REKLAMA

Google zabija RSS i zamyka usługę Reader. Co proszę!?

Wczoraj w nocy długo przecierałem oczy ze zdziwienia. Google zdecydował się na zamknięcie jednej z moich ulubionych usług! Skazał na szybką śmierć kanały RSS poprzez obwieszczenie zakończenia wsparcia dla Readera, a przy okazji rozzłościł prawie wszystkich geeków świata. Oj, to nie był dobry ruch.

Google zabija RSS i zamyka usługę Reader. Co proszę!?
REKLAMA

Swoją decyzję Google ogłosił poprzez firmowy blog. Jasne, jestem w stanie się zgodzić z tym, że coraz mniej osób korzysta z kanałów RSS. Nie każdy ma potrzebę przeglądania setek źródeł w jednym miejscu, a większość osób robi to przez Facebooka nie bacząc na to, że dociera do nich może 1/10 wiadomości. Ale czy to znaczy, że to “niszowe” narzędzie jest zbędne, a w internecie potrzebne są wyłącznie usługi wykorzystywane przez masy? Zdecydowanie nie.

REKLAMA

Kto będzie płakał po Readerze?

Ale ok, zgodzę się, że tak zwany “zwykły internauta” zmiany nawet nie odczuje. Dla mnie jednak jest to cholerny problem! W mojej pracy jest to jedno z najczęściej używanych narzędzi. Ponieważ świat nowych technologii zmienia się jak w kalejdoskopie, a ja chcę być z nim na bieżąco, śledzę w nim nagłówki artykułów pojawiających się na dziesiątkach portali, blogów i innego rodzaju serwisów, a już tylko wybrane artykuły na podstawie tytułów i leadów dodaję do Pocket i czytam je później.

Ale to właśnie dzięki Readerowi nie przegapiam żadnego wpisu, który mógłby mnie zainteresować. Wbrew pozorom nie siedzę w social media non stop, zresztą taki Facebook i tak nie pokaże mi wszystkiego, bo Edgerank wytnie 3/4 wiadomości. Z kolei “ręczne” śledzenie setek źródeł poprzez wchodzenie na strony główne jest w moim wypadku po prostu niewykonalne. Do tego wśród kanałów w Readerze mam też serwisy dotyczące nie tylko pracy, ale też moich zainteresowań, prywatne blogi znajomych... wymieniać mogę długo. No i co teraz?

Porządki w Google'u

Nie wspominam nawet o tym, że wyszukiwanie konkretnych haseł wśród własnych źródeł zwraca często znacznie znacznie lepsze wyniki, niż klasyczna wyszukiwarka. Google jednak tnie jak może. Już zaraz po uruchomieniu serwisu Google Plus firma rozpoczęła sprzątanie swoich projektów. Usuwano kolejne z nich, wybierając jako pierwsze te, które okazują się najmniej rentowne. Gigant przejmuje też różne ciekawe projekty, by następnie je zamknąć, użytkowników zostawić na lodzie nie dając alternatywy, a zdolnych programistów przerzucić do innych zespołów (mam tu na myśli desktopowy Snapseed i webowy Picnic).

Ja to w pełni rozumiem, no ale... Google Reader i kanały RSS to narzędzie używane głównie przez geeków, informatyków, entuzjastów nowych technologii i internetu, tych bardziej technicznych dziennikarzy, blogerów itp. Jest to grupa, o której zdanie Google powinien zdecydowanie zabiegać. Zabierając im Readera z pewnością bardzo ich rozzłościł. Osobiście jestem wściekły, bo, szczerze mówiąc, gdy o tym myślę nie mam na razie pomysłów na żadną alternatywę!

No to jakie mamy alternatywy?

Google swoją decyzją znacznie utrudnia moją pracę. W końcu aplikacje takie jak Flipboard, Zite, Currents - czytniki uczące się mojego gustu, aby podsunąć mi artykuły które prawdopodobnie chcę przeczytać - to wszystko nie to. Nie ufam algorytmom, źródła chcę dobierać sam. Potrzebuję dostępu do nich zarówno z komputera, jak i przez urządzenia mobilne. Przez kilka lat udało mi się dobrać kanały RSS tak, że żadne z wymienionych narzędzi nawet nie zbliżyło się do "mojego" Readera jakością doboru treści, a zresztą dostęp do newsów wyłącznie ze smartfona to jakaś pomyłka.

W tym momencie chciałem napisać, że cała nadzieja w niezależnych developerach, którzy do tej pory tworzyli aplikacje newsowe czerpiące dane o źródłach właśnie z Google Readera; że ich twórcy wykorzystają pozostały czas na zaproponowanie swojej alternatywy. Widać jednak, że ktoś pomyślał wcześniej! Chwilę po ogłoszeniu Google, zespół Feedly uspokoił swoich użytkowników poprzez swoją własną informację. Jesteśmy uratowani?

Pierwszy wybór: Feedly

Feedly to czytnik newsów oparty o dane z Google Readera, który prezentuje je w atrakcyjniejszej graficznie formie. Przez pewien czas nawet z niego korzystałem na swoim smartfonie, chociaż do moich zastosowań Reader był po prostu szybszy i wygodniejszy. Ale z braku laku nawet Feedly powitam z otwartymi ramionami. Twórcy tej aplikacji obiecują, że zadbają o eksport kanałów RSS użytkowników, a ich aplikacja po zamknięciu Google Readera będzie działać tak samo, jak wcześniej. Uff. Jak dla mnie, to może wtedy stać się nawet płatna.

Za usługę RSS z dostępem przez przeglądarkę i aplikację mobilną byłbym w stanie zapłacić niemałe pieniądze, byle mieć pewność, że będzie ona dobrze działać. W końcu to narzędzie pracy i musi być niezawodne. Ale czy to będzie Feedly, czy może coś innego, pal licho - czas pokaże. Dobrze wiedzieć, że już teraz pojawia się na horyzoncie alternatywa. Do zamknięcia Google Readera pozostało tylko nieco ponad 3 miesiące (zapowiedziana data 1 lipca 2013 roku), więc może powstanie jeszcze kilka konkurencyjnych rozwiązań. Może wbrew pozorom zamknięcie Readera wyjdzie nam na dobre?

Google, robisz to źle

Mimo to i tak mam żal do Google. Teraz dwa razy się zastanowię, zanim przywiążę się tak do ich nowego narzędzia, skoro i tak zaraz je zamkną. Zresztą nie bardzo rozumiem rezygnację z Readera, który był dla Google świetnym źródłem danych na temat tego co, gdzie i jak czytają w sieci użytkownicy; świadomi użytkownicy, którzy teraz z pewnością przejdą w poszukiwaniu informacji do konkurencji. Zamiast zamykać usługę, Google mogło po prostu wpakować do Readera reklamy (których brak zawsze mnie dziwił) i odbić sobie parę groszy. A jeśli ktoś w tej firmie myśli, że zacznę z powodu zamknięcia Readera więcej korzystać z Google Plus albo Currents, to się nieźle przeliczy.

Po pierwsze, nie wierzę aby nagle wszystkie moje ulubione strony zaczęły wrzucać tam swoje artykuły. Po drugie, śledzenie newsów w klasycznym serwisie społecznościowym takim jak właśnie Facebook, Google Plus i Twitter jest trudne i zbyt dużo się przegapia w natłoku innych informacji. A czytnik wyłącznie mobilny taki jak Currents, który w dodatku jest po prostu kiepski, po prostu nie zdaje egzaminu.

Google, why? Bo chyba nie "for money"

Tak czy inaczej, powodów zamknięcia Readera mogło być sporo. Ale nie uwierzę, że chodziło o cięcie kosztów. Jeśli Google stać na robienie fotografii całego globu do StreetView, tworzenie samodzielnie jeżdżących samochodów i gadżetu w postaci okularów wbudowanym komputerem Google Glass, to kilka serwerów na utrzymanie Readera nie powinno być żadnym problemem. A wytłumaczenie, że korzysta  z niego coraz mniej osób i generuje coraz mniej ruchu gryzie mi się z faktem, że po ogłoszeniu kasacji Reader od razu trafił do trending topics na Twitterze.

Jak na usługę, "której nikt nie używa", całkiem nieźle. Google wydaje się, że dąży do minimalizacji strat z nierentownych projektów. W końcu Reader to nie jedyna usługa która została wczoraj zamknięta (ona po prostu wywołała we mnie spore emocje) i wygląda na to, że zamknięcie Readera to zresztą pewnie tylko początek sprzątania. W końcu od kilku dni w serwisach społecznościowych widzę użytkowników zgłaszających problemy z Feedburnerem.

REKLAMA

To kupione przez Google narzędzie do generowania kanałów RSS, umieszczania w nich reklam, a następnie badania statystyk. Najpewniej ono także zniknie - tak jak ostatnio wsparcie protokołu Exchange i Google Sync. Jednak przy tym wszystkim to właśnie zamknięcie Readera najbardziej dziwi. Bo może na papierku faktycznie nie przynosił on zysków, ale wyszła z tego PR-owa katastrofa. A otwartym pozostaje pytanie, co będzie następne. Czyżby czas na powolną wyprowadzkę z Mountain View?

A najśmieszniejsze jest w tym to, że Google zamyka Readera, jednocześnie nadal wspierając... serwis społecznościowy Orkut. No to ja już nie mam pytań.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA