REKLAMA

Piotr Lipiński: NASZE DREAMLINERY, czyli w kraju radła

A gdyby za korzystanie ze Skype'a wsadzano do więzienia? Pomysł godzien kiepskiego autora science-fiction. Choć, jak się okazuje, nie tylko owego grafomana.

27.12.2013 19.08
Piotr Lipiński: NASZE DREAMLINERY, czyli w kraju radła
REKLAMA

Podróżując po świecie nagle zdajemy sobie sprawę, że nasz wygodny internetowy świat to ułuda. Że wystarczy nacisnąć guzik, że wystarczy błysk pioruna, aby ów cyfrowy byt nagle legł w gruzach.

REKLAMA

Kiedy w hotelowym pokoju w Addis Abebie włączałem Skype'a, mogłem spodziewać się najgorszego.

W Etiopii wprowadzono prawo, które można wykorzystać do skazania używających internetowych komunikatorów. Zamkną mnie czy nie zamkną? - myślałem. Zorientują się, że chwilę skype’owałem z Polską?

Ponad rok temu zaintrygowała mnie ta historia. Właśnie rozpętała się burza w świecie obrońców praw człowieka. Na etiopskie władze spłynęła fala krytyki za wprowadzenie nowego prawa, w myśl które można było trafić na wiele lat więzienia za używania komunikatorów internetowych.

etiopia (4)

Jak to jednak zwykle w takich sytuacjach bywa, rzeczywistość okazała się bardziej skomplikowana, niż pisano w gazetach i pokazywano w telewizji. Miejscowe władze stwierdziły, że świat - ze szczególnym uwzględnieniem mediów - opacznie zrozumiał nowe przepisy. Według rzecznika prasowego rządu, za używanie Skype rzeczywiście można dostać 15 lat więzienia. Ale nie tak prosto było trafić do paki. Generalnie kara nie powinna grozić zwykłemu użytkownikowi, a jedynie takiemu, który łamie państwowy monopol na rozmowy telefoniczne. Dokładniej rzecz biorąc: korzysta z zagranicznych łączy, aby umożliwiać Etiopczykom prowadzenie rozmów taniej, niż w państwowej sieci telekomunikacyjnej. Dopóki taki zwykły Internauta jak ja uruchamiał Skype, płacąc państwowemu Ethio Telecom, powinien czuć się bezpiecznie.

Czyli możemy uznać, że nie chodzi tu o politykę albo wolność słowa, ale po prostu o miejscowe interesy. Etiopia musi dbać o swój rynek i dochody.

Zrozumienie, o co właściwie chodzi w tym nowym prawie, sprawiało kłopoty nie tylko zagranicznym mediom, ale też samym Etiopczykom. Kiedy dotarłem do Etiopii, nabrałem przekonania, że mieszkańcy wciąż nie są pewni, o co w tych przepisach chodzi i jak to jest z tym Skypem. Z pewnym wahaniem więc włączałem program, bo z reguły jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to winny jest ten, kto nie zrozumiał, a nie ten, kto nie potrafił wytłumaczyć. Do więzienia na szczęście nie trafiłem – co niniejszym zaświadczam. W przeciwnym razie - taką przynajmniej mam nadzieję - podałyby o tym wiadomość co ważniejsze polskie telewizje informacyjne, prosząc o komentarz zagranicznych specjalistów od praw człowieka. Dla oszczędności przez Skype’a oczywiście.

etiopia (3)

Powiedzmy sobie jednak szczerze: dostęp do komunikatorów internetowych nie jest podstawowym zmartwieniem Etiopczyka. Raczej troszczy się o to, żeby nie zranić gołej stopy, wędrując boso na targ.

Sieć w żadnym razie nie jest w tym afrykańskim kraju towarem pierwszej potrzeby. Internet w Etiopii działa, choć jest w naturalnym sposób związany z przyrodą i porami roku. Znika przeważnie wtedy, gdy rozpętuje się afrykańska burza i pioruny walą co sekundę, jak artyleryjska kanonada. A ponieważ wówczas, gdy ląduję w Addis Abebie, panuje pora deszczowa, więc leje każdego popołudnia. Wody jest tyle, że potrafi przedostać się przez wszystko. Nie pomagają foliowe worki, wilgoć dociera wszędzie.

I przez te pioruny, albo przez ścianę deszczu, każdego popołudnia sieć przestaje działać. Internet odpływa z początkiem burzy.

Co też nie jest jakimś szczególnym zmartwieniem mieszkańców Etiopii, bo bardzie dolegliwe są braki w dostawach prądu. Kiedy go wyłączą, warto zajrzeć w hotelowym pokoju do szuflady. Problemy z elektrycznością są na tyle częste, że zapewne znajdziemy w niej świeczkę i pudełko zapałek. Z czym rok wcześniej spotkałem się w Tybecie.

537945_670564996317804_493025228_n

Współczesną Etiopię, życie w niej, religię i historię opisuję w cover story w nowym numerze kwartalnika „Kontynenty”. Techniczną ciekawostką tej papierowej publikacji jest fakt, że część zdjęć pochodzi z niewielkiego kompaktu Fuji X20. Pisałem kiedyś o nim w tekście „Fuji X20, czyli nowoczesne retro”, po czym tak się zakochałem, że odbyłem wirtualną podróż do sklepu w celu zakupienia. Materiał w „Kontynentach” pokazuje też to, co sugerowałem przy innej okazji w tekście „Nie kupuj lustrzanki, czyli pochwała oszczędności” - że gdy nie powiększamy znacząco zdjęć, to „kompaktowa” jakość wystarcza nawet do kolorowych czasopism.

W Etiopii przekonujemy się, że podróże w czasie są możliwe. Na świecie znajdziemy sporo krajów, które w znacznym stopniu wyglądają tak jak przed setkami lat.

Skoro jesteśmy na blogu technologicznym, to musimy poświęcić trochę czasu na opis jednego z najważniejszych miejscowych narzędzi. Właściwie to dzięki niemu ludzie żyją, bo od wieków wspomaga miejscowe uprawy. A jest nim… radło. Właśnie tak! Drewnianym narzędziem do spulchniania ziemi posługiwano się na świecie już kilka tysięcy lat temu. Ale w Etiopii wciąż jest podporą rolnictwa. Widziałem go na każdym - dosłownie a nie w literackiej przenośni - polu. Mój cyfrowy dysk spuchł od wypełniających go zdjęć pokazujących rolników z radłami. W zaprzęgu najczęściej szły woły, ale czasami też wół z osłem. Do radła zaprzęgano nawet wielbłądy, co już wydawało się niemal surrealistyczne.

etiopia (5)

Radło trzeba jakoś na pole dostarczyć, więc większe od człowieka drewniane narzędzie zarzucają na barki mężczyźni i kobiety. Bo napędzanych silnikiem maszyn rolniczych nie ma tu prawie wcale. Po powrocie przeczytałem, że nasz Ursus podpisał kontrakt na dostarczenie traktorów do Etiopii. Firma będzie mogła się poczuć jednym z pionierów. W Etiopii widziałem – a podróż wiodła głównie przez tereny wiejskie - 3 (słownie: trzy) traktory. Na jednym polu zresztą.

Przemierzyłem w Etiopii przez dwa tygodnie kilka tysięcy kilometrów i częściej dostrzegałem radło, niż telefon komórkowy.  A już smartfon jest w Etiopii takim rodzynkiem, jak u nas na ulicy porsche 911.

Na lotnisku w Addis Abebie widziałem reklamy topowego modelu Samsunga. Ale i w tym przypadku była to podróż w przeszłość, choć mniej odległą. Kilka miesięcy po hucznej amerykańskiej premierze Galaxy S4 w Etiopii reklamowano… Galaxy S III. Mało kogo zresztą to opóźnienie obchodzi, bo poza stolicą ludzie martwią się nie o posiadanie komórki, ale butów, gdyż i na taki luksus nie każdego stać.

Zamiast smartfona Etiopczycy w ręku trzymają kij. Albo w nowoczesnej wersji - kolorowy zamknięty parasol. Kij zarzucają na barki od tyłu i ruszają długimi sznurami na miejscowy targ, który wydaje się takim miejscem rozrywki, wiadomości i biznesu, jak dla nas Internet.

etiopia (1)

Kiedy spojrzeć na ulice Addis Abeby, gdzie miejscami jest więcej lepianek, niż nowoczesnych, murowanych budynków, pomysł, że w tym kraju spotkamy jakieś przejawy najnowocześniejszych technologii, wydaje się czymś tak abstrakcyjnym, jakbyśmy w środku Afryki zobaczyli średniowieczny zamek. Pozory jednak mylą. Wyglądający zdumiewająco zamek rycerski rzeczywiście ujrzymy w etiopskiej miejscowości Gonder. A swojego „Dreamlinera” Etiopia miała pierwsza w Afryce. Na dokładkę sporo przed tym, gdy w Polsce hucznie transmitowano przylot pierwszej naszej maszyny.

Etiopski „Dreamliner” zagościł nawet w światowych gazetach, w typowy zresztą dla tej maszyny sposób, czyli za sprawą awarii.

W letnie wakacje 2013 r. zapalił się na londyńskim lotnisku Heathrow. Ponieważ stał akurat pusty na stanowisku parkingowym, nikomu na szczęście nic się nie stało. Ze względu na akcję gaśniczą czasowo zatrzymano starty i lądowania na Heathrow. Śledztwo wykazało, że zapalił się transmiter, lokalizujący samolot w warunkach ratunkowych.

etiopia (2)

Etiopskie „Dreamlinery” pierwsze na świecie wystartowały do komercyjnych lotów po uziemieniu całej floty amerykańską decyzją, związaną z awariami akumulatorów. Dla nas w tej historii najciekawsze może być to, że na wymianę swoich akumulatorów do bazy serwisowej w Etiopii poleciały również nasze, LOT-owskie „Dreamlinery”.

REKLAMA

Oto więc supernowoczesny „Dreamliner” ma swoją bazę serwisową w kraju, gdzie ziemię jak przed wiekami uprawia się przy pomocy radła. Świat wciąż jest zdumiewającym miejscem.

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na piotrlipinski.pl. Żartuje ze świata na Twitterze. Nowy ebook „Humer i inni” w księgarniach VirtualoEmpikAmazon oraz Apple iBooks.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA