’s Web
Najnowsza gra wiekowej serii jest… inna, niż oczekiwała większość. Bądźmy szczerzy. Każdy liczył na fabularną, klimatyczną kontynuację przygód dla jednego gracza. Kiedy dowiedzieliśmy się o tym, że ZeniMax Online pracuje nad abonamentową grą MMORPG, jęki zawodu były bardzo głośne. Z drugiej strony, nawet weterani Massively Multiplayer poczują, że The Elder Scrolls Online nie jest typowym przedstawicielem gatunku. To hybryda, która nie raz i nie dwa staje w bardzo bolesnym rozkroju.
Chcę być jak Skyrim!
Skyrim było kapitalną grą. Bethesda zrehabilitowała się po nieco rozczarowującym, plastikowym Oblivionie. To właśnie na fali popularności mroźnej gry cRPG rozpoczęła się kampania reklamowa The Elder Scrolls Online i to na północnym, lodowatym wietrze zainteresowania twórcy chcieli wypromować swoje dzieło.
Elder Scrolls Online na każdym kroku stara się udowadniać graczowi, jak wiele ma wspólnego z wcześniejszymi odsłonami serii. Tak jak poprzednio, również teraz mamy możliwość przełączania się miedzy widokiem z pierwszej i trzeciej osoby. Również tutaj możemy się skradać, atakować z zaskoczenia, dokładnie przeszukiwać otoczenie, zamienić się w wilkołaka bądź zrelaksować podczas czytania setek książek. No, przynajmniej w teorii.
Praktyka jest znacznie bardziej brutalna. Owszem, The Elder Scrolls Online czerpie garściami od tak kapitalnych produkcji jak Skyrim czy Morrowind. Niestety, wykonanie pozostawia miejscami wiele do życzenia. ESO bardzo często przypomina zdeformowanego i niezbyt ogarniętego brata, wpatrzonego w starsze rodzeństwo.
Oczywiście możemy przełączać się pomiędzy różnymi ustawieniami kamery. Kiedy jednak obserwujemy Tamriel z perspektywy pierwszej osoby, widać jak na dłoni zubożały świat wykreowany przez ZeniMax Online. Skyrim wręcz pękał od szczegółów, detali i smaczków. Kto chociaż raz widział piękną mgłę sączącą się z górskich szczytów w stronę zalesionej doliny, ten na pewno wie, o czym piszę.
…ale nie do końca mi to wychodzi
Oczywiście The Elder Scrolls Online jest grą z gatunku MMORPG. Graficy od zawsze musieli liczyć się z mnóstwem kompromisów w produkcjach takiego formatu. Mimo tego, otwarte przestrzenie w ESO są po prostu… smutne. Połacie terenu biją nijakością. Jeżeli liczycie na zapierające dech w piersiach widoki – cóż, niestety, możecie być rozczarowani. W porównaniu do takich pereł w koronie gatunku jak Guild Wars 2, świat ESO jest zwyczajnie sztuczny i pusty.
Cieszy, że twórcy zadbali o takie detale jak kurczaki biegające po ulicach, wilki polujące na sarny czy robactwo latające w powietrzu. To jednak kropla w morzu potrzeb gracza wychowanego na grach Bethesdy. Znacznie lepiej prezentują się wnętrza ciasnych lokacji, które mogą stanowić wzór dla większości współczesnych gier MMORPG.
Korytarze, lochy, jamy, pieczary, świątynie czy zamczyska – te są wykonane naprawdę szczegółowo. To właśnie zamknięte przestrzenie stanowią największą frajdę podczas eksploracji Elder Scrolls Online. Są najeżone pułapkami, przepełnione skarbami oraz detalami. Drużynowa eksploracja takich miejsc to naprawdę udana zabawa, chociaż nic ponad to, do czego przyzwyczaiły nas gry MMORPG z najwyższej półki.
Niestety, wyraźnym, odczuwalnym i bolesnym krokiem wstecz jest również poziom interaktywności ze światem. Seria The Elder Scrolls od zawsze była pionierem i wyznacznikiem nowej jakości, jeżeli chodziło o eksplorację otoczenia oraz wykorzystanie jego elementów. W skarbcu leży zbroja? Zakładaj ją! Widzisz na stole talerz? Możesz go ukraść albo nim rzucić. W powietrzu leci ptak? Zestrzel go oraz obedrzyj z piór. Pod wodą widzisz małże? Wyłów je, otwórz i wyjmij perły. Niestety, ESO nie daje nawet połowy tych możliwości, jakie wcześniej oferowali nam twórcy z Bethesdy.
Byłem ogromnie rozczarowany, kiedy nie mogłem podnieść walających się po ziemi wysokopoziomowych zbroi. Nie bo nie, element wystroju i basta. Podczas swojej drogi do zdobycia 50 poziomu doświadczenia napotkałem na mnóstwo stojaków z bronią, wiele skrzyń i jeszcze więcej pancerzy. Niestety, nie mogłem z nimi nic zrobić, zadowalając się przedmiotami wypadającymi z wrogów oraz tymi, które znajdują się w bliźniaczo do siebie podobnych workach.
Wciąż możemy czytać znajdujące się na półkach książki i wciąż możemy zdobywać surowce z otoczenia. To wszystko stało się jednak przeraźliwie nieruchome, zaskakująco martwe i nijakie. Rozumiem, że przeniesienie konceptu na grę w ramy gatunku MMORPG pociąga za sobą pewne ofiary, ale nie sądziłem, że aż tak bardzo zatęsknię dla światem przygotowanym dla jednego, a nie dla wielu tysięcy graczy.
MMORPG inne niż wszystkie
O ile wirtualne Tamriel nie zdało u mnie egzaminu (nawet Rift ze Skyrim nie był w stanie chwycić mnie za serce), o tyle jestem bardzo pozytywnie zaskoczony rozwojem prowadzonych przez siebie postaci. Zapomnijcie o prostym udoskonalaniu umiejętności podczas awansowania na kolejne poziomy doświadczenia.
Wzorem innych gier z serii, gracz rozwija tylko te talenty, z których sam korzysta. Walcząc mieczem dwuręcznym nie podniesiecie statystyk wykorzystania tarczy. Miotając ognistymi kulami nie będziecie w stanie zainwestować w mroźne pociski. Chociaż wciąż można rozdawać punkty po awansie na kolejny poziom doświadczenia, te tyczą się tak uniwersalnych wskaźników jak poziom wytrzymałości, many czy zdrowia. Mniam.
Bałem się, że na tym polu ESO zamieni się w kolejne klasyczne MMORPG, jakich wiele. Na całe szczęście twórcy z ZeniMax postanowili być wierni systemowi, do jakiego przyzwyczaili się miłośnicy serii. Dzięki unikalnemu podejściu do rozwoju postaci gracz jest zmuszony rozwijać wiele umiejętności, korzystając z nich naprzemiennie.
Podczas starć dzielny śmiałek może skorzystać z maksymalnie 5 umiejętności, co widzicie powyżej. To zaskakująco mało, nie tylko biorąc pod uwagę dominujące rozwiązania w gatunku, ale również ilość specjalnych zdolności w Elder Scrolls Online. Tych naprawdę jest od groma, mimo zaledwie czterech (?!) klas do wyboru. Dzięki temu walka jest znacznie bardziej taktyczna, niż w Skyrim czy Morrowind.
Tutaj gracz nie tylko nie może wykorzystać całej palety swoich ruchów, ale również niech nie liczy na aktywną pauzę i bezpieczne przeglądanie ekwipunku – od tych pięciu umiejętności (i jednej super-umiejętności) zależy życie, zdrowie i skuteczność prowadzonej przez abonenta postaci. Mam nadzieję, że jesteście przyzwyczajeni do podejmowania ciężkich decyzji. Tutaj podejmiecie ich naprawdę dużo.
Sama walka nie należy do najbardziej spektakularnych. Brakuje mi zwłaszcza efektownych ujęć pokazujących, jak rozprawiamy się z przeciwnikiem. Co prawda gra zmusza od czasu do czasu do uskoku w bok, lecz stanie w miejscu i wciskanie klawiszy 1-5 zbyt często jest najlepszym patentem na zwycięstwo. Zdaję sobie sprawę, że walki w MMO nigdy nie należały do tych najbardziej widowiskowych, ale przykład Neverwinter Online pokazał, że jeżeli się chce, to się da.
Mini-mapa? Lista zadań? Dom aukcyjny? Zapomnij!
The Elder Scrolls Online wprowadza naprawdę wiele zamieszania, nawet wśród weteranów gatunku. W tym tytule nie uświadczycie na przykład mini-mapy, bez której ani rusz podróżować po ogromnym, wypełnionym zadaniami świecie.
Tę zastępuje znany ze Skyrim kompas w górnej części ekranu. Graczowi nie będzie także dany aktywny spis zadań, dopóki nie zajrzy do dziennika. Ułatwiający bardzo wiele spraw dom aukcyjny również poszedł do lamusa. Twórcy doszli do wniosku, że ten zniszczy ekonomię w świecie ich gry. Żeby było zabawniej, ograniczoną formą takich domów jest sklep gildii.
Niestety, na ten moment substytut domu aukcyjnego jest tak niefunkcjonalny, że lepiej o nim zapomnieć. Brak tak fundamentalnego elementu jak wyszukiwarka przedmiotów, po dwóch ogromnych beta-testach? Poważnie?! Elder Scrolls Online wprowadza naprawdę wiele zamieszania i początkowo bardzo ciężko się w tym tytule odnaleźć. Na całe szczęście z pomocą graczowi nadciągają dzielni komputerowi gracze, którzy już teraz stworzyli dla tego tytułu wiele bardzo ważnych modyfikacji. Zaraz, modyfikacji?
Elder Scrolls modami stoi. Nie inaczej jest tym razem
Bethesda może liczyć na ogromne wsparcie ze strony swoich fanów. Morrowind, Fallout 3, Skyrim czy Oblivion – te tytuły dostały tak kapitalne modyfikacje, że po pewnym czasie gra bez nich stawała się niemożliwa. Konsolowi gracze słusznie zgrzytali zębami z zazdrości. Wydawca doszedł do wniosku, że mody stanowią jeden z filarów zabawy z serią The Elder Scrolls i postanowił wykorzystać je również w kontekście Online.
Nie spotkałem innej gry MMORPG, która już w momencie swojej premiery tak silnie wspierałaby scenę moderów. Lista zainstalowanych aktualnie modyfikacji znajduje się w najważniejszym menu gry, natomiast biblioteka możliwych do pobrania rozszerzeń rośnie w oczach. Te eliminują część z błędów i niedopatrzeń, jakich dopuścili się twórcy. Za pomocą modyfikacji możemy zyskać mini-mapę podczas rozgrywki czy lepszy podgląd inwentarza.
Ułatwienia dla graczy zmieniają naprawdę wiele i po ponad tygodniu zabawy z tym tytułem muszę stwierdzić, że nie wyobrażam sobie, aby grać bez nich. W przeciwnym przypadku The Elder Scrolls Online staje się tytułem zaskakująco niekompletnym i niedoszlifowanym.
The Elder Scrolls OFFLINE
Premiera ESO była naprawdę dramatycznym doświadczeniem. Na potrzeby tej recenzji miałem dostęp do serwerów gry na kilka dni przed sklepowym debiutem gry. Wtedy niemal wszystko działało jak w zegarku. Niestety, nie mogłem w pełni wykorzystać dobrodziejstw wczesnego dostępu. W pewnym momencie twórcy wyłączyli wszystko, co dało się wyłączyć, przygotowując się na oficjalną premierę. No dobrze, byleby ta była udana.
Niestety, nie była. O ile same serwery dzielnie stawiały opór setkom tysięcy pierwszopoziomowych śmiałków, o tyle infrastruktura wspierająca ESO dała ciała na pełnej linii. Obsługa techniczna do teraz praktycznie nie istnieje. Wydawca zamiast przejmować się jękami klientów reklamuje pierwsze rozszerzenie, natomiast obligatoryjna edycja ustawień profilu nie była możliwa, ponieważ dostęp do własnego konta graniczył w pewnym momencie z cudem.
Kiedy w końcu ponownie rozpocząłem rozgrywkę, zadziwiająca ilość zadań po prostu nie działała. Błędy dotyczyły nawet fundamentalnych, wysokopoziomowych misji, w których pojawiały się tytułowe Starożytne Zwoje. Opuszczanie gry podczas zmiany lokacji w pewnym momencie stało się zmorą każdego gracza.
Na moich oczach doczytywały się elementy lokacji, choć i tak nie zawsze. Momentami grze brakowało obiektów do wyświetlenia. Postacie NPC znikały w niewyjaśnionych okolicznościach, tak samo jak listy znajomych oraz członkostwo w gildiach. Po prostu jeden, wielki cyrk na kółkach.
Chociaż teraz sytuacja ulega odczuwalnej stabilizacji, zawsze bardzo boli mnie takie podejście twórców. Gra abonamentowa rządzi się zupełnie innymi prawami. Tutaj główną rolę odgrywa nieustanne zaangażowanie twórców oraz silna relacja producenta z odbiorcą. W The Elder Scrolls Online nie było dane mi zaznać niczego takiego. Wydawca nie informuje, nie ostrzega, nie przeprasza. Płać i płacz głupcze!
No dobrze, ale jak się w to gra?
Mam ogromny problem w jednoznacznej ocenie tego MMORPG. Od zawsze stawiałem na tryb Player vs Enemy, rywalizację z innymi graczami zostawiając na bocznym torze. Wolałem eksplorować świat, zwiedzać opuszczone świątynie, znajdować ukryte jamy pod wodospadami, zagłębiać się w historię danego miejsca i tym podobne. Na tym polu Elder Scrolls Online powinno być dla mnie jak znalazł, silnie stawiając na rozgrywkę dla jednego gracza.
Twórcy proponują subskrybentowi nie taki głupi scenariusz oraz postacie NPC, które są zaskakująco ciekawe. Wszystko było na naprawdę dobrej drodze ku mojej satysfakcji, gdyby nie… inni gracze. Wiem, że serwery ESO są tak samo ich, jak i moje, lecz już na starcie ta społeczność wydaje się być martwa.
O ile podczas dni wczesnego dostępu dochodziło jeszcze do ciekawych sytuacji, takich jak tańce i śpiewy w większych skupiskach miejskich, tak teraz wszyscy skupiają się tylko i wyłącznie na tak zwanym grindowaniu. Czat został zalany ofertami kupna i sprzedaży. Śmiałkowie potrzebujący pomocy są zbywani. Walka z wulgaryzmami przebiega bardzo opornie. Gildie, zamiast budować poczucie wspólnoty, stały się jedynie prostym obejściem braku domu aukcyjnego.
Wszyscy gdzieś się spieszą. Żaden z graczy nie przystanie, aby zajrzeć do ukrytego pod mostem schowka. Nikt nie przeprowadzi rozmowy z postacią poboczną, o ile nie zmusza go do tego zadanie. W tym tytule niemal nie czuć ducha Skyrim ani Morrowinda. To po prostu duża piaskownica do nabijania poziomów, pomimo odczuwalnych starań twórców, aby było inaczej.
Grając w The Elder Scrolls Online naprawdę da się wyczuć, że producenci z ZeniMax Online chcieli stworzyć coś więcej. Wiele zadań wymaga skupienia gracza, karząc go za pośpiech. Mimo tego nie raz widziałem, jak dzielni śmiałkowie w nosie mieli kary oraz utraty dodatkowych nagród, ślepo klikając kolejne linie dialogowe oraz wybierając losowe przedmioty. Byle dalej, byle do przodu, jak w każdym innym MMORPG. Szkoda, ponieważ Elder Scrolls Online wypchane jest smaczkami, których inni reprezentanci gatunku mogą jedynie pozazdrościć.
AAA Poznam cierpliwego gracza
Dopiero po dłuższym kontakcie z tym tytułem Elder Scrolls Online daje się poznać od tej lepszej, ciekawszej strony. Gra ma wiele unikalnych elementów, takich jak wampiryzm czy likantropia. Chociaż zostanie krwiopijcą bądź wilkołakiem nie należy do prostych, nie brakuje chętnych ku temu.
Śmiałkowie przebywają dziesiątki wirtualnych kilometrów, aby odnaleźć graczy, od których mogą się zarazić. Nie raz i nie dwa oferując przy tym pieniężną zachętę. Bardzo ciekawym rozwiązaniem jest odnajdywanie skrzyń ze skarbami. Te są zamknięte na klucz i tylko zręczne wykorzystanie wytrychów pozwala na dostanie się do wartościowej zawartości.
Ucieszyła mnie również możliwość przemykania za plecami przeciwników, korzystając z uniwersalnej umiejętności skradania. Ataki z zaskoczenia przy pomocy łuku to czysta frajda i chociażby z tego powodu warto przełączać się między widokiem postaci. Nie mogło również zabraknąć rozbudowanego systemu wytwarzania przedmiotów. Tak jest, piętrzące się góry żelaznych sztyletów powracają!
Koniec to dopiero początek?
Po zdobyciu 50 poziomu doświadczenia Elder Scrolls Online zachęca do dalszej zabawy. Przed graczem otwiera się droga weterana, ze zbrojami, broniami, zadaniami oraz podziemiami przygotowanymi i przemodelowanymi specjalnie dla najbardziej doświadczonych graczy. Konsekwentnie omijam tryb PvP. Ten po kilku podejściach do złudzenia przypomina rozwiązania oferowane przez Guild Wars 2, nie licząc braku specjalnego ekwipunku przygotowanego tylko do walk z innymi graczami.
Elder Scrolls Online to niezwykle nierówna produkcja. Z jednej strony, tytuł zawiera wszystko, za co gracze pokochali serię TES. Są tutaj Imperialni, Bretoni, Argonianie, rasa włochatych Khaijitów czy potężnych, muskularnych Nordów. Magowie wciąż wyglądają żałośnie w swoich togach, natomiast złodzieje węszą na każdym rogu.
Za ścieżkę dźwiękową odpowiada niezwykle utalentowany Jeremy Soule. Przez to magiczny, nastrajający do epickiej przygody wątek przewodni odpowiednio motywuje gracza znajdującego się w menu gry. Kiedy jednaka wskakujemy do świata Tamriel… magia gdzieś znika.
Rewolucji nie stwierdzono
Nie pomagają ośnieżone czapy znane ze Skyrim. Nie pomagają setki książek z ciekawymi opowieściami oraz nie pomaga scenariusz, nawiązujący do najważniejszych wydarzeń w uniwersum. The Elder Scrolls Online jest zaledwie dobrym MMORPG. Nie jest to tytuł tak rozczarowujący, jak mogło się to wielu wydawać. Niestety, po kilku pierwszych dniach zabawy magia gdzieś znika. ESO staje się kolejnym reprezentantem gatunku, jakich wielu. Mnóstwo darmowych, opartych o model Free2Play konkurentów posiada znacznie lepiej wykonane składowe.
The Elder Scrolls Online to po prostu dobre, rzemieślnicze dzieło. Te nie wyróżniałoby się absolutnie niczym, gdyby nie głośna, rozpoznawalna i lubiana przez graczy marka. Czy to wystarczy, aby zachęcić do opłacania comiesięcznego abonamentu? Cóż, przykład Star Wars: The Old Republic pokazał, że nawet najlepsze IP nie jest w stanie obronić przeciętnej gry.
Jeżeli chodzi o mnie, o wiele chętniej powrócę na serwery Guild Wars 2, gdzie nikt nie wymusza na mnie miesięcznej subskrypcji. Niestety, 15 dolarów to zbyt dużo, nawet wybaczając producentom fatalny start tej gry. Jeżeli jesteście miłośnikami Starożytnych Zwojów i zastanawiacie się nad kupnem tego nietaniego tytułu - cóż, omijając go naprawdę nie ominie Was nic niesamowitego.