Elektroniczny tatuaż od Google jako wykrywacz kłamstw
Nowe technologie to jedna z najszybciej rozwijających się dziedzin gospodarki. Nawet osoby, które na co dzień śledzą nowinki z tej branży, mogą mieć problemy z nadążeniem za wszystkimi zmianami. Jednym z najnowszych zaskoczeń jest tatuaż wymyślony przez Google, który jednocześnie może być wykrywaczem kłamstw.
Amerykańska firma złożyła wniosek patentowy, który dotyczy elektronicznego tatuażu. Przy jego pomocy człowiek ma się bezpośrednio łączyć z urządzeniem mobilnym, np. smartfonem. Dodatkowo niewielki gadżet, który na szczęście nie jest wieczny i z łatwością można się go pozbyć, może także posłużyć za wykrywacz kłamstw, tylko kto zrobi sobie coś takiego, żeby inni wiedzieli, kiedy kłamie.
Po co coś takiego? Google w swoim wniosku twierdzi, że urządzenie może przydać się komuś, kto musi się komunikować, ale na przykład nie może w tym momencie używać rąk. Brzmi to trochę jak nowoczesna forma zestawu głośnomówiącego i tak chyba trochę jest, bowiem w dokumentach patentowych można przeczytać, że wynalazek mógłby być wykorzystywany między innymi przez służby ochroniarskie lub funkcjonariuszy działających w głośnych i zatłoczonych miejscach, np. na stadionie lub... marszu. Tatuaż przyczepiony bezpośrednio do gardła mógłby rejestrować głos bezpośrednio z narządów mowy, całkowicie pomijając otoczenie.
Urządzenia mobilne, które służą do komunikowania się, często są wykorzystywane w głośnym środowisku, np. na stadionach, przy zatłoczonych ulicach, w restauracjach czy też w sytuacjach awaryjnych, w trakcie których może być nie tylko bardzo głośno, ale wydobywające się dźwięki mogą mieć zupełnie różne częstotliwości – pisze we wniosku Google.
Dodatkowo tatuaż może też posłużyć za coś w rodzaju centrum dowodzenia. Wystarczyłoby odpowiednie oprogramowanie i przy jego pomocy można by wydawać polecenia, np. „OK, Google...”. Teraz też możemy to zrobić, ale telefon i tak trzeba wyjąć z kieszeni, bo inaczej nasz głos nie dotrze do mikrofonu. Poza tym może to być utrudnione właśnie w dość głośnych miejscach. Tatuaż od Google mógłby oba te problemy rozwiązać.
Co ciekawe, to niewielkie urządzenie ma być także wyposażone w miniaturowy wyświetlacz. Nie wiem, do czego przydałoby się coś takiego, w końcu użytkownik – przynajmniej bez lustra – nie widziałbym tego ekranu.
Jednak najbardziej interesujące jest to, że tatuaż od Google może też być wykrywaczem kłamstw. Gadżet jest wyposażony w odpowiednie czujniki, więc jest w stanie wykrywać zmian w temperaturze naszej skóry lub to, czy dana osoba zaczyna się pocić. Tego typu rzeczy mogą wskazywać właśnie na kłamstwo. Jeśli wbudowany mikrofon jest wystarczająco czuły, a podejrzewam, że jest, to problemem nie byłoby także kontrolowanie tętna. Jeśli bicie serca jest szybsze, to wiadomo, że dana osoba się denerwuje. No chyba, że przed chwilą biegała.
Elektroniczny tatuaż od Google ma swoje wady i zalety. Wykorzystywanie go w formie mikrofonu, który komunikuje się ze smarrtfonem, wydaje się dość sensownym pomysłem. Oczywiście nadal potrzebne byłyby słuchawki lub słuchawka, „żeby mieć kontakt z bazą”, ale jeśli pozwoliłoby to usprawnić komunikację, to czemu nie. Tak samo podoba mi się pomysł wydawania urządzeniom poleceń głosowych. Smartfon spokojnie mógłby spoczywać sobie w kieszeni lub plecaku, a my wysyłalibyśmy SMS-y, pisali maile lub ćwierkali na Twitterze.
Nieco gorzej prezentuje się wizja wykrywacza kłamstw. Wyobraźcie sobie, że dzwonicie do szefa, aby dzisiaj się zwolnić, bo macie gorączkę, grypę, syfilis i wszystko, co tylko się da. W praktyce zabalowaliście ostatniej nocy i po prostu nie macie ochoty iść do pracy. Tatuaż, jako że komunikuje się ze smartfonem, informuje szefa, że kłamiecie. Co wtedy?
Na koniec warto jeszcze wspomnieć, że wniosek patentowy został złożony przez Google już 3 maja 2012 roku. Ciekawie na jakim etapie jest w tym momencie. Ponad rok to całkiem sporo czasu...
Zdjęcie Body painting project: art, fashion, beauty pochodzi z serwisu Shutterstock