Piotr Lipiński: AUTOMATY LICZĄ, czyli elektronika wrażliwa jak rasowy koń
Polska informatyka ma bogatą historię. Choć w większości zapomnianą.
„Niezgrabne pudło stołu operatora mrugało neonówkami, dwa ekrany oscyloskopów zielonkawo świeciły nad rzędami przełączników - notował Bogdan Miś swoje wrażenia po obejrzeniu XYZ, jednego z pierwszych polskich komputerów. Kończyły się lata 50. ubiegłego wieku. - Na zwykłym, biurowym wykoślawionym krześle siedział technik, mający po prawej stronie rząd dziwnych ni to szaf, ni to półek oplątanych gęstwiną kabli i jarzących się setkami lamp elektronowych. Po jego lewej stronie huczał, dudnił i dygotał piekielny przyrząd - reperforator, połykając i wypluwają stosy kartonowych prostokącików z zakodowaną na nich informacją. W głębi stała ogromna szafa pełna tajemniczych rur - pamięć maszyny (…). Było gorąco, duszno i hałaśliwie. Wszyscy jednak staliśmy w nabożnym skupieniu, rozumiejąc, że jesteśmy świadkami wydarzenia o trudnej do przecenienia doniosłości: do Polski dotarła rewolucyjna technika elektronicznych maszyn matematycznych".
Dzieje polskich komputerów - zwanych kiedyś mózgami elektronowymi - znają właściwie tylko ludzie zaangażowani w ich budowę. Przeciętny Polak pewnie historię naszej informatyki streściłby w trzech obrazach: lata 70., wielkie szpule komputerów „Odra”, pokazywane w Polskiej Kronice Filmowej, którą trzeba było przeczekać zanim pojawił się zagraniczny film; lata 80., telewizyjne migawki z giełdy komputerowej, z obrazami Atari, Commodore czy ZX Spectrum, a wszystko to okraszone uszczypliwym komentarzem o zaradności rodzimych handlarzy; lata 90., budujący program publicystyczny o polskich montowniach PC-tów, które rosły po upadku komunizmu.
Historia polskiej informatyki oczywiście jest znacznie bogatsza.
Dziś możemy ją dokładniej poznać dzięki książce Bartłomieja Kluski „Automaty liczą” (wydawnictwo Novae Res). Niezwykle interesującej. Skromnej objętościowo, ale bogatej w treści. Szczęśliwie nie jest obciążona nadmiarem dat i cyfr, które kochają niektórzy historycy. Koncentruje się raczej na pokazaniu przemian, jakie zachodziły w polskim przemyśle komputerowym.
Zaczynamy od… marszałka Michała „Roli” Żymierskiego. To pod jego egidą powstała w 1948 r. Grupa Aparatów Matematycznych. Taka była w PRL-u naturalna kolej rzeczy - najpierw powoływano instytut, stawiano przed nim cel, a po latach pracowicie w dokumentach odnotowywano, dlaczego nie udało się go osiągnąć w zamierzonym czasie. Albo w ogóle.
Dwa lata później, kiedy uczeni z GAM-u wreszcie otrzymali lokal, naprędce skonstruowano pierwszą maszynę, zwaną „Gamusiem”. Była to raczej techniczna ciekawostka, niż przydatne urządzenie. Potrafiła wykonać mniej więcej jedną operację na sekundę. Tu warto przypomnieć, że amerykańskiego potężnego ENIAC-a uruchomiono już trzy lata wcześniej. Dystans między polską a zachodnią informatyką był wówczas ogromny.
Zaczęła się pogoń, która jednak tylko sporadycznie zbliżała się do czołówki biegu.
Kilka lat później na jednej z narad inżynierów kpiono: „Informatyka na świecie powstała 10 lat temu. Polska jest za czołówką 20 lat. Bo od początku poszła w złą stronę”.
Prowadzeni przez Bartłomieja Kluskę przez nasze cyfrowe dzieje co chwilę przystajemy przy jakieś interesującej maszynie. Najpierw przy urządzeniach analogowych - Emirr i Aral - a potem na dłużej zatrzymujemy się przy pierwszym polskim urządzeniu elektronicznym. To pochodząca z 1955 r. Elektroniczna Maszyna Automatycznie Licząca. „EMAL liczy niemal”, powiadano o niej, ponieważ częściej stała zepsuta, niż działała. Wykonano ją na lampach jeszcze poniemieckich. Bo należy pamiętać, że ówczesne komputery były zbudowane właśnie z sympatycznie jarzących się lamp, na erę tranzystorów trzeba było jeszcze poczekać.
Przy okazji EMAL-a pojawiła się słabość, która zaciążyła nad całymi dziejami polskiej informatyki - urządzenie wzorowano na brytyjskiej maszynie EDSAC. Podobnie było ze wspomnianym na początku XYZ, który czerpał garściami z amerykańskiego IBM.
Historia polskiej informatyki to dramatyczne gonienie zachodnich rozwiązań.
Już, już na horyzoncie widać sukces. Tylko jest z nim tak jak w starym dowcipie. Podczas narady partyjnej prelegent przekonuje:
- Towarzysze, komunizm jest już na horyzoncie.
Słabo wykształceni słuchacze sprawdzają więc definicję „Horyzont - pozorny punkt, który oddala się w miarę, jak się do niego zbliżamy”.
Rozwojowi polskiej informatyki w jakimś stopniu zaszkodziły też uwarunkowania międzynarodowe. Na początku lat 70. ubiegłego wieku Związek Radziecki zadecydował, że wszystkie kraje socjalistyczne skupią się na budowie jednolitego systemu RIAD. Czyli zerżniętej kopii przestarzałego już wówczas IBM 360. To negatywnie wpłynęło na rozwój niektórych rodzimych pomysłów, choćby słynnego K-202, skonstruowanego przez Jacka Karpińskiego.
Czytając książkę Bartłomieja Kluski dostrzegamy, że w pewnym momencie pojawia się grupa informatyków, którzy przekonują, że w Polsce produkcja sprzętu komputerowego nie ma sensu. Nigdy nie dogonimy Zachodu. Ale możemy rozwinąć dziedzinę oprogramowania. Ta wymaga mniejszych inwestycji, a daje szansę odnalezienia się na międzynarodowym rynku informatycznym. Takie spojrzenie nie miało jednak w PRL-u szansy zrozumienia. Decydenci byli przyzwyczajeni do konkretu - parowóz, czołg, traktor. W ostateczności nawet komputer, byle migał lampkami.
Inwestowanie w coś niematerialnego, w oprogramowanie, to jak wyrzucanie pieniędzy na poetów.
W książce „Automaty liczą” znajdziemy całą masę fantastycznych cytatów. Witold Podgórski, jeden z pierwszych na początku lat 60. studentów specjalizacji „maszyny cyfrowe” wspomina: „Na studiach tranzystory poznałem jedynie teoretycznie, jako wzmacniacze małych sygnałów. Żadnego jednak nie widziałem. Jeden podobno był w laboratorium, ale ktoś go spalił, nim przyszła moja kolej na ćwiczenia".
Szczególnie barwne są wyimki z ówczesnej prasy. Reporter „Dookoła świata” donosi o uruchomieniu w Warszawie maszyny IBM 1440: „Błękit szafek maszyny, czytnika, pamięci zewnętrznej, drukarki; ruchoma mozaika kolorowych świateł i przycisków na konsoli sterującej. Elektronika jest wrażliwa jak rasowy koń (…)”. Dziennikarka „Trybuny Robotniczej” opisuje polski komputer KAR-65: „Maszyna wpada w trans, słyszymy serie rytmów o muzycznym niemal brzemieniu, jakby sam Joe Morello wybijał je szczoteczkami na perkusji; do taktu migają światełka pulpitu (…). Ma się wrażenie, że maszyna tańczy rumbę i pogwizduje sobie do dodania animuszu”.
Szczególnie mocno brzmi przytoczony w „Automaty liczą” zapis rozmowy dziennikarza Wiesława Górnickiego, który na początku lat 70. spotkał się amerykańskimi biznesmenami. Ci, choć wysoko oceniali umiejętności polskich inżynierów z wrocławskiego Elwro, to w żadnym razie nie bali się konkurencji z ich strony. Bo Polacy mieli problemy z najprostszymi rzeczami: „Kiedy zamawiają partię oporników po sto omów, połowa partii ma 90 omów, a druga połowa 110. Kiedy potrzebują kawałka kabla pięciożyłowego, muszą pisać podanie do ministra. Kiedy wielkim nakładem czasu i pracy skonstruują jakiś piekielnie pomysłowy podzespół, okazuje się, że nie ma dostatecznie cienkich wierteł albo śruby o wymaganym gwincie".
Bardzo potrzebne było opracowanie takie, jak Bartłomieja Kluski. Przekonałem się o tym pisząc w ostatnich latach reporterską biografię Jacka Karpińskiego - kilka ostatnich lat zbierałem materiał, książka ukaże się na początku przyszłego roku. Sporą trudnością okazało się osadzenie roli inżyniera Karpińskiego na tle całej historii polskiej informatyki. Z zaskoczeniem odkryłem, że ta była do tej pory bardzo słabo opisana. Zamiast sięgnąć po jeden solidny tom, brnąłem przez mnóstwo pojedynczych artykułów, rozrzuconych po różnych pismach. Bardzo brakowało mi takiej zwartej pozycji, jak „Automaty liczą”. Polecam więc ją każdemu, kto chciałby się dowiedzieć czegoś więcej o polskiej informatyce.
Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na www.piotrlipinski.pl. Żartuje ze świata na www.twitter.com/PiotrLipinski. Nowy ebook „Humer i inni” w księgarniach Virtualo – goo.gl/ZaNek Empik – goo.gl/UHC6q oraz Amazon - goo.gl/WdQUT oraz Apple iBooks – goo.gl/5lCGN
Zdjęcia Image of an old, vintage computer in a derelict abandoned police station covered in debris and dust, obsolete computer oraz Printed-circuit board- It is photographed by close up pochodzą z serwisu Shutterstock.