REKLAMA

Japan World Cup 3 – tam, gdzie koniec Internetu łączy się z japońskim szaleństwem

Obejrzyj Japan World Cup, mówili. To jest zabawne, mówili. Będziesz się dobrze bawił, mówili. Teraz spędzam kolejną godzinę, trwoniąc cenny czas, oglądając konne wyścigi i wciąż nie wierzę w to, co widzę, zastanawiając się nad ogromnym fenomenem tej „gry”.

Japan World Cup 3 – tam, gdzie koniec Internetu łączy się z japońskim szaleństwem
REKLAMA

Jeśli Internet nie ma przed Wami tajemnic, na pewno duża część z czytelników Spider’s Web już wcześniej spotkała się z Japan World Cup. Filmiki prezentujące ten tytuł w akcji krążą w sieci od dawna, obszarem rażenia wykraczając daleko poza tereny Kraju Kwitnącej Wiśni. Europejscy i amerykańscy internauci wspólnie przecierają oczy ze zdumienia, obserwując azjatyckie konne wyścigi. Problem i cały fenomen tego zjawiska polega jednak na tym, że ciężko tego potwora nazwać „wyścigami”, co dopiero szukać w nim normalnych koni.

REKLAMA

Ciężko pisać o Japan World Cup, nie mając przed oczyma samej gry. Popatrzcie tylko na materiał poniżej. Dżokej na foce? Ogromny koń trojański? Rumak biegnący bokiem? Norma.

Chociaż oglądając JWC3 po raz pierwszy, jedyne, co można robić, to kręcić głową z niedowierzaniem, po kilku(nastu?) kolejnych materiałach filmowych japońskie dziwactwo zaczyna być przerażająco wciągające, zwłaszcza z gronie znajomych. Zerknijcie na poniższy filmik i spróbujcie odgadnąć, kto tym razem przekroczy linię mety jako pierwszy:

Mój faworyt, koń biegnący bokiem (?!) przegrał w zaciętej walce z dżokejem nindża (?!?!), który za pomocą sprytnego taktycznego manewru, polegającego na zamianie swojego rumaka w słonia (?!?!?!?) dotarł do mety jako zwycięzca. No nic to, jeszcze jedna runda. Tym razem stawiam na fokę:

Niesamowite. W momencie pisania tekstu nie znałem przebiegu tego wyścigu. Okazuje się, że dżokej na foce faktycznie wygrał, bezwzględnie atakując tłustym podbrzuszem swoich oponentów. Na nic się jednak zdała się moja radość, kiedy już po przekroczeniu linii końcowej prawda wyszła na jaw – foka była zakamuflowanym jeźdźcem nindża. Bóg wie, co właściwie stało się z moim faworytem. Jeden wyraz, aby podsumować to wszystko: Japonia.

Ogromna część z filmików prezentujących JWC w akcji może pochwalić się taką ilością wyświetleń, za które polscy vlogerzy mogliby zabić. Dosłownie. Materiały z Japan World Cup 3 przeważnie ogląda zdrowo ponad 100 tysięcy internautów, lecz pół miliona widzów to dla tej produkcji również żadnej problem. Pół miliona. Filmik, z którego zachodni gracze nie rozumieją absolutnie nic, lecz nawet mimo tego dominują w komentarzach, ogląda tyle osób, ile Mariusz „Mówi Jak Jest” Kolonko zdobywa w szczytowej formie. Jaki sekret stoi za tą produkcją? Czym właściwie jest ten potwór? Kto za niego odpowiada oraz przede wszystkim – gdzie można w to zagrać?

Idąc po sznurku do kłębka, okazuje się, że Japan World Cup nie jest typową grą, w której każdy bądź grupa wybranych może wziąć udział. Wyścigi są aplikacją przeglądarkową, natomiast rola widzów ogranicza się jedynie do oglądania, kibicowania i stawiania zakładów na swoich faworytów. Nie mam pojęcia, na jakiej podstawie ci dokonują jednak wyborów. Nie pytajcie mnie, w czym dżokej na foce przewyższa tego na słoniu, oraz jakie wady i zalety posiada zmyślna technika galopu bokiem. Jeszcze nigdy nie udało mi się poprawnie wytypować zwycięzcy i naprawdę nie wiem, czym się kierować przy jego wyborze. Nawet mimo tego, zabawa jest po prostu przednia. Do teraz łapiemy się ze znajomymi za boki, rozpoczynając kolejną wieczorną sesję z Japan World Cup.

Za wszystkie sezony JWC odpowiada jeden człowiek. Dziwak? Geniusz? Jedno i drugie? Riichiro Mashima to nad wyraz tajemniczy absolwent Chiba University, o którym próżno szukać ciekawszych informacji, nie będąc jednocześnie znawcą kanji. Mężczyzna mieszka w Tokio, natomiast JWC to nie jedyny projekt, jaki ofiarował Japonii, światu i najciemniejszym zakamarkom Internetu. Czy istnieje coś, co może przebić poziomem absurdu „konne” wyścigi pand i ogromnych goryli? Niestety, jest.

Co powiecie na drużynowe skoki narciarskie? Co można było przewidzieć, w wykonaniu Mashimy, te również nie mają zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Wystarczy zacząć od tego, że skoczkowie dzielą się nartami, razem szybując w powietrzu. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, aby wesoło przy tym tańczyli bądź rozpinali kombinezon i oddawali mocz na skocznię.

Od siebie polecam rozpoczynające się w siódmej minucie popisy amerykańskiego trio. Wszelkie granice absurdu po raz kolejny zostały przekroczone. Kolejne 540 sekund z życia można uznać za skutecznie zmarnowane. Po prostu nie mogę oderwać od tego wzorku, jak również moi znajomi. Monstra stworzone przez Mashimę stały się obowiązkowym elementem podczas wspólnych posiedzeń, z własnymi zakładami i wspólnym kibicowaniem.

REKLAMA

Japan World Cup jest na tyle popularne, że można sprawić sobie wszystkie trzy sezony, wydane na płytach DVD. Dziwaczna produkcja stała się internetową legendą nie tylko na terenie Japonii, ale również u nas. Jeśli jesteście na tyle odważni, aby przeszukiwać najciemniejsze i najbardziej niebezpieczne zakamarki sieci, to właśnie takie produkcje jak Japan World Cup będą tam na Was czekać, witając z otwartymi ramionami.

Możecie zapytać – po co właściwie ten wpis? To poste. Aby rozwiązać zagadkę stojącą za produkcjami, o których ogromna część internautów nie wie absolutnie nic, jednocześnie z niezrozumiałą dla nich samych satysfakcją oglądając je w sieci. Aby zrozumieć, na czym polega ten fenomen, jednocześnie przestrzegając żelaznej zasady – nigdy nie starać się zrozumieć samych Japończyków.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA