REKLAMA

Piotr Lipiński: Z PAMIĘTNIKA MŁODEGO SWITCHERA, czyli jak w domu zamieszkał Android

Jeśli nienawidzisz Apple, Androida, Windowsów albo chociaż sąsiada, koniecznie przeczytaj! A jeśli masz pokojową naturę, to też zajrzyj, bo bez hejtowania w sieci coraz trudniej przeżyć.

Piotr Lipiński: Z PAMIĘTNIKA MŁODEGO SWITCHERA, czyli jak w domu zamieszkał Android
REKLAMA
REKLAMA

Kupiłem Nexusa. Znajomi, miłośnicy makowca i jabłecznika, przestrzegali, że umrę w bólach, a po śmierci będę przez całą wieczność słuchać „Ona tańczy dla mnie”.

Nazywam się Piotr i Maka używam od siedmiu lat

- powinienem przedstawiać się na spotkaniach AA. Gdyby tylko organizowano grupy Anonimowych Apple’owców.

Czemu w takim razie sięgnąłem po przeklętego Androida a nie konsekwentnie po świętego iPada? Cóż, jak koś lubi korpulentne kobiety, to wybiera iPada mini. Jak szczupłe - Nexusa 7.

Kryterium było proste - nowy tablet musi wejść do wewnętrznej kieszeni marynarki. Takiego, który głównie wyleguje się na kanapie albo podróżuje w torbie już mam - to leciwy iPad 1.

Właśnie ten iPad 1 najwyraźniej pozazdrościł poprzedniemu papieżowi i zasugerował, że chętnie udałby się na emeryturę. Kochamy wszelkie aktualizacje oprogramowania - zwłaszcza darmowe - nie dostrzegając, że od pewnego momentu spowalniają nasze urządzenia. Mój iPad na początku funkcjonował bardzo szybko, jak Lance Armstrong na sterydach, jednak udoskonalenia oprogramowania doprowadziły do tego, że dziś mógłby się ścigać na słowa tylko z premierem Mazowieckim.

Od pewnego czasu trwała też u mnie wojna domowa, między Apple a Androidem (tak brzmi ładniej, niż poprawniejsze wyrażenie: między iOS-em a Androidem - a w życiu chodzi przecież też o to, by było miło, a nie tylko dokładnie). Mam syna w wieku 14 lat, a dzieci jak wiadomo są przemądrzałe. I uwielbiają Androida z powodów, które sami zrozumielibyśmy kilkanaście lat temu. Syn co chwilę zaczepiał mnie prowokacyjnie:

Tu dodam, że urządzenie mojego dziecka nazywa się, za przeproszeniem, Samsung Galaxy Mini 2 i dysponuje oprogramowaniem w wersji sprzed ponad roku. Jak wiadomo, Apple po dwóch latach zaprzestaje update’ować swoje urządzenia, a Android zaczyna.

Ostatecznie syn razem z tym swoim robotem dobił mnie podczas krótkiej wycieczki do Paryża (błogosławione niech będą tanie linie lotnicze, albowiem nie budzą człowieka w środku nocy, żeby zaserwować suchą bułkę). Robił zdjęcia tym swoim przestarzałym smartfonem, a kiedy wracaliśmy do hotelu i włączaliśmy wi-fi, ten jego sfragmentowany Android automagicznie raportował, że na zdjęciu jest Łuk Triumfalny czy też Mona Lisa. Mój najbardziej zaawansowany na świecie system iOS milczał, pewnie wychodząc z założenia, że użytkownicy iPhone’a wiedzą, co fotografują. Taki ascetyczny minimalizm - zwrot, którego bardzo lubię używać, gdy nie mam nic mądrego do powiedzenia.

W każdym razie w domu zagościł Nexus

Patrząc z punktu widzenia makowca powinienem ze zdumieniem zakrzyknąć: o rany, działa! Po naciśnięciu włącznika nie zawiesił się, nie wybuchł, a nawet nie poraził mojego wyczucia estetyki. W średniowieczu za takie herezje zostałbym spalony na stosie.

nexus-7-a

Ba, nawet wreszcie wróciłem do domu! Bo mój iPhone uparcie twierdzi (w aplikacji „Pogoda”), że jestem w Łodzi, chociaż odwiedziłem ją kilka dni temu. Nexus zaś wie, że jestem pod Warszawą. iPhone stracił orientację w terenie, kiedy mu ulepszono oprogramowanie.

Żeby nie popadać w ślepy zachwyt - Nexus po kilku godzinach „przywiesił” Facebooka. Potem miał problemy z pdf-em. Niektóre aplikacje na Nexusie wyglądają tak, jakby programiści pisali je piętnaście minut przed wyjściem z pracy. A rozpoznawanie głosu przez Google Search na iPhone 5 działa szybciej niż na Nexusie 7!

Tylko że ten Nexus ma w wielu aplikacjach taki magiczny guziczek „udostępnij”. iPhone i iPad też niby mają, ale lista miejsc do udostępnienia jest krótka jak spodenki dwulatka. A ja bardzo lubię, kiedy różne programy potrafią łatwo dogadać się ze sobą, a nie wypraszają innych ze swojej piaskownicy.

Sądząc po dominujących kolorach można dojść do wniosku, że Apple jest po jasnej, a Android po ciemnej stronie mocy. Co zresztą gigant z Mountain View potwierdził zapowiedzią zamknięcia Google Readera. Akurat zbiegło się to z przybyciem do mnie Nexusa, więc jednocześnie zobaczyłem firmę założoną przez Brina i Page’a z dobrej i ze złej strony. Z Google Readera korzystam codziennie, bo większość informacji przyswajam przy pomocy rss-ów. I nagle bum - całą metodę już wkrótce diabli wezmą.

To tylko przypomniało mi, że nadmierne przywiązywanie się do jednej firmy nie jest rozsądne. Przez sieć przewalają się jednak cyfrowe krucjaty celem nawracania niewiernych:

Współczesne sprzęty są tak dobrze wymyślone przez inżynierów i marketingowców, że zawsze udowodnimy wyższość jednego z nich, odpowiednio dobierając kryteria. W ostateczności posłużymy się argumentem, że coś jest przynajmniej tanie, przy zachowaniu względnej użyteczności.

Przekonując innych do naszego sprzętu zdajemy się udowadniać, że skoro lepiej wybraliśmy, to jesteśmy mądrzejsi. Choć trudno obiektywnie powiedzieć, co jest lepsze, BMW czy Audi, kawa czy herbata a nawet kot czy pies. Ale kupując owczarka niemieckiego chcemy wierzyć, że najlepsze jest wszystko z kraju Angeli Merkel (pomijając w jej pochodzeniu polskiego dziadka).

Zmartwię jednak wszystkich

- dając tym samym powód do pohejtowania - którzy uważają, że pracują na najlepszym na świecie systemie. Być może mają rację. Ale jutro może się okazać, że będą musieli posłużyć się tym najgorszym - cokolwiek by nie rozumieli pod pojęciem najlepszy i najgorszy. I dopiero to, jak sobie poradzą w nowej sytuacji, będzie świadczyło o ich obyciu z nowoczesnymi technologiami.

nexus-7-p

Niestety, nawet szkoła niezbyt sprzyja przygotowaniu do korzystania z komputera, a nie PC-ta z Windowsami. Dzieci, które znam, uczą się obsługi Microsoft Office’a. Prawdopodobnie rzeczywiście tego oprogramowania będą używać w późniejszej pracy, bo jest najbardziej popularne. Ale choć słyszą o innych rozwiązaniach, nawet raz nie uruchamiają żadnego alternatywnego pakietu albo systemu.

Uczą się więc excela, a nie pracy z arkuszem kalkulacyjnym. To potem paraliżuje. Wydaje się, że skoro używało się Windowsa, to człowiek będzie miał problemy na Linuksie czy Maku. Albo jeśli pisało w microsoftowym Wordzie, to nie da się pracować w openoffice’owym Writerze. A kiedy się czegoś nie rozumie i boi, to pojawia się również niechęć.

Na szkołę zawsze łatwo narzekać. To teraz wypada samemu uderzyć się w pierś. Bo Internet, szczególnie fora i komentarze, bardziej uczy hejtowania nieznanego, niż budzi ciekawość tego innego. Parafrazując inżyniera Mamonia z filmu „Rejs”:

REKLAMA

Piotr Lipiński – reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na www.piotrlipinski.pl. Żartuje ze świata na www.twitter.com/PiotrLipinski. Nowy ebook „Humer i inni” w księgarniach Virtualo – goo.gl/ZaNek Empik – goo.gl/UHC6q oraz Apple iBooks – goo.gl/5lCGN

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA